poniedziałek, 27 sierpnia 2012

Rozdział XV


Ocknęłam się, leżąc na czymś miękkim. Strasznie bolała mnie głowa. Nie otwierając oczu, podniosłam dłoń i dotknęłam czoła. Była zimna. Nagle zastygłam w bezruchu z ręką w powietrzu. Zaczęłam sobie wszystko przypominać. „Tylko dlaczego ja leżę w łóżku? Przecież dokładnie pamiętam, że zasnęłam na korytarzu. Gdzie ja jestem, do diabła?”. Gwałtownie podniosłam powieki i usiadłam. Byłam w pokoju Mike’a. Rozejrzałam się i zobaczyłam go w fotelu. Spał w bardzo niewygodnej pozie. Odetchnęłam z ulgą, chociaż wciąż nie wiedziałam, skąd się tam wzięłam. Wstałam bardzo powoli, podeszłam do śpiącego i usiadłam obok na podłodze tak blisko, że jego głowę miałam pół metra przed sobą. Jak jakaś głupia siedziałam i gapiłam się na niego z rozczulonym uśmiechem. Wciąż miałam przed oczami ten moment, kiedy rzucił się na Martina w mojej obronie. Przyglądałam się jego spokojnej twarzy, nie odbijało się teraz na niej żadne zmartwienie. Nagle, kiedy tak na niego patrzyłam, naszła mnie ogromna chęć, żeby go pocałować. Nie zastanawiając się długo, przybliżyłam powoli swoje usta do jego i zamknęłam oczy. Jednak nie zdążyłam złożyć pocałunku, bo poczułam dotyk na swoim policzku. Zaskoczona podniosłam powieki i ujrzałam jak Mike przygląda mi się z radością w oczach. Zaparło mi dech. Wtedy to on pocałował mnie… I w tym momencie wszystko się rozmazało.
* * *
 „Nieee! Dlaczego to musiał być sen?!” – krzyczałam w myślach. Ze złością uderzyłam pięścią w podłoże, na którym leżałam. Lecz moja dłoń znowu natrafiła na miękką kołdrę. „Chyba mam Déjà vu”. Ponownie otworzyłam oczy i niespodziewanie ujrzałam nad sobą zaniepokojonego Mike’a. Tak mnie to zaskoczyło, że w odruchu samoobrony uderzyłam go w twarz, trafiając w nos.
- Au! – z okrzykiem bólu zerwał się na równe nogi i trzymając się za krwawiący nos, pobiegł do łazienki. Przerażona tym co zrobiłam, zeskoczyłam z łóżka i poleciałam za nim.
- Przepraszam! Naprawdę nie chciałam! Przestraszyłam się i tak wyszło! – krzyczałam spanikowana, stojąc obok, podczas gdy on przyłożył sobie ręcznik do twarzy. Machnął tylko wolną ręką i patrzył na mnie rozbawiony.
- Nic się nie stało.. – wymamrotał przez materiał, który przysłonił mu również usta.
- A jak tam twoja głowa po wczorajszej bójce? – zawstydzona spuściłam wzrok.
- Jakiej bójce? O czym ty mówisz? – jego głos był tak zaskoczony, że musiałam na niego spojrzeć. Przyglądał mi się szeroko otwartymi oczami i chyba nieświadomie opuścił rękę z ręcznikiem. Krew pociekła mu po ustach i brodzie. Szybko się rzuciłam, chwyciłam jego dłoń i z powrotem przyłożyłam do jego twarzy. Był naprawdę zdziwiony moimi słowami. Wydało mi się to podejrzane.
- A co się wczoraj stało? Jak tutaj trafiłam? – spytałam, wciąż trzymając swoją rękę na jego.
- Eee… - zmarszczył czoło. – Pamiętam, że kiedy wyszedłem z łazienki, po tym jak Chester wymiotował, to zobaczyłem cię na łóżku obok Roba. – mówił strasznie niewyraźnie przez ten ręcznik, ale dałam radę go zrozumieć. – Chyba spałaś, ale miałaś straszne dreszcze, więc przyniosłem cię tutaj, bo tam było gorąco i głośno…
- Czekaj, moment.. Przyniosłeś mnie? Że tak na rękach? – przerwałam mu, żeby zadać to głupie pytanie, ale tak naprawdę zastanawiałam się nad czymś innym. Spałam w moim pokoju, potem Mike mnie przytargał do siebie i nie wiedział o żadnej bójce. To by znaczyło, że Martin… że to się nigdy nie wydarzyło?! To mi się tylko śniło! Zaniemówiłam. Szczęka mi opadła i ze szczęścia uroniłam jedną łzę.
- Ale to nic takiego, naprawdę… Wbrew pozorom nie jestem wcale taki słaby. – nieświadomy niczego Mike, widząc moją reakcję zaczął się plątać, nie wiedząc kompletnie o co chodzi. W końcu podniósł wolną rękę i delikatnie wytarł samotną łzę spływającą po moim policzku. Popatrzyłam na niego z taką radością, że zmieszał się jeszcze bardziej, ale z drugiej strony też wyglądał na uradowanego.
- Nie, ty nic nie rozumiesz. – rzekłam rozbawiona. – Jak usiądziemy to wszystko ci opowiem. Pokaż nos. – z lekkim żalem puściłam jego dłoń i pozwoliłam, by ponownie opuścił ręcznik, który był cały zakrwawiony. Ale na szczęście nic już nie ciekło z jego nosa, więc mogliśmy spokojnie wyjść z łazienki. Usiadłam po turecku na łóżku i poczekałam, aż Mike usadowi się obok. Zamiast tego położył się naprzeciwko mnie na boku, i podparł głowę ręką. Wytrąciło mnie to trochę z równowagi, bo przy okazji uśmiechnął się rozbrajająco. Przez chwilę patrzeliśmy sobie w milczeniu głęboko w oczy, ale udało mi się otrząsnąć i zaczęłam mu opowiadać mój dziwny sen. Pominęłam tylko ten fragment, w którym się z nim całowałam, chociaż trwało to ułamek sekundy. Kiedy skończyłam, poczułam, że ponownie do moim oczu napływają łzy, ale nie chciałam się przed nim rozklejać. Spuściłam głowę i zaczęłam bawić się bransoletką, byle tylko się czymś zająć. Po minucie kłopotliwej ciszy, podczas której myślałam, że już dłużej nie wytrzymam, Mike się poruszył. Podniósł się z pozycji leżącej, usiadł obok i mnie objął. Serce zaczęło mi walić jak szalone. Mimo tego wtuliłam się w jego tors i poczułam się o wiele lepiej.
- Spokojnie, to był tylko sen. – szepnął, a jego ramiona wzmocniły uścisk, jakby chciał mnie uchronić przed wszystkimi troskami świata. Pragnęłam, by ta chwila trwała jak najdłużej. Mike zaczął nucił pod nosem jakieś łagodne melodie, a ja przysłuchiwałam się biciu jego serca. Siedzieliśmy tak bardzo długo, kiedy nagle ktoś otworzył drzwi. Zastygliśmy w bezruchu, a do pokoju zajrzał Rob. Spojrzał na nas i uśmiechnął się wesoło.
- Ja tylko sprawdzam czy po wczorajszym nikt się nie zgubił. Odznaczę was na liście. – puścił do nas oko i wyszedł. To wytrąciło nas z transu. Szybko zeskoczyłam z łóżka i zerknęłam na zegarek.
- O rany… już 8. – wymamrotałam.
- To wcale nie tak późno. – Mike stanął przede mną i uśmiechnął się. Poczułam jak palą mi się policzki. – Słuchaj, kiedy wyjeżdżacie? – spytał.
- Jutro. – odparłam z żalem.
- Czyli dasz się wyciągnął dzisiaj na kolację? Znalazłem niedaleko bardzo fajną knajpę. – nie mogłam w to wszystko uwierzyć. Najpierw mnie przytulał, teraz zaprasza na kolację…
- Czy to aby na pewno nie jest kolejny sen? Mike Shinoda zaprasza mnie na kolację? – mruknęłam, po czym przerażona zatkałam sobie usta dłonią. Dlaczego wypowiedziałam swoje myśli na głos?!
- Nie, to nie jest kolejny sen. – zaśmiał się Mike. – Naprawdę zapraszam cię na randkę.
- Na randkę?! – krzyknęłam jak głupia, bo nie zdążyłam się w porę powstrzymać.

piątek, 24 sierpnia 2012

Rozdział XIV


Niespodzianka! Tak sobie siedziałam i się nudziłam, więc stwierdziłam, że wrzucę wcześniej ten nieszczęsny rozdział. ;D Tak więc... miłego czytania i piszcie co myślicie ;>

__________________________________________


 Nie chcąc, by powtórzyła się sytuacja z dnia moich urodzin, wypiłam tylko jednego drinka i na tym poprzestałam. Zupełnie inaczej uczestniczyło się w zabawie na trzeźwo, widząc jak inni zalewają się w trupa. Dziewczyny odpuściły i poszły do siebie chwilę po tym jak LP zapukało do naszych drzwi. Chester pił bez żadnych ograniczeń i jeszcze przed północą doprowadził się do takiego stanu, że nie potrafił ustać równo na nogach i mamrotał pod nosem jakieś niezrozumiałe słowa. Joe i Brad siedzieli na podłodze i kołysząc się śpiewali jakąś piosenkę, fałszując niemiłosiernie. Rob już spał w moim łóżku, ściskając w ramionach poduszkę. Chyba miał nieprzyjemny sen, bo co parę sekund gwałtownie drgał. Jedynie Dave z Martinem pozostali przy stoliku. Nie wyglądali najgorzej, całkowicie pochłonęła ich gra w karty. Tak mocno skupiali się na tym, by przechytrzyć przeciwnika, że zapomnieli, iż mają przed sobą butelkę wódki. Nawet Mike pił, choć kątem oka zauważyłam, że oszukuje i wychyla co czwarty kieliszek. Nie wiedziałam co było powodem jego zachowania. Może jak zwykle czuł się odpowiedzialny za resztę i nie chciał stracić nad sobą kontroli. Ukradkiem go obserwowałam. Był taki sympatyczny i wesoły, a zarazem taki profesjonalny i poukładany. No i trzeba dodać, że przystojniak z niego. Te oczy i uśmiech… „Chciałabym być z kimś takim.” – przemknęło mi przez głowę. Skarciłam się za takie myśli. Przecież to jest Mike Shinoda, słynny raper i multiinstrumentalista. Głowa Linkin Park. Czy ja mam u niego jakiekolwiek szanse? Owszem, los postanowił być dla mnie łaskawy i pozwolił mi się z nim spotkać, zaprzyjaźnić. Ale to chyba wszystko na co mogę liczyć. Momentalnie zrobiło mi się smutno. Patrzyłam jak obiekt moich rozmyślań zarzuca sobie rękę półprzytomnego Chestera na ramię i prowadzi go do łazienki. Po chwili dało się stamtąd słyszeć odgłos wymiotów. Mimowolnie się skrzywiłam. „Biedny Chaz.” – pomyślałam ze współczuciem i lekkim rozbawieniem. Nagle uświadomiłam sobie, że w pokoju jest strasznie duszno. Wstałam, bąknęłam coś, że idę się przewietrzyć i wyszłam. Na korytarzu panował półmrok i było przyjemnie chłodno. Otarłam ręką pot z czoła. Nie bardzo wiedziałam co mam teraz zrobić. Była taka godzina, że zejście do recepcji nie wchodziło w grę, bo i tak by mnie wysłali z powrotem. Postanowiłam usiąść sobie na schodach, żeby trochę ochłonąć. Nie doszłam jednak do połowy korytarza, kiedy usłyszałam za sobą trzask drzwi. Zatrzymałam się i odwróciłam, ale nie widziałam dokładnie kto idzie. Dopiero kiedy dzieliło nas parę kroków rozpoznałam Martina. Szedł powoli, jakby nie wiedział po co wyszedł z pokoju. Stanął przede mną i w milczeniu mi się przyglądał. Zdziwiona jego zachowaniem, również milczałam i czekałam aż coś powie. Nagle przybliżył się i mnie pocałował. To stało się w ułamek sekundy, nie zdążyłam nawet pomyśleć co się dzieje. Byłam tak zszokowana, że nie potrafiłam odpowiednio zareagować. Po prostu mnie zamurowało. Był za szybki. Jego usta błądziły po moich szukając odwzajemnienia. W pewnym momencie poczułam jego dłonie na moich pośladkach. Serce podskoczyło mi do gardła. Szok powoli mijał, mogłam już normalnie myśleć. Jasny gwint! Co to ma być?! Jego głowa trochę się zniżyła i teraz całował mnie po szyi. Wielkimi oczami spojrzałam na przeciwległa ścianę. Dlaczego?! Dlaczego to akurat musiał być Martin?! Kiedy zaczął dobierać się do mojego paska od spodni, w końcu odzyskałam czucie w mięśniach. Z całej siły go odepchnęłam, przy okazji uderzając w twarz. Już otwierałam usta, żeby na niego nawrzeszczeć, ale nie zdążyłam. Coś w szybkim tempie przemknęło mi przed oczami i zmiotło Martina z zasięgu mojego wzroku. Usłyszałam głośny krzyk i zobaczyłam jak na podłodze szamocą się dwie sylwetki.
- Ty idioto! Powaliło cię?! – ktoś wrzasnął. Zatkałam sobie usta dłonią. O matko! To przecież Mike. Siedział na brzuchu Martina i okładał go pięściami. Kolejny raz w ciągu minuty stałam jak sparaliżowana. Jak to się mogło stać?! Nagle Mike wyleciał w powietrze, uderzył plecami o ścianę i osunął się nieprzytomny. To Martin wykrzesał skądś w sobie tyle siły, by się przeciwstawić. Właśnie podniósł się z podłogi i zmierzał w kierunku bezwładnej postaci. Na szczęście oprzytomniałam i rzuciłam się do przodu, klękając przed Mikiem i zasłaniając go sobą.
- Proszę, nie bij go… - wymamrotałam. Po moich policzkach zaczęły płynąć łzy.
- A więc to tak?! Czyli wolisz jego?! – wydarł się na mnie. Ukryłam twarz w dłoniach i szloch wstrząsnął moimi ramionami. Martin miał rozciętą wargę, z której płynęła krew. Myślałam, że zaraz się na mnie rzuci, ale machnął tylko ręką i poszedł. Nie wiedziałam gdzie, zniknął na schodach. Zrozpaczona odwróciłam się do Mike’a. Przybliżyłam policzek do jego twarzy, sprawdzając czy w ogóle oddycha. Odetchnęłam głęboko z ulgą, gdy okazało się, że nic mu nie było. Ale musiał uderzyć głową o ścianę, dlatego stracił przytomność. Z oczu wciąż kapały mi łzy, ale poza tym nic nie czułam. Miałam pustkę w głowie. Wiedziałam tylko, że muszę zaprowadzić Mike’a do pokoju. Przeszukałam jego kieszenie i znalazłam w nich klucz. Potrząsnęłam go za ramię z nadzieją, że się obudzi, bo sama nie dałabym rady wyciągnąć go po schodach. Nic, zero reakcji. Spanikowana rozglądałam się na wszystkie strony. Nie zauważyłam niczego, co mogłoby mi pomóc w tej sytuacji. Chłopcy z zespołu raczej do niczego by się nie nadali w takim stanie. Podniosłam się na nogi, zarzuciłam sobie rękę bezwładnego Mike’a na ramiona, objęłam go w pasie i spróbowałam podnieść, ale byłam za słaba. Opuściłam go z powrotem pod ścianę i ze zrezygnowaniem usiadłam obok. „Nie dam rady” – pomyślałam i oparłam głowę na jego ramieniu. Zamknęłam oczy i po chwili najzwyczajniej w świecie zasnęłam. 

środa, 22 sierpnia 2012

I'm back!

Tak więc oto... wróciłam! Wena była, a jak! Gorzej z czasem, żeby ten napływ weny przelać na worda ;D Co jednak nie przeszkodziło mi napisać kolejne 3 rozdziały ;D Tak Wam tylko powiem, że piszę już XXI rozdział xD Ale wszystko w swoim czasie ;>

Podziękowania dla:
* ems.
* Kamily
* bluemonster
Za to, że czytacie to regularnie i komentujecie ;)

PS: następny rozdział w ten poniedziałek. :D

sobota, 11 sierpnia 2012

Rozdział XIII


Za parę minut miałam przeżyć swój pierwszy w życiu koncert. Stałam z Martinem, Moniką i Weroniką pod samą sceną, ograniczała nas tylko barierka. Czułam narastającą euforię. Dziesiątki tysięcy ludzi zgromadzonych na stadionie robiło taki hałas, że już myślałam, iż ogłuchnę, a co dopiero podczas występu. Wpatrywałam się zniecierpliwiona w wyjście za kulisy. Jakaś grupka zaczęła skandować nazwę zespołu. Po chwili cały tłum wrzeszczał razem z nimi. Ja również się wydzierałam ile wlazło. I w końcu wyszli. Wrzask stał się jeszcze głośniejszy i dołączyły do niego oklaski. Każdy z członków zespołu podążył na swoje miejsce. Dave i Brad chwycili gitary, Chester ustawił się przed mikrofonem, a Joe przed swoim panelem DJa. Rob zasiadł za perkusją. Mike natomiast podbiegł do keyboarda, obrócił czapkę daszkiem do tyłu i krzyknął do mikrofonu:
- Cześć ludzie, jak się bawicie?! – odpowiedział mu niesamowity wrzask. Ktoś zaraz za mną krzyknął tak przeraźliwie głośno, że przestraszona wtuliłam się w rękaw Martina. Ten spojrzał na mnie z uśmiechem, po czym odwrócił się z groźną miną do faceta, który wzruszył tylko ramionami. Martin pochylił się nade mną  i coś krzyczał do mojego ucha, ale Linkini zaczęli już grać i nic nie słyszałam. Z przepraszającą miną wskazałam na ucho i pokręciłam głową. Zrezygnował. Po drugim utworze zorientowałam się, że wciąż trzymam rękaw Martina. Puściłam go, ale on objął mnie ramieniem i przyciągnął do siebie. Cholera, no co jest? Czy on sobie za bardzo nie pozwala? Chociaż trzeba przyznać, że było całkiem przyjemnie. Podświadomie jednak chciałam by kto inny mnie teraz obejmował. Popatrzałam na Mike’a. Miał zamknięte oczy i z pasją grał na klawiszach, a Chester śpiewał refren Somewhere I Belong. Weszłam w następną zwrotkę i wykrzykiwałam każde słowo razem z Mikiem. Choć rapował bardzo szybko, to jakoś dotrzymywałam mu tempa. Na żywo byli jeszcze lepsi. Czułam w sobie tą moc i energię, którą przekazywali. To było niesamowite. Podczas Faint odczułam brak możliwości skakania i machania, bo Martin nadal mnie trzymał. Delikatnie zdjęłam jego rękę z moich ramion. Miał przy tym wymalowane głębokie rozczarowanie na twarzy, ale nie widziałam tego. Całkowicie pochłonęła mnie muzyka i show jakie chłopaki dawali na scenie. Przez następne tygodnie miałam czuć tego skutki. Ale w tym momencie mnie to nie obchodziło. Kiedy zagrali Crawling, Chester zszedł do publiczności i wędrował wzdłuż pierwszego rzędu. W końcu dotarł do nas i mnie rozpoznał. Wyszczerzył zęby, zatrzymał się i zaśpiewałam razem z nim do mikrofonu cały refren. Myślałam, że zejdę tam na zawał! Wyciągnął rękę, bym przybiła mu piątkę, puścił do mnie oko i poszedł dalej. Chwyciłam się za gardło i spojrzałam przed siebie. Zauważyłam, że rozbawiony Mike patrzy prosto na mnie. Szczęśliwa pomachałam do niego. Odpowiedział mi szerokim uśmiechem, bo grał, więc nie mógł podnieść ręki. Była to przedostatnia piosenka w ich repertuarze na ten wieczór. Chester wspiął się z powrotem na scenę i kiedy zabrzmiał ostatni dźwięk, zgasły wszystkie światła. Nie widziałam nawet stojącego obok Martina. Wokół rozległy się pomruki niezadowolenia. Zmrużyłam oczy, próbując coś dostrzec. Nikt nie wiedział co się dzieje. Szmer narastał. Nagle ktoś chwycił mnie za rękę i usłyszałam:
- Chodź ze mną. – poznałam ten głos. To był Mike. Tylko co on robił wśród publiczności? Poprowadził mnie między ludźmi, aż do bramki i potem po schodach na scenę. Dobrze, że trzymał moją dłoń, bo wciąż było ciemno i się potknęłam. Zostałam wyciągnięta na środek sceny, a przynajmniej tak mi się wydawało. Sekundę później zdałam sobie sprawę, gdzie się znajduję. Serce podskoczyło mi do gardła, a ręce zaczęły drżeć.
- Mike, o co tu chodzi? – spytałam spanikowana.
- Spokojnie, tylko nie daj plamy. – uścisk jego dłoni na chwilę się wzmocnił, jakby chciał dodać mi otuchy, po czy mnie puścił. Zostałam sama. Strach zżerał mnie od środka. Już chciałam uciekać, kiedy poczułam gryf w dłoni.
- Potrafisz grać One Step Closer, prawda? – zapytał Chester.
- J-j-jasne… - wyjąkałam. Już wiedziałam co się święci.
- Wyluzuj, trzy głębokie wdechy. Dasz radę. – wyściskał mnie i poszedł. Poczułam się trochę lepiej. Zarzuciłam pasek z gitary na ramię i przypomniałam sobie chwyty. Tłum już się niecierpliwił, choć wbrew pozorom, nie trwało to dłużej niż 5 minut. W tym momencie włączono reflektory. Światło tak dawało po oczach, że musiałam je przymknąć.
- Panie i panowie! Przedstawiam wam Karolinę, naszą koleżankę. Zagra z nami ostatnią piosenkę. Dowiedziała się o tym przed chwilę, więc dodajcie jej odwagi. Poproszę o brawa! – krzyknął do mikrofonu Mike. Spojrzałam na niego. Uśmiechnął się pokrzepiająco i położył palce na klawiszach. Mój wzrok przyzwyczaił się do jasności i zobaczyłam te wiwatujące tłumy z ramionami w górze. Jakimś cudem opuściło mnie całe napięcie. Uderzyłam w struny i poczułam się jak prawdziwa gwiazda. Ten koncert miałam zapamiętać do końca życia, z każdym szczegółem.
                      * * *
 Czekałam na nich za kulisami, bo musieli jeszcze pożegnać się z publicznością. Z podekscytowania i zniecierpliwienia podskakiwałam w miejscu. Milczący ochroniarz przyglądał mi się z ironią. Ale było mi to obojętne. Już myślałam, że wbiegnę z powrotem na scenę, kiedy oni w końcu zeszli i zobaczyłam ich w drzwiach.
- Dziękuję!!! – bez zastanowienia rzuciłam się pierwszemu na szyję. Padło na Mike’a. Skoczyłam na niego z takim impetem, że prawie się przewrócił. – Jesteście najlepsi! To było genialne! Kocham was!!! – krzyczałam mu do ucha. Reszta zespołu śmiała się i biła brawa.
- Ej, ej! Ja też chcę. – upomniał się Chester z rozbrajającym uśmiechem. Przewróciłam oczami i chwilę później on też musiał uważać, by nie zaliczyć gleby. Wyściskałam wszystkich po kolei.  – Teraz wiem, że ta gitara ci się należała. Jesteś niesamowita! – Chaz zachwycał się nad moją grą.
- Naprawdę? Dzięki! – rozpromieniłam się. Byłam taka szczęśliwa. Nagle nasze wygłupy przerwało zamieszanie przy drzwiach. Wszyscy spojrzeliśmy w tamtą stronę. To Martin kłócił się z ochroniarzem. Wskazywał na bransoletkę, która była wejściówką. Widocznie strażnik nie był o niczym poinformowany, bo nie chciał ustąpić.
- On jest ze mną. – powiedziałam i podeszłam do niech. Oboje na mnie spojrzeli. Martin z ulgą, a ten drugi z powątpieniem.
- Możesz go wpuścić. – do akcji wkroczył Rob. W tym momencie ochroniarz musiał odpuścić.
- Dzięki. – odetchnął Martin. – Byliście niesamowici. Serio. Chyba zaopatrzę się w jakąś waszą płytę. – zaśmiał się i przybił każdemu piątkę. Przy Mike’u lekko się zawahał, bo ten patrzał mu wyzywająco w oczy. Z obawy, by znowu nie zaczęli się kłócić, szybko zmieniłam temat:
- Może zrobimy jakąś imprezę na uczczenie udanego koncertu?
- Genialny pomysł! – Chester z zachwytu aż klasnął w dłonie. – Zostajemy tu jeszcze na parę dni, więc nie ma problemu. Ja załatwię alkohol. – zaofiarował się. Zdziwiona popatrzałam mu w twarz. Po ponad godzinnym wydzieraniu się nie był ani trochę zmęczony. Wręcz przeciwnie. Wyglądał jakby energia roznosiła go od środka. Nie potrafił ustać w jednym miejscu.
- No i nakręciłaś nam wokalistę. Teraz już nie ma innego wyjścia. – Joe udawał zrezygnowanie, choć widać było, że też jest chętny.
- No i dobrze. – zaśmiał się Chester i podrapał się w ucho. – A gdzie będziemy świętować?
- To może u nas? – zaproponowałam. – Mamy dużo pokój, wszyscy się pomieścimy. Nie masz nic przeciwko? – zwróciłam się do Martina. Chyba nie podobał mu się ten pomysł, ale nie dał niczego po sobie poznać. Przyjrzał się naszym błagalnym twarzom. Po chwili ciszy uśmiechnął się i kiwnął głową.
- Dobra, niech będziemy u nas. – powiedział w końcu.
- Dzięki! – podskoczyłam radośnie. – To chodź, musimy posprzątać. – chwyciłam go za rękę i pociągnęłam do tylnego wyjścia. – Do zobaczenia za pół godziny.

Rozdział XII


 Zastygłam w bezruchu, z okularami w dłoni. Strach mnie obleciał. Może to złodziej? Ale komórki mi nie ukradł, bo w słuchawkach wciąż słyszałam muzykę. Portfel też czułam w kieszeni. Poza tym, nadal stał przede mną, a potencjalny złodziej pewnie by uciekał. A tymczasem ani ja, ani on nie ruszyliśmy się z miejsca. Nie wiedziałam co mam zrobić. Przyjrzałam się uważniej tej części twarzy, którą było widać. Pod dolną wargą miał taką małą bródkę, wyglądała jak przecinek. Zaraz… Ja znam tą bródkę! Gwałtownie się pochyliłam, chcąc zajrzeć pod kaptur.
- David? – to pytanie wywołało natychmiastową reakcję. Zanim zdążyłam się zorientować, chwycił mnie niespodziewanie za nadgarstek i pociągnął w jakąś boczną uliczkę. Drugą ręką zatkał mi usta i poczułam, że uderzam plecami o ścianę budynku. Wszystko stało się w niesamowicie szybkim tempie, ale zrobił to delikatnie, jakby nie chciał mnie skrzywdzić.
- Nie będziesz krzyczeć? Błagam. – usłyszałam. Pokręciłam przecząco głową. Zdjął dłoń z moich ust i zrzucił kaptur. Moim oczom ukazała się twarz Davida Villi. Ah, ta jego wystylizowana fryzura.
- O rany, uwielbiam cię! Eee.. To znaczy.. Twoją grę i to co wyczyniasz z piłką. Jestem Karolina. Człowieku, jak ty to robisz? Naucz mnie czegoś. – nawijałam jak najęta. Słuchał mnie rozbawiony.
- Nawet nieźle to przyjęłaś. – przerwał mi. Odsunął się kawałek.
- A bo wiesz, ostatnio tyle niezwykłych rzeczy dzieje się w moim życiu, że chyba nic mnie już nie zaskoczy. – odpowiedziałam rozpromieniona. – Nie mniej jednak, ogromnie się cieszę, że cię poznałam. Jak się grało na naszym stadionie?
- Świetnie, wasza reprezentacja trzyma poziom. – zaśmiał się, a jego brązowe oczy obserwowały każdy mój ruch. Jakby się bał, że zaraz wyciągnę telefon, cyknę mu fotkę i ucieknę. Patrzałam na niego i uśmiechałam się głupawo. Uniósł jedną brew.
- Aaa. – przypomniało mi się nagle. – Twoje okulary. Przepraszam za to. – i oddałam mu jego własność. Wziął je do ręki ze zmarszczonym czołem.
- Nic się nie stało. Ale jak ja teraz dojdę do hotelu? Przecież nie pójdę z kapturem na połowie twarzy, bo ktoś mnie weźmie za bandytę i będzie kiepsko. – zastanawiał się na głos. Wpadłam na pomysł.
- Daleko masz do tego hotelu? – spytałam.
- Nie, niecały kilometr stąd. Wiesz jak mam z tego wybrnąć? – w jego oczach zobaczyłam nadzieję. „Jakie to przyjemne uczucie, kiedy twój idol musi na tobie polegać.” – zaśmiałam się w duchu.
- Poczekaj chwilkę. – wyciągnęłam komórkę. David dziwnie się spiął. – Spokojnie, nie zrobię ci zdjęcia. – wyszczerzyłam zęby. Momentalnie się rozluźnił. Napisałam do Weroniki, że wracam do hotelu i spotkamy się przed koncertem. Wysłałam wiadomość i spojrzałam na Villę. – Odprowadzę cię. – ściągnęłam czapkę i założyłam mu ją na głowę.
               * * *
 Stałam przed drzwiami i szukałam po kieszeniach klucza do pokoju. Podczas spaceru z Davidem dowiedziałam się paru ciekawostek o mojej ulubionej drużynie piłkarskiej. Na przykład, po każdym wygranym spotkaniu urządzają sobie małą imprezę. Opowiedział mi taką historię, kiedy w meczu z Realem Madryt strzelił hat tricka. Był wtedy taki szczęśliwy i skłonny do picia, że skończyło się to awanturą ze strony trenera, bo nie był w stanie trenować na następny dzień. Zaśmiałam się na głos wyobrażając sobie pijanego Villę. W końcu znalazłam klucz i weszłam do środka. Szybkim krokiem podeszłam do futerału z gitarą i zarzuciłam go na plecy. Wiedziałam gdzie teraz pójdę. Postanowiłam, że nie będę siedzieć w pokoju i na nich czekać, tylko skorzystam z zaproszenia Mike’a. Miałam nadzieję, że są w hotelu. Ostrożnie odłożyłam czapkę na stolik (w końcu była z logo LP i nosił ją na głowie sam David Villa :D), zamknęłam drzwi i wspięłam się po schodach na piętro wyżej. Zawahałam się i przystanęłam na moment. Wiedziałam tylko gdzie mieszkają Chester z Robem. Po zastanowieniu zapukałam do ich pokoju. Usłyszałam głośny łoskot i chwilę później otworzył mi Chester. Był bez koszulki i ze skrzywioną miną masował sobie ramię. Trzeba przyznać, że jego kolekcja tatuaży robiła wrażenie. Na mój widok jego twarz się rozjaśniła.
 - Ooo, to ty. Ale wiesz… Pokój Mike’a jest trochę dalej. – dodał z cwanym uśmieszkiem i puścił do mnie oko. Poczułam, że się czerwienię.
- Ale ja nie do niego. To znaczy… Do niego też, ale tak bardziej do was wszystkich. – plątałam się, chcąc zatuszować zmieszanie. Wyobraziłam sobie jak Chester wchodzi w nocy do pokoju i zastaje tam mnie i Mike’a. Musiało to wyglądać podejrzliwie, chociaż spaliśmy na osobnych łóżkach. – Przygotowujecie się do koncertu?
- Tak jakby. – zaśmiał się i wpuścił mnie do środka. Był tam jeszcze większy bałagan niż wczoraj wieczorem. Jednak teraz większość miejsca zajmować sprzęt, pewnie sprawdzali czy wszystko działa jak należy. Ciekawe gdzie Rob? – Masz gitarę. – ucieszył się Chester. – Poczekaj chwilę, zwołam wszystkich i udowodnisz nam czy warto było ją podpisywać. – i wybiegł z pokoju. Trochę mnie zestresował tym stwierdzeniem. Wyciągnęłam gitarę z futerału, usiadłam na skraju łóżka i czekałam. Chwilę potem cała banda zwaliła się do drzwi. Narobili przy tym takiego hałasu, że przestraszona wstałam z miejsca. Po krótkiej przepychance Mike’owi udało się wejść do środka, a reszta wpadła za nim. Zaśmiałam się, patrząc jak podnoszą się z podłogi. Brad poprawił rękaw bluzy, a Joe okulary, które zsunęły mu się na czubek nosa. Mike rozejrzał się zdegustowany.
- Może pójdziemy do mnie? Jest tam więcej wolnego miejsca. – znacząco zwrócił uwagę na pustą przestrzeń w tym pokoju. A raczej jej brak.
- Nie! Zagra tutaj! – wrzasnął Chester, podbiegł do mnie i posadził z powrotem na łóżku. – Na przyjemności będziesz miał czas potem, Spike. Chcemy usłyszeć jak gra, później nie będziemy wam przerywać. – dodał z powagę. Wytrzeszczyłam oczy na Mike’a. Wzruszył ramionami i uśmiechnął się złowieszczo. Powoli zbliżył się do Chestera, który zaczął się cofać, aż w końcu potknął się o stojak na mikrofon. W tym momencie Mike rzucił się na niego i już tarzali się po ziemi. Wszyscy wybuchliśmy głośnym śmiechem. Nikt nie miał zamiaru im przerywać. Siłowali się w milczeniu. Po paru minutach rozbawiona zobaczyłam jak Chester siada Mike’owi na plecach i wykręca mu rękę.
- Ha! I znowu wygrałem! Stary, koniecznie musisz poćwiczyć, bo ostatnio kiepsko ci idzie. – rzekł Chaz lekko zdyszanym głosem.
- Dobra, następnym razem już nie będzie tak łatwo. A teraz złaź ze mnie. – jęknął Mike z twarzą przygniecioną do podłogi. Pozbierali się, a mnie już od śmiechu brzuch rozbolał. Wyglądali komicznie. Zerknęłam kątem oka na zegarek.
- Ludzie, macie jeszcze pół godziny do koncertu! A wy się bawicie! – podskoczyłam spanikowana. – Przecież to wszystko trzeba przenieść na scenę…
- Spokojnie, luzik. – machnął ręką Joe. – To normalne, mamy czas. Miałaś nam zagrać. – dodał beztrosko. Zdziwiłam się jaki mają do tego stosunek. Zauważyłam, że twarz Mike’a lekko się skrzywiła. Ale nie z bólu, choć wciąż masował wykręconą przed chwilą rękę. Przypomniałam sobie jak mówił, że wszystkie sprawy przygotowawcze są na jego głowie. Teraz zrozumiałam co miał na myśli.
- Tak nie może być. To może zaczekać, zagram po koncercie. A teraz ładujemy manatki i na stadion. – zamilkli, patrząc na mnie z głupimi minami. – No co? Mike sam nie doprowadzi was do porządku. W takim razie mu pomogę. – wszystkie oczy zwróciły się w jego stronę. On sam jednak patrzał na mnie, a jego twarz rozjaśnił szeroki uśmiech wdzięczności. Zrobiło mi się cieplej na sercu.

niedziela, 5 sierpnia 2012

Rozdział XI


 Odsunęłam się od Martina na wyciągnięcie ręki.
- Co jest? – spytał ponownie Mike.
- Po co ją tu ściągnąłeś? – zdziwiłam się ile złości było w głosie Martina.
- Sama chciała ze mną przyjść. Lepiej spytaj samego siebie dlaczego uciekła od ciebie. – odpowiedział spokojnie, ale stanowczo. Był już całkowicie rozbudzony. Zamknął drzwi i wpatrywał się w Martina zmrużonymi oczami. Nie wiedziałam co się dzieje. Stałam i słuchałam ich z niemym przerażeniem.
- To nie twoja sprawa. Poza tym, sam chciałbym się tego dowiedzieć. – Martin zwrócił się do mnie z wyrzutem.
- Ja… bo tego… Chciałam pomyśleć… - wydukałam.
- Nie zwalaj winy na nią. – Mike zrobił krok w stronę Martina.
- Nie wtrącaj się. – odległość między nimi niebezpiecznie się zmniejszała.
- Ej, spokojnie. – oprzytomniałam w końcu i skoczyłam między nich. – O co wam chodzi? Przecież nie stało się nic takiego, żeby zaraz wszczynać bójkę. I w ogóle to ja też tu jestem. – uświadomiłam im. – I nie bardzo rozumiem, dlaczego tak się wkurzacie. – zakończyłam i spojrzałam każdemu w oczy. Wciąż patrzeli na siebie wilkiem, ale ich zapał jakby osłabł. Przez chwilę panowała cisza. Myślałam, że będziemy tak stać całą wieczność.
- Dobra, przepraszam. – Mike odezwał się pierwszy i uśmiechnął się do mnie. – Ale nie jego, tylko ciebie. Wpadnij jeszcze do nas przed koncertem. Chester mówił, że wzięłaś gitarę. Koniecznie przyjdź z nią.
- Z chęcią. – spojrzałam w jego brązowe oczy z wdzięcznością, że ustąpił.
- Niedoczekanie twoje. – mruknął Martin, chwycił mnie za rękę i pociągnął w stronę schodów. Zrobił to tak niespodziewanie, że prawie się przewróciłam.
- Do zobaczenia! – krzyknęłam jeszcze do Mike’a, który nawet nie ruszył się z miejsca, tylko obserwował nas z dziwną miną.
- Odbiło ci?! Co to miało być?! – wrzasnęłam na Martina, gdy znaleźliśmy się w pokoju.
- Czy mi odbiło? To ty sobie śpisz z obcymi. – usiadł na łóżku i patrzył na mnie tak, jakbym miała mu się tłumaczyć. Przesadził.
- Że co?! Po pierwsze Mike nie jest dla mnie obcy, a po drugie do niczego nie doszło!
- Dobra, nie kłóćmy się. – przerwał mi. – Przyznaję, poniosło mnie. Przepraszam.
- Okej, też mi to nie pasuje. – uspokoiłam się trochę. – Ale nadal nie rozumiem dlaczego tak się zachowałeś. Przecież Mike nic nie zrobił.
- Nie wiem. Po prostu mnie wkurza.
- Ale ja go lubię. Chciałabym móc rozmawiać z wami bez obawy, że się pobijecie. Zrobisz to dla mnie? – próbowałam nawiązać z nim kontakt wzrokowy, ale wciąż patrzał gdzieś w kąt.
- Dobra, postaram się.
        * * * 
Po zakończeniu sporu poszłam obudzić dziewczyny i zeszliśmy wszyscy do recepcji na śniadanie. Nikogo nie było oprócz nas. Jeszcze w pokoju  ustaliłam z Martinem, że nie będziemy rozmawiać o tym co się stało. Gdy jednak ugryzłam kęs tostu i podniosłam wzrok, zauważyłam, że Weronika mnie obserwuje. Nie potrafiłam nic wyczytać z jej twarzy. Czyżby słyszała kłótnię? Miałam nadzieję, że nie. Po posiłku poszliśmy na miasto. Dzięki wycieczce z Linkinami wiedziałam mniej więcej co gdzie jest. Weszliśmy do jakiegoś muzycznego sklepu. Poczułam się jak w raju. Chodziłam od jednego instrumentu do drugiego. W końcu dotarłam do działu z odzieżą. Odwróciłam się, chcąc coś powiedzieć, ale przerwałam w pół słowa. Zobaczyłam Martina i Monikę przy drzwiach, a Weronika przeciskała się między klientami, zmierzając w moją stronę. Dopiero wtedy zwróciłam uwagę na to, jaki tam był tłok.
- Słuchaj, jak chcesz tu coś pooglądać albo kupić, to ok. Ale my idziemy dalej. – powiedziała, gdy do mnie dotarła. – Za dużo tu ludzi. Spotkamy się za pół godziny w tym barze „Pod gwiazdami”.
- Jasne, to do zobaczenia. – odpowiedziałam i odwróciłam się do półek. Pełno tam było przeróżnych gadżetów i koszulek. Powoli ruszyłam wzdłuż regału, szukając czegoś ciekawego. Po minucie moje oczy rozszerzyły się z zachwytu. Czarna czapka z daszkiem, z białym logo i nazwą Linkin Park. Złapałam ją od razu i pobiegłam do lustra. Pasowała idealnie. Musiałam ją mieć. Szybko sprawdziłam cenę. Na szczęście była przyzwoita i akurat miałam tyle przy sobie. Przycisnęłam ją do siebie jak skarb i poszłam do kasy. Po drodze złapałam jakieś tanie słuchawki, bo w moim starych zerwał się kabelek.  Szczęśliwa opuściłam sklep. Założyłam czapkę na głowę, podpięłam słuchawki do komórki i puściłam muzykę. Miałam jeszcze trochę czasu, więc spacerkiem ruszyłam do baru, szczerząc zęby do przechodniów. Zauważyłam przy tym, że niektórzy są bardzo złośliwi, bo widząc mój uśmiech, pukali się w czoło. Widocznie mieli zły dzień. Zastanawiając się nad tym, przeszłam na drugą stronę ulicy. Nagle ktoś mnie potrącił. Usłyszałam trzask tłuczonego szkła.
- Najmocniej przepraszam. – wyjąkałam i pochyliłam się po okulary przeciwsłoneczne, w których pozostało tylko jedno szkiełko. Chciałam je oddać nieszczęśnikowi, ale kiedy się wyprostowałam, trochę mnie zatkało. Stał przede mną jakiś facet i gorączkowo naciągał kaptur na twarz tak, że widoczna była tylko jej dolna część.  

__________________________________

Wklejam też taki bonusik. I nie jest on związany z tekstem głównym. Napisałam to dzisiaj o 1 w nocy, na komórce i jest to w sumie opis tego co się ze mną wtedy działo. Nie chcę was zanudzać moimi myślami, chodzi o to, że wyszedł mi z tego fajny tekst. A zresztą, oceńcie sami. ;) Dziękuję za uwagę. ;>

 Był środek nocy, a ja wciąż nie potrafiłam zasnąć. Leżałam zwinięta w kłębek i wpatrując się w ciemność, słuchałam przyspieszonego bicia własnego serca. Przez otwarte okno docierały do mnie odgłosy nocy. Na zewnątrz panował spokój, ale w mojej głowie szalała burza myśli. Jednak tylko jedna z nich wciąż się powtarzała. W kółko i w kółko wracałam do tego samego pytania. I ilekroć nie znajdowałam na nie odpowiedzi, tylekroć chciało mi się płakać. A najgorsze było to, że nie umiałam uronić ani jednej łzy. W końcu, zmęczona wewnętrzną dyskusją z samą sobą, zamknęłam oczy i zanuciłam w umyśle piosenkę… Do you feel cold and lost in desperation?... Oczami wyobraźni od razu ujrzałam do niej clip. Pomogło. Jak zawsze zresztą. „Dziękuję Linkin Park, dziękuję za waszą muzykę”, to była moja ostatnia myśl tej nocy. I nareszcie udało mi się zasnąć.