niedziela, 3 lutego 2013

Rozdział XXVII

 Jeśli przy tym nie zaśniecie to szacun. W następnym powinno się dziać trochę więcej ciekawych rzeczy. I dlatego wprowadziłam ponownie pewną osobę. Nie mogłam się oprzeć, a odegra jeszcze jedną znaczącą rolę w tym opowiadaniu, które nawiasem mówiąc, już niedługo się zakończy. :)
Jeśli ktoś to jeszcze czyta, to enjoy ^^


__________

 Minął długi miesiąc od kiedy wyruszyłam z chłopakami w trasę. Nic nadzwyczajnego się nie działo. No może prócz tego, że na pierwszym wspólnym koncercie Mike zrobił wszystkim niespodziankę. A w szczególności zaskoczył mnie. Bowiem po wspaniałym wykonaniu In The End podszedł do mnie, chwycił za rękę i pociągnął na środek sceny, po czym oznajmił wszem i wobec, wszystkim fanom zgromadzonym na koncercie, że jesteśmy ze sobą. Byłam taka szczęśliwa, że nie zważając na nic, wspięłam się na palce i pocałowałam go w usta. Pewnie trafiliśmy do jakichś gazet, ale to nieważne. Niemal słyszałam jak w tym momencie wszystkim gorącym fankom Mike’a pękają serca. Przykro mi, on jest mój. I w ten oto sposób staliśmy się oficjalnie parą.

                                                           * * *

- Co tak długo? – denerwował się Chester. On chyba naprawdę powinien brać coś na uspokojenie. Siedziałam obok niego na twardych krzesełkach, na korytarzu w szpitalu. Mike’owi zdejmowali gips. Byliśmy sami, bo Shinoda nie chciał robić zbytniego zamieszania. Chłopcy zostali w hotelu. Tak dla jasności – byliśmy w Hiszpanii, w Barcelonie! Nazajutrz mieliśmy koncert, a jeszcze dziś mogłam iść zwiedzić Camp Nou, stadion mojej ulubionej drużyny piłkarskiej. Tak bardzo nie mogłam się doczekać.

- Spokojnie, dopiero tam wszedł. – szturchnęłam Benningtona w bok, żeby przestał przeżywać. Spojrzał na mnie i w tym momencie zadzwonił jego telefon. Zerknął na wyświetlacz i jego twarz rozświetlił promienny uśmiech. Szybko wstał i odszedł kawałek, przykładając komórkę do ucha. Obserwowałam go chwilę, chowając dłonie do kieszeni Mike’owej bluzy i rozsiadając się wygodniej. Praktycznie codziennie z kimś telefonował i zawsze był potem taki szczęśliwy. Domyślałam się z kim rozmawiał. Zastanawiałam się tylko dlaczego jej nie zaprosi na jakiś koncert, albo coś takiego. Po prostu żeby przyjechała do niego i mogli się spotkać. Jeśli on na to nie wpadnie, to sama się tym zajmę. Właśnie skończył gadać i wracał do mnie z radosnym błyskiem w oku. Chciał coś powiedzieć, ale otworzyły się drzwi naprzeciwko i oboje jednocześnie spojrzeliśmy w tamtym kierunku. Wyszedł stamtąd Mike z lekarzem, bez gipsu.

- Mikey! – wstałam szybko i pokonałam dzielącą nas odległość, ale krok przed nim powtrzymałam się od rzucenia mu się na szyję. Mój wzrok padł bowiem na jego rękę. Wstrzymałam oddech. Nie był to bynajmniej przyjemny widok. Przeraźliwie chuda, sina i sprawiała wrażenie, jakby się miała ponownie złamać przy najlżejszym dotyku.

- Stary! Twoja ręką chyba umarła. – obok mnie stanął Chaz. Shinoda spojrzał na niego jak na idiotę. Jeśli mam być szczera, to mu się nie dziwiłam. Sama kopnęłam go w kostkę, przez co skrzywił się nieznacznie, ale nie gadał więcej takich głupot.

- Muszę teraz dużo ćwiczyć, żeby wróciła do dawnej sprawności. – powiedział Mike, patrząc na swoją kończynę z lekką odrazą.

- Najważniejsze, że nie było żadnych kłopotów ze zrośnięciem się kości. – uśmiechnęłam się do niego pocieszająco.

- Ej, gdzie lekarz? – przerwał nam Chester, rozglądając się z dziwną miną. – Jeszcze przed chwilą tutaj był.

- Faktycznie. – odwróciłam się, szukając wzrokiem mężczyznę w białym fartuchu. Nigdzie go nie widziałam. – Ninja. – podsumowałam. Mike wybuch niekontrolowanym śmiechem.

- Dobra, chodźmy stąd. Wbrew pozorom nie lubię szpitali. – mruknął, kręcąc głową rozbawiony.

- Czekaj, ubierz to, bo się jeszcze będą ludzie gapić. – oddałam mu jego bluzę i pomogłam ją ubrać. – To idziemy. Chester… Chester? Gdzie go znowu poniosło? – rozglądaliśmy się, aż zauważyliśmy go przy jednym z okien. Stał z dłonią opartą o szybę i w milczeniu wpatrywał się w coś po drugiej stronie. Zerknęłam zaniepokojona na Mike’a, nie wiedząc co robić.

- Poczekaj chwilkę. – szepnął i powoli podszedł do Benningtona. Zatrzymał się obok niego i również spojrzał za szybę. Nie wiedziałam co tam jest. Nie słyszałam o czym rozmawiają, choć widziałam ruch ich warg. Oparłam się plecami o ścianę. Poza nami na korytarzu nie było nikogo, panowała dziwna cisza. Chciałam jak najszybciej opuścić to miejsce. Po chwili dało się słyszeć stukot butów. Spojrzałam w lewo. Chłopcy wracali. Chester miał trochę niewyraźną minę, ale wydawało się, że kontaktuje. Nie miałam pojęcia co się tam wydarzyło, ale nie chciałam się wtrącać, więc o nic nie pytałam.

- Stadion czeka. – uśmiechnął się Mike i kiwnął głową na znak, że tym razem już naprawdę stąd idziemy.

                                                         * * *

- Przykro mi, nie ma wstępu. To zamknięty trening. – oświadczył strażnik.

- Trening? Teraz?! Naprawdę nie można wejść popatrzeć? – spytałam płaczliwie. Zwiedzenie Camp Nou samo w sobie było czymś magicznym, a jeszcze jakby udało się być na treningu… To byłoby coś! Mike widząc, jak bardzo mi na tym zależy, sięgnął do kieszeni po portfel i spojrzał znacząco na mężczyznę. Ten zmierzył go wzrokiem z dołu do góry i z uniesioną brwią pokręcił głową.

- Nie ma takiej opcji. – powiedział stanowczo i zakładając ręce na piersi, stanął w rozkroku.

- Nawet na parę minut? – spróbowałam ostatni raz.

- Nawet. – słysząc to, zwiesiłam głowę zawiedziona i odwróciłam się, chcąc już odejść. Uniemożliwiła mi to jednak postać, która nie wiadomo skąd pojawiła się za mną, i do której dobiłam. W ostatniej chwili Mike złapał mnie za rękę i postawił do pionu.

- Uważaj co robisz! – poprawiłam się i podniosłam wzrok, żeby zobaczyć z kim się zderzyłam. No tak, przecież ja nie mogę się z nim spotkać w normalny sposób. Zawsze muszę do niego dobić na powitanie. Nie umiałam powstrzymać zakłopotanego uśmiechu. – Przepraszam.

- Nie szkodzi. Znowu się spotykamy. – stwierdził radośnie, wyciągając dłoń w moim kierunku. Uścisnęłam ją szczęśliwa.

- Widzę, że się znacie. – wtrącił się Mike. Przybysz spojrzał na niego z zaciekawieniem. Również podali sobie ręce na powitanie. – Jestem Mike Shinoda, a to mój kumpel Chester Bennington.

- Miło mi. David Villa. – przedstawił się moim towarzyszom. Mikey zerknął na mnie kątem oka. Spłonęłam rumieńcem. No cóż, trochę się nasłuchał ode mnie o tym człowieku. – Co tu robicie?

- Chcieliśmy zwiedzić stadion, ale ten pan, o tam… - Chester wskazał na strażnika oskarżycielsko. – Nie chce nas wpuścić, bo ponoć macie trening.

- Macie szczęście, wejdziecie ze mną. – uśmiechnął się uroczo, a jego brązowe oczy obserwowały jak na mojej twarzy maluje się niesamowite szczęście. W tym momencie zapałałam do niego jeszcze większą sympatią, jeśli to w ogóle możliwe.

- Jesteś najlepszy! Dziękujemy! – rzuciłam mu się na szyję, a on wybuchnął szczerym śmiechem. Czy ja się przypadkiem za bardzo nie spoufalam? … Nie, zdecydowanie nie.

- No to chodźcie. Przy okazji was oprowadzę. Oni są ze mną. – powiedział David do strażnika, który obserwował nas przez cały czas. Minęliśmy go, a Chester nie omieszkał posłać mu zwycięskiego uśmieszku. Obeszliśmy po kolei wszystkie pomieszczenia. Weszliśmy w jakiś korytarz, na ścianach którego porozwieszanych było mnóstwo zdjęć. Uśmiech nie schodził mi z ust, kiedy słuchałam ciepłego głosu Villi opowiadającego nam różne historie związane z tymi zdjęciami. W pewnym momencie spojrzał na zegarek.

- Hmm… Poświęciłem wam trochę czasu, który miałem do dyspozycji przed treningiem. Teraz muszę iść do szatni się przebrać, bo trener mnie zjedzie za spóźnienie. – rzekł z uśmiechem, poprawiając sobie torbę na ramieniu. – Zaprowadzę was jeszcze na trybuny, jeśli chcecie pooglądać jak trenujemy.

- Tak! – podskoczyłam śmieszne. Mike pokręcił oczami. Zachowywałam się trochę jak małe dziecko, ale miałam to gdzieś.

- Chętnie byśmy zostali, ale musimy coś jeszcze załatwić. – zgasił mnie Shinoda. No tak, mieliśmy przecież uzgodnić coś z koncertem.

- Kochanie, łamiesz mi serce… – mruknęłam smutno i spojrzałam na czubki swoich trampek. Nawiasem mówiąc, były strasznie zniszczone. Ale ja takie lubiłam. – Ale ja wcale nie muszę z wami iść! – olśniło mnie. – Przecież nie jestem wam potrzebna. Zostanę, popatrzę i wrócę do hotelu.

- No nie wiem… Jak wrócisz, skoro jeszcze nie znasz dobrze tego miasta? – Mike spojrzał na mnie z powątpieniem.

- Ja ją odprowadzę. – wtrącił Villa i przygarnął mnie do swojego boku, szczerząc się do Shinody. Ten podniósł w górę brwi i przyglądał mu się podejrzliwie. Czułam ciepłą dłoń Davida na swoim ramieniu. Gorący Hiszpan. Kocham ten kraj.

- Widzisz, nie musisz się martwić. Jestem dużą dziewczynką, dam sobie radę. – dodałam i uśmiechnęłam się do niego pięknie, żeby się uspokoił, bo zmarszczka na jego czole wciąż nie znikała.

- Czy ty jesteś dużą dziewczynką, to ja bym się kłócił. – powiedział Chester i szybko uskoczył kawałek, unikając mojego kopniaka.

- Jeszcze kiedyś oberwiesz, Bennington. – pogroziłam mu.

- Już się boję. – zaśmiał się złośliwie. Przysięgam, że gdyby mnie David nie przytrzymał, to rzuciłabym się na niego.

- Spokojnie koguciki. – rzekł mój rozbawiony idol piłkarski. – To jak? Zostajesz? Bo muszę się iść przebrać. – spytał, a ja spojrzałam na Mike’a.

- Niech będzie. – westchnął, po chwili wahania. – Zostawiam ją pod twoją opieką. Jak coś jej się stanie, to cię znajdę. – powiedział jeszcze do Davida, a ton jego głosu sugerował, że mówi całkowicie poważnie.

- Jasne, będę pamiętał. – odpowiedział cierpliwie, patrząc prosto w jego oczy. Przez chwilę w milczeniu mierzyli się wzrokiem.

- Okej, to dziwne. – przerwałam ciszę i otrząsnęłam się, bo zagapiłam się na nich z otwartymi ustami. – Idźcie już, bo David się spóźni. Wrócę zaraz po treningu. – machnęłam ręką na pożegnanie i pociągnęłam Villę za łokieć w drugą stronę.

- Co on taki drażliwy? – spytał piłkarz, gdy wyszliśmy z tunelu na boisko. Nie odpowiedziałam mu, bo stanęłam jak wryta i zaniemówiłam z zachwytu. Przede mną rozpościerał się widok najpiękniejszego stadionu na świecie. Mimo iż trybuny nie były zapełnione wydzierającymi się kibicami, to wrażenie było niesamowite. Stałam tak i rozglądałam się jak niemowa jakaś. Na środku murowy zauważyłam już całą drużynę szykującą się do rozgrzewki. Byłam wniebowzięta.

- Tam jest Messi. I Iniesta, Xavi, Pique, Alves, Thiago, Pedro, Adriano i… I wszyscy.– szepnęłam, patrząc na piłkarzy. – Nie wierzę, że tu jestem. 


- Usiądź tam. – śmiejąc się, wskazał mi miejsce na trybunach. – Ja lecę powiadomić Tito o spóźnieniu. – dodał i pobiegł szybko do grupki. Powoli, chłonąc wzrokiem każdy fragment stadionu, podeszłam do krzesełka i usiadłam. Oparłam brodę na rękach, które z kolei oparłam na kolanach. Wielkimi oczami przyglądałam się jak wszyscy zaczynają się rozciągać, a następnie wyciągają piłki z worka i kopią między sobą. W pewnym momencie oderwałam od nich wzrok i wyciągnęłam komórkę, sprawdzając, która godzina. Myślałam, że siedzę tak już wieki, a minęło dopiero pół godziny. Już chciałam schować telefon z powrotem do kieszeni, kiedy zawibrował. Otrzymałam MMS. Od nieznanego numeru. Zmarszczyłam brwi i kliknęłam ‘otwórz’. Na zdjęciu zobaczyłam siebie. Fotka była zrobiona kilka sekund wcześniej z niewielkiej odległości, bo ukazywała mnie na trybunach z komórką w ręce. Serce podskoczyło mi do gardła i rozejrzałam się gwałtownie. Nikogo w pobliżu nie było. Nagle chciałam stąd uciec. Ale jakoś wytrzymałam do końca treningu.