środa, 8 maja 2013

Rozdział XXX

Witam z ostatnim rozdziałem. Nie przedłużając, bo dopisek będzie jeszcze pod koniec, życzę miłego czytania :)
_________________________

 Ciemno, jasno, ciemno, jasno, ciemno, jasno… Jakiś stukot, hałas, rozmowy, krzyki, szum… Co się dzieje? Gdzie ja jestem? Podniosłam powieki akurat, żeby trafić na owe ‘jasno’, czyli lampę na suficie. Światło tak raziło, że szybko zamknęłam z powrotem oczy. Nagle poczułam niesamowicie przeszywający ból gdzieś w okolicach ostatnich żeber po prawej stronie. Był tak mocny, że mimowolnie wydałam z siebie głośny jęk. Oddychałam gwałtownie, a każde zaczerpnięcie powietrza było cierpieniem nie do opisania. Chwyciłam w garść jakiś materiał, na którym leżałam. Mimo to przypomniałam sobie dlaczego jestem w tym, a nie innym miejscu. A byłam w szpitalu. I wieziono mnie gdzieś, choć nie wiedziałam gdzie. 


- Karolina! – ktoś ścisnął moją rękę. Instynktownie wiedziałam, że to Mike. Chciałam mu coś powiedzieć, ale zupełnie nie miałam siły. Z moich ust wydobył się tylko niezrozumiały charkot. Spróbowałam jeszcze podnieść powieki, ale wzrok miałam zamglony. Jednak skupiłam się na tyle mocno, by zobaczyć biegnącego obok muzyka raz po raz zerkającego z przerażoną miną w moją stronę. Wiedząc, że jest przy mnie, uśmiechnęłam się słabo, wypuściłam powietrze, a wraz z nim ponownie opuściła mnie świadomość.

                                                      * * *

- Co z nią?

- Stan nie jest najlepszy, ale stabilny. Będzie musiała tutaj pozostać jeszcze jakiś czas.

- A odzyskała już przytomność?

- Jeszcze nie. Wciąż czekamy.

- Dobrze, dziękuję. – trzasnęły lekko drzwi i po kilku sekundach poczułam, że materac się ugina. Ktoś odgarnął mi włosy z twarzy. To nie był Mike. Po głosie rozpoznałam Davida. Leżałam jakby zamknięta w sobie. Nie miałam na nic siły. Nie umiałam nawet dać mu znać, że już nie śpię. Tylko dlaczego? Może utraciłam zbyt dużo krwi. Na chwilę zapanowała cisza, ale wiedziałam, że wciąż tu jest. Chyba mi się przyglądał. Boże, jakie to dziwne uczucie wszystko słyszeć, ale nie móc drgnąć nawet jednym mięśniem. Wtedy zarejestrowałam poruszenie i piłkarz delikatnie pocałował mnie w czoło.

- Przepraszam… - usłyszałam jego szept tuż przy moim uchu. – Nie mam pojęcia skąd, ale wiem, że mnie słyszysz. Naprawdę przepraszam. To moja wina. Gdybym cię nie wyciągnął na ten spacer… Powinnaś była iść z Mikiem. Nawiasem mówiąc, on też tutaj jest. Śpi. Czuwa przy tobie cały czas. Boże, co ja narobiłem… - chwycił moją bezwładną dłoń w swoje drżące ręce. Nie chciałam, żeby się obwiniał. David, przecież ty mnie uratowałeś! Chciałam mu to wykrzyczeć i przede wszystkim mu za to podziękować. Serce mi się krajało z żalu, kiedy słyszałam jego przyśpieszony i przerywany oddech. Chyba nie płacze… Sama poczułam jak pod powieką zbiera mi się kilka łez i mimowolnie wypływa na policzek. To wywołało szybką reakcję u mojego towarzysza, który podniósł się gwałtownie z łóżka, puszczając moją dłoń, po czym usłyszałam jak woła pielęgniarkę.

- Co się dzieje? – spytał trochę zaspany głos. Mike?

- Karolina się chyba budzi. – odpowiedział mu niespokojnie David. Matko, ja chcę się móc poruszyć! Mike! MIKEY!

- M… Mi… Mike. – spróbowałam i udało się! Ale byłam z siebie dumna.

- Jestem tu, skarbie. – chwycił mnie za rękę i gładził uspokajająco po policzku. W końcu poczułam w sobie tyle siły, by otworzyć oczy. Powoli podniosłam powieki i ujrzałam przed sobą twarz Shinody. Zmęczoną, bladą, ale szczęśliwą. Uśmiechnęłam się.

- Cześć chłopaki. – powiedziałam słabo. Zamrugałam, by pozbyć się ostatnich łez z oczu. Wydrążyły sobie ścieżkę po mojej suchej skórze na twarzy, ale nie spadły, bo Mike złapał je w połowie drogi.

- Ciii, nic nie mów. – odezwał się Villa, który przysiadł po drugiej stronie łóżka. Odwróciłam się w jego stronę i wolną ręką pomachałam w powietrzu, by zaczepić drżącymi palcami o jego rękaw. Spojrzał na mnie pytająco, a ja tylko przyciągnęłam go do siebie, objęłam ramieniem i przytuliłam.

- Dziękuję. – wyszeptałam. – Za ratunek. Gdyby nie ty, prawdopodobnie nie byłoby mnie tutaj. – wypuściłam go z objęć i pozwoliłam, by się odsunął. Jego wzrok był pełen wzruszenia i wdzięczności. Odwróciłam się do Mikiem i ujrzałam, że też ma na twarzy wymalowaną radość i ulgę.

- Proszę się odsunąć od pacjentki. – dobiegł nas głos. Wszyscy spojrzeliśmy w tamtym kierunku. No tak, przecież David zawołał pielęgniarkę. Posłusznie odeszli kilka kroków, by zrobić jej miejsce. Posprawdzała wszystko, zadała mi kilka pytań, na które odpowiedziałam niemrawo i wyszła, ciągnąc za sobą chłopaków. Nie chciałam ich teraz stracić z oczu, ale nie miałam nic do gadania w tej kwestii. Na sali zrobiło się pusto i nieprzyjemnie cicho. Leżałam i wpatrywałam się w sufit. I pomyślałam o Martinie. O człowieku, który był moim przyjacielem. Od zawsze. Przez to jak się zmienił, jakaś część mnie się rozsypała. A teraz nie żyje. Tak, zdążyli mi to jeszcze powiedzieć na odchodnym. Szczerze mówiąc, cholernie mnie to zabolało. Naprawdę tego nie chciałam. Kurczowo zacisnęłam palce na białej pościeli. Do oczu ponownie napłynęły łzy. Z zrozpaczoną miną odwróciłam głowę i spojrzałam w okno. Po błękitnym niebie leniwie posuwały się delikatne chmury. Gdy jedna zniknęła z pola widzenia, pojawiała się następna. Oczywiście. Coś musi się skończyć, by coś innego mogło się zacząć. Tylko dlaczego ten świat jest zbudowany właśnie w taki okrutny sposób?

 Nagle poczułam w sobie jakieś gwałtowne szarpnięcie. Nie wiedziałam co się dzieje. Chciałam kogoś zawołać, ale nie mogłam wydobyć z siebie głosu. Spanikowana zsunęłam nogi z łóżka i trzymając się za brzuch, próbowałam wstać. Jednak moje dolne kończyny odmówiły posłuszeństwa i najzwyczajniej w świecie zwaliłam się jak długa na podłogę. Traciłam oddech. Zamknęłam oczy i dygotałam, leżąc na zimnej posadzce. Po kilku minutach udręki i wewnętrznej walki doświadczyłam uczucia spadania i wszystko ustało. Jednak czułam się inaczej. Wszystko wydawało się inne. Zaczerpnęłam głęboko powietrza i wypuściłam go ze świstem z płuc. Nie otwierałam oczu. A pod powiekami przewijały mi się różne dziwne obrazy. Tak jakby ktoś przekręcał kanały. Klik. Wypisują mnie ze szpitala. Klik. Jestem na pogrzebie Martina. Klik. Biegam radośnie po boisku za Davidem. Klik. Stoję na scenie, a przede mną klęczy Mike z pierścionkiem w dłoni. Klik. Jestem na imprezie urodzinowej Chestera i tańczę z nim jakiś dziki taniec. Klik. Leżymy z Mikiem na kanapie i oglądamy film. Klik. Składam przysięgę małżeńską, a przede mną Mike tryska szczęściem. Klik. Podróż poślubna z Mikiem. Klik. Mike ujmuje moją twarz w dłonie, by złożyć na moich ustach delikatny pocałunek. Klik. Otworzyłam oczy. Dyszałam ciężko. Co to było? Co to wszystko miało znaczyć? Cholera, co z tym sufitem? Przecież był biały, a ten ma drewniane panele. Przerażona zarejestrowałam, że trzymam coś w ręce. Po strukturze poznałam, że jest to gryf gitary. Skąd się tu do cholery wzięła gitara?! Leżałam nieruchomo, cała zesztywniałam. Nic nie rozumiałam. Bałam się odwrócić wzrok, więc bez mrugnięcia wpatrywałam się dalej w sufit i próbowałam się jakoś uspokoić. Nie no, co ja gadam! W żadnym wypadku nie umiałam się uspokoić! I było mi niedobrze. Miałam wrażenie, że lada moment spektakularnie zwrócę wszystko, co miałam w żołądku. Panika, panika, panika. Ogarnął mnie taki niewyobrażalny strach, że gdybym mogła, to wtopiłabym się podłogę. Chciałam zniknąć. Lecz przecież nie mogłam tak leżeć w nieskończoność. Podjęłam decyzję. Zacisnęłam zęby, przymknęłam oczy i powoli się podniosłam. Rozejrzałam się i zaliczyłam taki szok, że gały wyszły mi z orbit i po sekundzie zwymiotowałam na ciemnozielony dywan. CO JA TU KURWA ROBIĘ?! Kanapa. Na kanapie śpi Weronika z głową opartą na ramieniu Moniki. Wszędzie pełno śmieci. A na podłodze z dwa metry dalej leży… Martin. Oddycha. Kątem oka zarejestrowałam jeszcze kilka innych osób. A w garści trzymałam moją gitarę. Gitarę, którą dostałam na urodziny. Urodziny, które odbyły się… DZISIAJ! Uderzyłam się w twarz. Raz. Drugi. Trzeci. No błagam, budź się! Nic jednak nie wskazywało na to, że to sen. Otarłam usta dłonią. Cholera. Usiadłam po turecku i z otwartą buzią wpatrzyłam się w jakiś nieistniejący punkt. Nie wiem jak długo tak trwałam. Czułam totalną pustkę. Nie dopuszczałam do siebie tej myśli, ale... to nie obecna sytuacja była snem. Snem było to wszystko co przeżyłam od tego momentu, kiedy fałszywie obudziłam się w tym samym miejscu, w którym byłam teraz. Mike... David... Te wszystkie uczucia, to wszystko co się zdarzyło... Tak naprawdę nic z tego nie miało miejsca w rzeczywistości. Usłyszałam jakiś szmer. Pozostając wciąż w tej samej pozycji, przeniosłam tylko wzrok na źródło dźwięku. Martin. Trzymając się za głowę, podniósł się na kolana. Chwiał się lekko, kiedy nieobecnym spojrzeniem ogarnął cały pokój. Jednak kiedy to spojrzenie skupiło się na mnie, jego sylwetka momentalnie znieruchomiała. Przez chwilę przyglądał mi się niespokojnie, po czym powoli zaczął się czołgać w moim kierunku. W końcu znalazł się metr ode mnie i szukał ze mną kontaktu wzrokowego, ale ja ponownie wpatrzyłam się w przestrzeń. Nic nie czułam, totalnie nic.

- Co się stało? - spytał mnie ochrypniętym głosem.

- Cicho bądź. - syknął ktoś z podłogi.

- Zamknij się. - odwarknął Martin i ponownie skupił na mnie swoją uwagę. - Hej, słyszysz? - szepnął. Bałam się. Bałam się mu odpowiedzieć. Nic nie było dla mnie jasne. Wszystko było jednym wielkim kłamstwem mojego umysłu.

- Czy byliśmy już na koncercie? - drgnęłam, słysząc własny głos.

- Co ty gadasz? Były twoje urodziny i...

- Byliśmy? - ponowiłam pytanie. Musiałam się upewnić.

- Nie, ale...

- Czy poznaliśmy osobiście Linkin Park?

- Nie. - odpowiadał, patrząc na mnie coraz bardziej przerażony. A ja wciąż nie odwracałam wzroku od mojego wyimaginowanego obiektu.

- Czy Mike Shinoda zaprosił mnie na randkę?

- Nie.

- Czy grałam z nim koncert?

- Nie. O co ci chodzi?

- Czy byłam na Camp Nou? Czy poznałam Davida Villę? - do moich oczy napłynęły łzy.

- Wiem, że to jedno z twoich marzeń, ale nie.

- Czy ty mnie kochasz? Czy kiedykolwiek byś mnie skrzywdził? - w końcu spojrzałam mu w oczu. Po moich policzkach popłynęły krople łez.

- Oczywiście, że cię kocham. Jesteś moją przyjaciółką. I nigdy nie pozwolę cię skrzywdzić. - powiedział pewnym głosem, choć po jego twarzy wciąż błądziło niezrozumienie. Podniosłam się na kolana i przytuliłam się do niego. Tak po prostu. Wiedziałam, że jestem w odpowiednim miejscu i w odpowiednim czasie. Tak powinno być. Są znikome szanse, że mój sen się ziści. Mike nigdy się nie dowie jak bardzo go pokochałam. David nigdy się nie dowie, że w dość krótkim czasie stał się moją bratnią duszą. Zdziwiło mnie jak szybko się z tym pogodziłam. Może ja tak naprawdę przez cały czas wiedziałam, że to sen? Że to wszystko nie może dziać się naprawdę? Objęłam mocniej Martina i ukryłam twarz w jego ramieniu, obficie mocząc mu koszulkę. A on gładził mnie uspokajająco po plecach i kołysał się lekko ze mną w objęciach.

 Zakończenia są najtrudniejsze. Dlaczego? Bo nie wszystkie wątki zostały doprowadzone do końca. Bo nie każda obietnica została spełniona. Bo to wszystko tak naprawdę się nie skończyło. To się dopiero zaczyna. I jeszcze wiele może się zdarzyć.
 

                                                 THE END
____________________________

A więc to koniec... Tak, koniec. Szczerze mówiąc, dziwnie się czuję kończąc to. W jakimś stopniu zżyłam się z tymi postaciami. Może nie pisałam tego regularnie, dzień w dzień, ale jednak rok czasu minął, od kiedy to zaczęłam. Chciałabym podziękować WSZYSTKIM czytelnikom, bez wyjątku. I tym, którzy to komentowali, i tym, którzy wchodzili i czytali, nawet bez słowa. Taka ilość wyświetleń w końcu sama się nie nabiła. Będzie mi Was brakować. Może w wakacje zacznę pisać coś jeszcze, ale będzie to trochę inna tematyka, więc nie wszyscy się znowu spotkamy. Tak naprawdę to ja nadal nie rozumiem, dlaczego to czytaliście. To przecież takie flaki z olejem xd W każdym razie jestem Wam wdzięczna za wszystko. Kocham Was i cieszę się, że mogłam poznać dzięki temu blogowi tyle świetnych osób. Te, które najbardziej się przyczyniły do tego, że to pisałam i doprowadziłam do końca, wiedzą o tym. :) Dobra, już Was nie nudzę, pewnie macie inne fajniejsze zajęcia. Tak, więc... Żegnajcie, pa, do następnego, lub do nigdy <333

niedziela, 14 kwietnia 2013

Rozdział XXIX

Hmmm... No to nowy. Uprzedzam, że początek jest trochę... +18, więc czytacie na własną odpowiedzialność. Nie wiem jak mi to wyszło, ale jest długie dość jak na mnie. A zresztą sami ocenicie. Enjoy!

____________________________________________________________

 Wolną ręką nacisnęłam klamkę i weszłam do pokoju, rozglądając się na wszystkie strony. Wzrok od razu padł na moją gitarę stojącą w kącie, ale w niej nic się nie zmieniło. Szybko obiegłam spojrzeniem całe pomieszczenie, lecz wciąż nie widziałam nic nowego, co mogłoby być tą zapowiedzianą niespodzianką. Podrapałam się po nosie i zmarszczyłam brwi. Tymczasem Mike pociągnął mnie z łobuzerskim uśmiechem w stronę łazienki. 


- Może skoczymy razem pod prysznic? Pewnie chciałabyś się odświeżyć. – spojrzałam na niego i nie umknął mojej uwadze fakt, że wpatruje się w moje oczy z takim zachwytem, jakby widział je pierwszy raz w życiu. Weszliśmy do łazienki.

- Czy to jest ta twoja niespodzianka? – spytałam podejrzliwie, zamykając za nami drzwi.

- Po części. – usłyszałam jego namiętny szept tuż przy swoim uchu i kiedy odwróciłam się do niego przodem, on ujął moją twarz w swoje dłonie i zaczął mnie całować z takim zapałem, że już po chwili straciłam oddech. Byłam trochę zaskoczona i nie wiedziałam o co mu chodzi, ale nie chciałam tego w żadnym wypadku przerywać, więc zaczęłam współpracować. Objęłam jego szyję i z całą mocą oddawałam pocałunki. Czułam jak zwinne palce Mike’a wędrują do mojej talii i dotykają mojej skóry, pozostawiając za sobą przyjemne mrowienie. Po chwili podniosłam ręce do góry, pozwalając, by raper ściągnął ze mnie koszulkę. Przy tej czynności na chwilę oderwaliśmy się od siebie, wciąż jednak wpatrując się w swoje twarze z pożądaniem. W końcu materiał wylądował na płytkach. Powoli spletliśmy w powietrzu swoje dłoni na wysokości głów i na powrót poczułam gorące usta Mike’a na swoich. Napierał tak mocno, że uderzyłam dość gwałtownie plecami o ścianę i jęknęłam lekko z bólu, ale ani na chwilę nie pomyślałam, żeby przerywać. W sumie mało myślałam w tym momencie. Byłam zamroczona, liczyła się tylko ta chwila. Moje nadgarstki były przygwożdżone żelaznym uściskiem do płytek i nie mogłam nimi ruszyć, więc poddałam się jego pieszczotom. A on tymczasem począł całować moją szyję. Miałam kilka sekund, by zaczerpnąć powietrza. Oddychałam ciężko. Wtedy poczułam, że moje ręce zyskały wolność, bo Mike dobierał się do paska w moich spodniach. Uniemożliwiłam mu to jednak, podnosząc jego ramiona do góry i tym razem to ja pozbawiłam go koszulki. Oparłam się o niego całym ciałem i ponownie wpiłam w jego wargi, delikatnie je przygryzając. On chwycił mnie pod uda i posadził na szafce, zrzucając tym samym kilka kosmetyków na ziemię. Znowu zaczął majstrować przy moim pasku i w końcu jakimś sposobem ściągnął ze mnie spodnie. Nie pozostałam mu dłużna i po chwili oboje staliśmy naprzeciw siebie w samej bieliźnie. Mike pochylił się nade mną i pogładził moje nagie ramię. Poczułam gęsią skórkę.

- Kocham cię. – szepnął mi wprost do ucha, owiewając mój obojczyk ciepłym oddechem, po czym rozpiął mój stanik. Już dawno wyzbyłam się swojego wstydu przed pokazywaniem mu się nago, więc teraz po prostu zręcznym ruchem ściągnęłam z nas ostatnie części garderoby i oparłam dłonie na jego klacie.

- Też cię kocham. Pamiętaj o tym. – odpowiedziałam lekko zdyszanym głosem, ale z najpiękniejszym uśmiechem na jaki było mnie stać. – Chodź. – podeszłam na palcach do kabiny, bo płytki były zimne i odkręciłam gorącą wodę. Weszłam do środka, poczekałam aż Mike wgramoli się za mną i zasunęłam drzwi. Po chwili cała kabina zaparowała tak mocno, że nie było przez nią nic widać. Zamknęłam oczy, a Mike wplótł swoje dłonie w moje mokre włosy. Trzeba przyznać, że dawno nie mieliśmy takiej akcji. Przylgnęłam do niego całym ciałem, czułam na sobie każdy milimetr jego napiętej z podniecenia skóry. Nasze języki toczyły ze sobą zażartą wojnę. Mike oparł się o ścianę, chwycił mnie mocno za pośladki i przyciągnął do siebie, aż w końcu poczułam, że jest we mnie. Wbiłam mu paznokcie w plecy, odchyliłam się lekko do tyłu i jęknęłam z rozkoszy. Ruchy stawały się coraz szybsze. Gorąca woda spływała po naszych nagich ciałach, dodatkowo podkręcając atmosferę. Spojrzałam mu w oczy lekko zamroczonym wzrokiem. On wciąż trzymał ręce na moich pośladkach, ruszając się jeszcze szybciej i gwałtowniej. Już nie kontrolowałam gardłowych dźwięków wydobywających się z moich ust. Raper zresztą miał tak samo. Drżącymi palcami kurczowo trzymałam się umięśnionych ramion, chowając głowę w zgłębieniu jego szyi. Znowu chwycił mnie pod uda, trzymając moje nogi w rozkroku, po obu swoich bokach i wzniósł trochę w powietrze, odwracając się, bym tym razem to ja miała wylądować plecami do ściany. Nie puścił mnie, więc byłam trochę wyżej, dlatego miał okazję całować jeszcze moje piersi. Oplotłam głowę muzyka swoimi ramionami i przycisnęłam mocno do siebie, zanurzając twarz w jego włosach. Czułam, że jeszcze chwila i nie wytrzymam. Uścisk dłoni Mike’a stał się aż bolesny. Przy każdym ruchu byłam dociskana do płytek. Wody już praktycznie nie czułam, nie miała żadnego znaczenia. Zacisnęłam zęby, oparłam głowę o ścianę, wygięłam się gwałtownie, wbijając mu paznokcie w kark i wtedy wszystko się skończyło. Z głośnym westchnieniem osunęłam się prawie na samą podłogę, ale Mike w porę mnie chwycił. Wtuliłam się w niego, ciężko dysząc, a on gładził mnie powoli po plecach. Staliśmy tak chwilę w bezruchu, próbując uspokoić oddechy. W końcu zakręciłam kurek i wyszliśmy z kabiny.

- To było… To było… Eee… - nie umiałam znaleźć odpowiedniego słowa, więc odwróciłam się tylko do niego przodem z bezradną miną, czując jak policzki mnie palą, mimo że zaczynałam się trząść z zimna.

- Ciii, nic nie mów. – Shinoda chwycił szybko jakiś ręcznik i zaczął mnie wycierać. Kawałek po kawałku, całując przy okazji każde miejsce, na którym przed chwilą był materiał. Odetchnęłam głęboko i spojrzałam w jego skupione oczy, wpatrujące się moje włosy, kiedy zarzucił mi ręcznik na głowę i lekko potrząsnął, sprawiając, że przez kilka sekund nic nie widziałam. Potem znowu ujrzałam świat. Można powiedzieć, że dosłownie zobaczyłam cały mój świat. W końcu przede mną stał Mike Shinoda.

- Jesteś cały mój. – powiedziałam drżącym głosem. On uśmiechnął się słodko i oparł swoje czoło o moje.

- Muszę się z tym pogodzić. – odpowiedział rozbawiony. Przez chwilę patrzeliśmy sobie w oczy, po czym sięgnęłam do jego ust i delikatnie je musnęłam. Jakoś nie miałam jeszcze dość, ale cofnęłam się o krok.

- Dawaj ręcznik. – zaśmiałam się i po minucie on również był suchy. Śmiejąc się jak idioci, pozbieraliśmy części garderoby i wkładaliśmy na siebie.

- Poczekaj. – usłyszałam, kiedy chciałam ubrać koszulkę. Zerknęłam na niego zaskoczona. – Teraz druga części niespodzianki. Odwróć się.

- Co ty znowu… - okręciłam się na pięcie, tak jak mi kazał, akurat by spojrzeć w lustro. Kątem oka obserwowałam go w odbiciu i widziałam, że wyciąga z szafki coś bordowo-granatowego. Wstrzymałam oddech. Czy to jest…

- Podnieś ręce. – powiedział i już po chwili miałam na sobie klubową koszulkę FC Barcelony. Zwiesiłam głowę i wlepiłam wzrok w logo na mojej lewej piersi. Pochwyciłam je w swoje palce i przybliżyłam do ust. Zamknęłam na chwilkę oczy wzruszona tą chwilą. Potem szybko się odwróciłam i patrząc przez ramię, ujrzałam w lustrze żółtą 7 na plecach, a tuż nad nią napis ‘David Villa’.

- Jest cudowna, piękna, wspaniała! Dziękuję! – wykrzyknęłam i gwałtownie się w niego wtuliłam, ukrywając twarz w zgięciach jego koszulki, żeby nie zobaczył moich łez. Łez szczęścia. Po tym wszystkim.

- Idealnie się nada na dzisiejszy mecz. – usłyszałam jego pełen radości głos. Doskonale wiedział, jak bardzo mnie dziś uszczęśliwił. – Nie jesteś głodna? Bo ja bardzo! – zmienił temat i spojrzał na mnie z góry ze zmarszczonym czołem. Po chwili nie wytrzymaliśmy tej powagi i oboje wybuchliśmy głośnym śmiechem. – Chodź, pójdziemy coś zjeść do jakiejś restauracji. – powiedział, chwycił mnie za dłoń i wyprowadził z łazienki. Przelotem zerknęłam na zegarek. Była już 17:35. Za dwie godziny powinniśmy już być na stadionie. Zadrżałam z ekscytacji na samą myśl o tym. – Zmieniasz teraz koszulkę i po nią wrócimy czy…

- Nie. – przerwałam mu. – Idę w niej. – automatycznie złapałam za kołnierzyk i przycisnęłam do siebie, jakby w obawie, że ktoś mi ją weźmie. Już się przywiązałam do tej koszulki.

- Dobrze. Mnie pasuje. – odpowiedział z uśmiechem i podszedł jeszcze do szafki nocnej, żeby zabrać z niej portfel. Kilka sekund potem trzasnęły drzwi i w pokoju zapanowała cisza. Cisza, którą zakłóciło delikatne buczenie komórki, leżącej na szafce po przeciwnej stronie łóżka.

                                                              * * *

- KTÓRA GODZINA?! – wydarłam się Mike’owi do ucha, aż spojrzał na mnie jak na wariatkę. Zrobiłam minę niewiniątka. Siedzieliśmy już na trybunach. Mieliśmy świetne miejsca, wszystko było idealnie widać. Wokół zbierali się inni kibice i każdy krzyczał do swoich towarzyszy, więc ogólnie zrobił się takich hałas, że bez wrzeszczenia właściwie nie można się było porozumieć. Shinoda nie zamierzał się wysilać i tylko pomachał mi przed nosem ręką z zegarkiem. W ten sposób nic nie widziałam, więc musiałam go chwycić za dłoń i ją unieruchomić, żeby odczytać godzinę. 19:53. Jeszcze kilka minut. Siedziałam jak na szpilkach i wyciągałam szyję, żeby widzieć wyjście z tunelu. I w końcu zaczęli wychodzić. Przy akompaniamencie hymnu Barcy ustawili się wraz z przeciwnikami w szereg, by po chwili rozbiec się po całym boisku. Nie wiem jakim cudem, ale David odnalazł mnie wzrokiem na trybunach i mi pomachał. Z szerokim uśmiechem mu odmachałam i uniosłam w górę oba kciuki. W tym momencie spojrzałam na telebim i traf chciał, że kamera pokazała mnie. Speszyłam się i z niemrawym uśmiechem opuściłam ręce. Jednak ułamek sekundy później zorientowałam się co jeszcze zobaczyłam na ekranie. Kilka rzędów za mną, trochę na prawo siedział…

- Martin… - szepnęłam z wielkimi oczami, nie śmiąc się odwrócić. Oczywiście nikt mnie nie usłyszał, bo nie było takich szans. Nawet Mike zdawał się nie wiedzieć co się ze mną dzieje. Kamera na szczęście pokazywała już inny sektor. Wstrzymałam oddech i zacisnęłam pięści. Milion myśli na sekundę. Znowu mi wszystko spieprzył. A miał to być najpiękniejszy dzień w moim życiu. Ale chwila… Przecież jeszcze nic się nie stało. I nie wiadomo czy coś się stanie. Powoli wypuściłam powietrze z płuc i postanowiłam sobie, że tego wieczoru nic mi nie zepsuje. Dopiero później okazało się jak bardzo się myliłam…

- Iniesta, Xavi, Iniesta, Messi, Villa…. GOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOL! VILLA, VILLA, GOOOOOOOL! VILLA MARAVILLA! – wydarł się komentator po tym jak Guaje wpakował piłkę do siatki, a razem z nim oszalał cały stadion. Wszyscy wstali z miejsc, wrzeszczeli, ściskali się z sąsiadami. Nieważne, że się człowieka pierwszy raz widzi na oczy. My, kibice, jesteśmy jedną wielką rodziną. Skakałam jak szalona i machałam rękami. Dziwne, że nikt nie oberwał. Patrzyłam jak David biegnie do Leo i z wielkim impetem przytula się do niego, dziękując mu za asystę. Nie był to mecz jakiejś wielkiej wagi, ale bramka w ostatnich minutach dająca drużynie prowadzenie, a właściwie już zwycięstwo, cieszyła tak samo mocno jak wszystkie inne. Goście rozpoczęli już grę od środka i wymienili kilka podań, ale rozbrzmiał gwiazdek sędziego zwiastujący zakończenie meczu. Ponownie puścili hymn i gracze powoli schodzili z boiska, wzajemnie sobie gratulując. Spojrzałam na swoje dłonie, które były całe czerwone od oklasków. I zapewne jutro nie będę mogła mówić. Jak to dobrze, że gram tylko na gitarze. Trybuny powoli pustoszały. A moja adrenalina nadal była na wysokim poziomie. Nie chciałam stąd wychodzić. Jednak Mike sprowadził mnie na ziemię. Szturchnął mnie w ramię i pokazał na swoją komórkę. Miał tam wyświetloną wiadomość od Brada, że musi wracać, bo dzwonił organizator koncertu i potrzebują coś obgadać. Nachylił się i powiedział, żebyśmy wyszli na zewnątrz, to swobodnie pogadamy, bo na stadionie wciąż panowała lekka wrzawa. Kiwnęłam głową i zaczęliśmy się przeciskać do wyjść. Po kilku minutach staliśmy już na chodniku i wdychaliśmy chłodne powietrze.

- To co? Wracamy? – spytał raper, ściągając z siebie bluzę i zarzucając mi ją na ramiona.

- No nie wiem, chciałam jeszcze pogadać z Davidem… - zamarudziłam.

- O wilku mowa. – odparł Mike i kiwnął głową, patrząc za moje plecy. Ogólnie było już ciemno, ale wszędzie porozstawiane były latarnie, więc to nie robiło różnicy. Odwróciłam się i zobaczyłam biegnącego w naszą stronę Davida.

- Złapałem was! Szczęściarz ze mnie. – powiedział, gdy pojawił się obok. Wcale nie wyglądał na zmęczonego. – I jak wam się podobało? Świetna koszulka. – mrugnął do mnie.

- Wspaniale było. Piękna bramka, stary. – Shinoda uśmiechnął się z uznaniem.

- Dzięki. – przybili sobie piątkę. – Macie może ochotę na jakiś spacer? Barcelona w nocy to jeszcze piękniejsze miasto niż w dzień.

- Ja niestety muszę lecieć do hotelu, mam sprawę do załatwienia. Ale jak Karolina chce, to możesz ją oprowadzić. Tylko przyprowadź ją do mnie całą i zdrową. – Mike uśmiechnął się półgębkiem, ale wydawało się, że mu ufa.

- Jasne, nikt jej nie tknie. – pożegnaliśmy się i każdy poszedł w swoją stronę. Wędrowaliśmy sobie z Davidem po różnych zakątkach stolicy Katalonii przy blasku księżyca. Rzeczywiście w nocy było tu jeszcze piękniej. Gawędziliśmy o wszystkim i o niczym. Przechodziliśmy właśnie przez jakiś most. Zatrzymałam się i oparłam o barierkę, patrząc z rozmarzeniem przed siebie. David zrobił to samo.

- Chciałabym tu kiedyś zamieszkać. – szepnęłam.

- W pełni cię rozumiem. – usłyszałam jego ciepły głos obok. Oparłam głowę o jego ramię i tak sobie trwaliśmy przed dłuższy czas. Zrobiło się tak miło. W promieniu kilometra nie było żywej duszy. Rzeczka pod nami szumiała cicho. Słowa były zbędne. I wtedy poczułam gęsią skórkę. Drgnęłam, wiedziałam, że za chwilę coś się stanie. I niekoniecznie będzie to dobre.

- David… - mój głos był tak słaby, że nie byłam pewna czy w ogóle usłyszał.

- Hm? – czyli usłyszał.

- Ktoś tu jest. – przełknęłam ślinę. Tak naprawdę już wiedziałam kto to. Villa nie wiedział o co mi chodzi. Nagle ktoś szarpnął mnie za ramię i poczułam chłód żelaza na szyi. Ten ktoś unieruchomił mi ręce z tyłu i odciągnął kawałek od zszokowanego piłkarza.

- Witaj, kochanie. – usłyszałam tuż przy prawym uchu. Miałam rację, rozpoznałam ten głos.

- Martin… - jęknęłam.

- Puść ją. – David spróbował interweniować.

- Nie zbliżaj się! – mój dawny przyjaciel pogroził mu nożem, po czym ponownie przyłożył go do mojej skóry. – Naprawdę myślałaś, że mi umkniesz? Że nie będę wiedział gdzie jesteś? Proszę cię! Gazety wszystko mi powiedziały. Twój związek z tą gwiazdeczką jest dość głośny, choć może nie zdajesz sobie z tego sprawy. Naprawdę wolisz tego kąpanego w błocie modnisia niż mnie? Tak? Otóż nie. W tym miejscu zdecyduję za ciebie. Skoro nie możesz być ze mną, to nie będziesz z nikim. Oboje tutaj zginiemy… - tak bardzo się skupił na tym co do mnie mówił, że w ogóle przestał zwracać uwagę na Davida. Ten to wykorzystał i powoli, małymi kroczkami do nas podchodził. Wlepiłam w niego przerażony wzrok, ale on przycisnął swój palec do ust, nakazując mi milczenie. Serce waliło mi jak młotem. Wydawało mi się, że jest tak głośne, iż spłoszy ptaki z pobliskich drzew. – Nie zrozum mnie źle. Robię to dlatego, że cię kocham. I wiem, że w głębi siebie też mnie kochasz. – Villa był już tylko metr od nas. Czy Martin naprawdę był tak opętany szaleństwem, że go nie widział? Wtedy wszystko stało się tak nagle. Nie zdążyłam nawet pomyśleć co się dzieje. David skoczył do przodu, chwycił dłoń Martina z nożem i próbował mu go wyszarpać. Mimo, że ten był ogromnie zaskoczony, to nie wypuścił narzędzia z palców. Uderzył piłkarza w twarz i zamachał się ostrzem. Ja sama nie zdążyłam jeszcze uskoczyć i to mnie się oberwało. Poczułam jak nóż wbija mi się w bok. Rana była dość głęboka i chyba złamał mi żebro. Powoli spojrzałam w dół i ujrzałam rozszarpaną dziurę w mojej kochanej koszulce, z której obficie sączyła się krew. Straciłam czucie w nogach, kolanach się pode mną ugięły. Przycisnęłam ranę drżącymi rękami. Osunęłam się na ziemię. Jak przez mgłę widziałam, że David wciąż szarpie się z Martinem. Chyba mu się udało. Zza półprzymkniętych powiek zarejestrowałam zamaszysty ruch ręki Villi, po czym przeciwnik upadł bezwładnie na chodnik. A może to był David? Nie! Tylko nie David! To na pewno był Martin. Boże, Mike… Czy ja umieram? Tak po prostu sobie umieram i zostawiam Mike’a samego? Jak ja mu to mogę robić? Łza spłynęła po moim policzku. Było mi zimno.

- Karolina! – głośny krzyk wdarł się do mojego oddalającego się umysłu. To był David. Czyli mu się udało. Opadł obok mnie na kolana, podciągnął mnie i oparł moją głowę na swoich udach. Ostatkiem sił spojrzałam do góry i ujrzałam jego przerażone oblicze.

- Powiedz… - szepnęłam i zakrztusiłam się. Ze łzami w oczach pochylił się nade mną. – Powiedz Mike’owi, że go bardzo, bardzo kocham, i że jego prezent był najcudowniejszy na świecie...

- Sama mu to powiesz. Nie pozwolę ci odejść. Obiecałem twojemu kochasiowi, że przyprowadzę cię całą i zdrową. Nie udało mi się. Ale nie pozwolę ci odejść. – powtarzał w kółko drżącym głosem, wyszarpując z kieszeni komórkę. Chyba. Tak mi się wydawało. Uśmiechnęłam się do niego słabo ostatni raz i straciłam przytomność.

niedziela, 10 marca 2013

Rozdział XXVIII

Trochę się naczekaliście. Ale następny będzie szybciej. I następny będzie przedostatnim rozdziałem. Niedługo koniec. Na całokształt podziękowań będzie jeszcze czas, ale tutaj chciałabym podziękować Kam, dzięki której w ogóle mam motywację, żeby to kończyć. Może o tym nie wiesz, ale kończę to dla Ciebie, bo po prostu nie mogłabym tak teraz tego rzucić, chociaż chciałam. :) 

________________ 

- I jak? Podobało się? – lekko zdyszany David pojawił się przede mną, opierając się o barierkę. Pozostali zawodnicy zmierzali właśnie do szatni i kilku przyglądało mi się z zaciekawieniem. Zauważyłam spojrzenie Leo. Z cichą nadzieją podniosłam dłoń i nieśmiało mu pomachałam. Jego twarz rozjaśnił lekki uśmiech i puścił do mnie oko, po czym zniknął w tunelu. Odwróciłam się z wielkimi oczami do Davida, który przyglądał się temu wszystkiemu z rozbawioną miną.

- Teraz mogę umierać. – oświadczyłam poważnym głosem.

- Uważaj, bo jeszcze twój kochaś będzie zazdrosny. – zaśmiał się ubawiony moją reakcją Villa.

- Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal. – mrugnęłam do niego i zeskoczyłam ze stopnia, żeby stanąć obok.

- Skoro ty takie rzeczy wygadujesz, to zaczynam uważać, że kochaś miał rację, nie chcąc cię tutaj samej zostawiać. – stwierdził piłkarz, gładząc swoją idealnie ułożoną fryzurę.

- Mój kochaś, jak go pieszczotliwie nazywasz, wie doskonale, że nie musi być zazdrosny, bo kocham tylko jego. – z szerokim uśmiechem szturchnęłam go w bok i pociągnęłam do tunelu.

- A jeśli nie wie? Jak na mój gust to przed treningiem odegrał właśnie scenę zazdrości. Poczekaj, muszę jeszcze piłki zabrać. – odwrócił się i pobiegł na środek boiska, gdzie leżała siatka z piłkami. Po chwili zastanowienia poleciałam za nim. Gdzieś w połowie drogi potknęłam się o niezwiązaną sznurówkę i wylądowałam twarzą w murawie. Wtedy pomyślałam, że właśnie po tym skrawku ziemi biegają moi ukochani piłkarze. Nie kwapiąc się żeby wstać, leżałam tak i wdychałam zapach trawy. Czułam jak w tym momencie ulatują ze mnie wszystkie troski. Zapomniałam nawet o tym dziwnym zdjęciu, które ktoś przesłał mi na telefon. Mogłabym tak cały dzień.

- Wszystko w porządku? – usłyszałam zdezorientowany głos Davida. Odwróciłam lekko głowę i spojrzałam na niego przez przymrużone oko. Kucał koło mojej głowy, a w jego brązowych oczach mogłam zobaczyć troskę, zaniepokojenie i rozbawienie jednocześnie.

- Masz ze mną niezły ubaw, no nie? – westchnęłam i usiadłam prosto. – Nic mi nie jest, po prostu… To miejsce działa na mnie jakoś tak kojąco. – uśmiechnęłam się, po czym zmarszczyłam czoło, czekając jak na to zareaguje. Myślałam, że mnie wyśmieje, ale nie. Po chwili zastanowienia klapnął naprzeciw mnie z szerokim uśmiechem.

- Dokładnie wiem o czym mówisz. To miejsce jest wyjątkowe. Czasami mam wrażenie, że tylko tutaj jestem bezpieczny. Że tylko tutaj… jestem tak naprawdę szczęśliwy. – mówił jakby do siebie, wpatrując się w jakiś punkt na trybunach. Zastygł w bezruchu z rozmarzeniem na twarzy. Po chwili spojrzał na mnie, a ja szybko uciekłam wzrokiem i spłonęłam czerwienią, bo przyłapał mnie na tym, że mu się przyglądam. – Coś cię dręczy, prawda? – spytał nagle.

- Ja… - zająkałam się zdziwiona tym pytaniem. Ale wtedy zdałam sobie sprawę, że przecież ma rację. – Tak. – szepnęłam. Wzięłam głęboki oddech i spojrzałam mu prosto w oczy. – Mogę ci coś powiedzieć?

- Jasne. – zachęcił mnie. Komuś musiałam o tym powiedzieć, a czułam, że on mnie z tym nie zostawi. Nigdy nie miałam dobrego kontaktu z nieznajomymi, więc jak po tak krótkim czasie mogłam z kimś tak swobodnie rozmawiać, to coś znaczyło. W ten oto sposób zwierzyłam mu się ze swoich dziwnych snów, opowiedziałam o smsie od Martina, a potem pokazałam mu to zdjęcie z trybun. Po wszystkim poczułam ulgę, że w końcu komuś mogłam się wygadać. Natomiast sam David przez cały czas uważnie mnie słuchał, a teraz wyglądał na lekko zszokowanego.

- Dasz się zaprosić na drinka? – spytał, szybko mrugając. Wcale mu się nie dziwiłam. To wszystko było raczej dziwne i trudne do zrozumienia. Kiedy to zaproponował, pomyślałam, że może właśnie tego mi trzeba. Napiłabym się czegoś. Mały drink nie zaszkodzi.

- Czemu nie… - powiedziałam i zerknęłam na zegarek. W jednej chwili zerwałam się na równe nogi. – Już wiem czemu nie. Ja miałam zaraz po treningu iść do hotelu. Trochę się zasiedzieliśmy, Mike mnie zabije.

- Spokojnie, jak już to zabije mnie, nie ciebie. – powiedział, również podnosząc się na nogi. – No to chodź, pogadamy po drodze.

                                                                          * * *

- Z jednej strony szkoda chłopaka. Zakochał się we wspaniałej dziewczynie, ale ktoś mu ją sprzątnął sprzed nosa. Naprawdę mógłbym zrozumieć jego zachowanie, gdyby nie ten sms. Jeśli chodzi o mnie, to go skreśliło. – słuchałam w skupieniu każdego jego słowa. Mijaliśmy jakiś sklep i odwróciłam się akurat, by zobaczyć jeszcze swoje odbicie w szybie wystawowej. Ujrzałam siebie, ale inną niż kilka miesięcy temu. To wszystko jednak mnie zmieniło. Właśnie opowiedziałam Davidowi całą historię od początku. To znaczy od momentu, kiedy wygrałam konkurs i jeszcze wcześniej, zanim to się zaczęło. Wtedy wiodłam normalne życie, nie miałam takich problemów. – Co mogę powiedzieć? Trzymaj się swojego kochasia i uważaj na tego Martina. A zwłaszcza uważaj na siebie. Jakbym miał ci dać radę, to tak właśnie by brzmiała. Bądź ostrożna. A wiesz dlaczego? Coś czuję, że to zdjęcie zrobił on.

- Co?! – wyrwało mi się. O tym nie pomyślałam. – Jaka ja jestem głupia! Ale to wszystko by się zgadzało. Cholera! Teraz wszystko się zgadza! I to znaczy, że… on tu jest. Jest w Barcelonie… - od krzyku po szept. Tak właśnie sprezentował się mój głos w tych kilku zdaniach. Nie patrzyłam już w stronę szyby, tylko na Davida. Z takim zaskoczeniem i przerażeniem, aż chyba zrobiło mu się przykro, że mi to powiedział. Uśmiechnął się pokrzepiająco i poklepał mnie po ramieniu.

- Wszystko będzie dobrze. Obiecuję. – dodał stanowczo.

- Nie możesz mi tego obiecać… - mruknęłam, idąc krok w krok z nim i wpatrując się w popękane płyty chodnikowe.

- Dlaczego?

- Bo nie masz na to wpływu. Masz swoje życie, ja jestem tutaj tylko przejazdem. Nawet jeśli chciałbyś mi jakoś pomóc, to nie ma szans, bo ja wyjadę. – powiedziałam smutno. Osobista znajomość z Villą przekonała mnie o tym, że to świetny facet. Pełen radości, pasji, optymizmu, współczucia. Do rany przyłóż. Żal mi było się z nim rozstawać, ale wiedziałam, że to nastąpi.

- To wcale nie znaczy, że musimy stracić kontakt. Wyciągaj komórkę i zapisuj. – rzekł, a ja podniosłam głowę i spojrzałam na niego zaskoczona. – No nie patrz tak, chcę ci podać swój numer. Uznaj to za zaszczyt, niewielu go dostępuje.

- Ale czy naprawdę jestem godna? Zastanów się! – zaśmiałam się, a on mrugnął do mnie zadowolony, że udało mu się wywołać uśmiech na mojej twarzy. Poczekał, aż wyciągnę telefon i podał mi numer. – Jak cię zapisać? Mogę użyć twojej ksywy?

- Której? – spytał, patrząc gdzieś w bok, jakby się zastanawiając.

- Guaje. A to masz jeszcze jakieś?

- Co… Nie. To znaczy… – przebudził się nagle i zauważyłam, że się zarumienił.

- To znaczy…? – zachęcałam go z uśmiechem, by się otworzył. Byłam ciekawa, dlaczego się tak zawstydził.

- Mam jeszcze jedno przezwisko. – powiedział po chwili wahania. – Kumple tak na mnie mówią, kiedy próbują być złośliwi, chociaż na mnie to już przestało działaś. – zapewnił szybko.

- I nie chcesz się ze mną podzielić tą informacją, jak się do ciebie zwracają? – zapytałam, choć coś czułam, że nie będzie chciał.

- A mógłbym to zachować jednak dla siebie? – spytał, zerkając na mnie błagalnie.

- No dobra, dobra. – poddałam się. Może jeszcze kiedyś się dowiem. Spojrzałam przed siebie i zobaczyłam, że zbliżamy się do hotelu. Mike chyba już na mnie czekał, bo stał przed drzwiami i rozglądał się naokoło. Jak tylko nas zauważył, ruszył nam na spotkanie. Widząc jego lekko wkurzoną twarz, zdałam sobie sprawę, że już za nim tęskniłam. W tak krótkim czasie znów tyle się wydarzyło, że podbiegłam do niego i bez słowa wtuliłam się w jego koszulkę. Otoczył mnie mocno ramionami i nie puszczał.

- Co jej zrobiłeś? – po chwili usłyszałam zdenerwowany głos Mike’a. Pewnie David w końcu do nas doszedł.

- Nic mi nie zrobił, naprawdę. – oderwałam się od niego i zapewniłam, zanim piłkarz w ogóle otworzył usta. Odwróciłam się i uśmiechnęłam do niego szeroko. Odpowiedział mi tym samym. – A nawet mi pomógł.

- A co się stało? – spytał Shinoda, wciąż podejrzliwie przyglądając się Davidowi, który znosił to cierpliwie i odwzajemniał to spokojnym spojrzeniem.

- Martin tu jest. – szepnęłam, ponownie odczuwając strach. Miałam już dość tego ciągłego przerażenia, ale co ja poradzę, że on tak na mnie działał.

- Co?! Jesteś pewna? Zabiję sukinsyna! – uniósł się Mike.

- Cichooo. – zaczęłam machać rękami, bo przechodnie już się za nami odwracali. – W sumie to nie jesteśmy pewni, ale podejrzewamy. Popatrz. – wyciągnęłam komórkę i pokazałam mu zdjęcie, tłumacząc o co chodzi.

- Mam go dość, tak się nie da żyć! Jak tylko go spotkam, to obedrę ze skóry. – powiedział już normalnym tonem z wrogim błyskiem w oku.

- Jeśli naprawdę to on, bo możemy się mylić. – dodał dotychczas milczący Villa. Raper spojrzał na niego, jakby zapominając o jego obecności.

- Nieważne, nie muszę go spotykać tutaj. Miejsce i czas mi obojętne. – rzekł, patrząc mu prosto w oczy. Zdziwiłam się co on taki żądny mordu. David natomiast uniósł jedną brew i zamilkł ponownie.

- Chodźmy już. Nie będziemy tu tak stali przecież w nieskończoność. – westchnęłam.

- Racja. Słuchaj… Villa, tak? – chciał się upewnić Mike, na co pytany tylko skinął głową. – Dzięki, że się nią zaopiekowałeś, naprawdę. – powiedział, wyciągając rękę w jego stronę.

- Nie ma sprawy. Masz wspaniałą dziewczynę, uważaj na nią. – uśmiechnął się Guaje, ściskając dłoń rapera.

- Wiem o tym. – zapewnił i spojrzał na mnie z taką miłością, że kolana mi się lekko ugięły. Przyciągnął mnie do siebie i przytulił do swojego boku. Wspięłam się na palce i pocałowałam go w policzek. David przyglądał się temu wszystkiemu z szerokim uśmiechem na twarzy.

- Dobra, gołąbeczki. To ja lecę. – machnął ręką i już chciał się odwrócić, ale cofnął się, jakby sobie o czymś przypomniał. – A kiedy gracie ten koncert?

- Jutro. Jak chcesz to możesz wpaść. – odpowiedział Shinoda.

- Jasne. To samo chciałem wam zaproponować odnośnie naszego dzisiejszego meczu. Tak się składa, że mam przy sobie dwa bilety. Miałem dać znajomym, ale zadzwonili mi w szatni, że nie będą mogli przyjść. Chcecie? – w momencie kiedy to mówił, zaczął grzebać w swojej torbie treningowej, by po chwili pomachać nam przed oczami dwoma biletami. – O 20:00 na Camp Nou. Drogę już znacie.

- Tak! Idziemy, prawda? Powiedz, że pójdziemy! – szarpałam Mike’a za rękaw, kolejny raz zachowując się jak jakaś mała rozkapryszona dziewczynka. Spojrzał na mnie z góry z politowaniem na twarzy. Uśmiechnęłam się słodko i zamrugałam szybko oczyma. Westchnął rozbawiony i pokręcił głowę.

- Jasne, pójdziemy. – rzekł, odbierając od Davida wejściówki.

- Kocham cię! – podskoczyłam i pocałowałam go tym razem w usta. Zaśmiał się i poczochrał mi włosy.

- Czyli jesteśmy umówieni. To do zobaczenia o 20:00. Przyjdźcie trochę wcześniej, wtedy spokojnie wejdziecie na trybuny. Cześć! – piłkarz pomachał nam jeszcze raz i odszedł w drugą stronę.

- Dziękuję. – powiedziałam do Mike’a, kiedy tylko weszliśmy do hotelu.

- Dla ciebie wszystko. – pogłaskał mnie z uśmiechem po policzku, a ja po raz milionowy zatonęłam w jego pięknych oczach. – Chodź, mam niespodziankę. – mrugnął tajemniczo, chwycił moją dłoń i pociągnął w stronę schodów.

niedziela, 3 lutego 2013

Rozdział XXVII

 Jeśli przy tym nie zaśniecie to szacun. W następnym powinno się dziać trochę więcej ciekawych rzeczy. I dlatego wprowadziłam ponownie pewną osobę. Nie mogłam się oprzeć, a odegra jeszcze jedną znaczącą rolę w tym opowiadaniu, które nawiasem mówiąc, już niedługo się zakończy. :)
Jeśli ktoś to jeszcze czyta, to enjoy ^^


__________

 Minął długi miesiąc od kiedy wyruszyłam z chłopakami w trasę. Nic nadzwyczajnego się nie działo. No może prócz tego, że na pierwszym wspólnym koncercie Mike zrobił wszystkim niespodziankę. A w szczególności zaskoczył mnie. Bowiem po wspaniałym wykonaniu In The End podszedł do mnie, chwycił za rękę i pociągnął na środek sceny, po czym oznajmił wszem i wobec, wszystkim fanom zgromadzonym na koncercie, że jesteśmy ze sobą. Byłam taka szczęśliwa, że nie zważając na nic, wspięłam się na palce i pocałowałam go w usta. Pewnie trafiliśmy do jakichś gazet, ale to nieważne. Niemal słyszałam jak w tym momencie wszystkim gorącym fankom Mike’a pękają serca. Przykro mi, on jest mój. I w ten oto sposób staliśmy się oficjalnie parą.

                                                           * * *

- Co tak długo? – denerwował się Chester. On chyba naprawdę powinien brać coś na uspokojenie. Siedziałam obok niego na twardych krzesełkach, na korytarzu w szpitalu. Mike’owi zdejmowali gips. Byliśmy sami, bo Shinoda nie chciał robić zbytniego zamieszania. Chłopcy zostali w hotelu. Tak dla jasności – byliśmy w Hiszpanii, w Barcelonie! Nazajutrz mieliśmy koncert, a jeszcze dziś mogłam iść zwiedzić Camp Nou, stadion mojej ulubionej drużyny piłkarskiej. Tak bardzo nie mogłam się doczekać.

- Spokojnie, dopiero tam wszedł. – szturchnęłam Benningtona w bok, żeby przestał przeżywać. Spojrzał na mnie i w tym momencie zadzwonił jego telefon. Zerknął na wyświetlacz i jego twarz rozświetlił promienny uśmiech. Szybko wstał i odszedł kawałek, przykładając komórkę do ucha. Obserwowałam go chwilę, chowając dłonie do kieszeni Mike’owej bluzy i rozsiadając się wygodniej. Praktycznie codziennie z kimś telefonował i zawsze był potem taki szczęśliwy. Domyślałam się z kim rozmawiał. Zastanawiałam się tylko dlaczego jej nie zaprosi na jakiś koncert, albo coś takiego. Po prostu żeby przyjechała do niego i mogli się spotkać. Jeśli on na to nie wpadnie, to sama się tym zajmę. Właśnie skończył gadać i wracał do mnie z radosnym błyskiem w oku. Chciał coś powiedzieć, ale otworzyły się drzwi naprzeciwko i oboje jednocześnie spojrzeliśmy w tamtym kierunku. Wyszedł stamtąd Mike z lekarzem, bez gipsu.

- Mikey! – wstałam szybko i pokonałam dzielącą nas odległość, ale krok przed nim powtrzymałam się od rzucenia mu się na szyję. Mój wzrok padł bowiem na jego rękę. Wstrzymałam oddech. Nie był to bynajmniej przyjemny widok. Przeraźliwie chuda, sina i sprawiała wrażenie, jakby się miała ponownie złamać przy najlżejszym dotyku.

- Stary! Twoja ręką chyba umarła. – obok mnie stanął Chaz. Shinoda spojrzał na niego jak na idiotę. Jeśli mam być szczera, to mu się nie dziwiłam. Sama kopnęłam go w kostkę, przez co skrzywił się nieznacznie, ale nie gadał więcej takich głupot.

- Muszę teraz dużo ćwiczyć, żeby wróciła do dawnej sprawności. – powiedział Mike, patrząc na swoją kończynę z lekką odrazą.

- Najważniejsze, że nie było żadnych kłopotów ze zrośnięciem się kości. – uśmiechnęłam się do niego pocieszająco.

- Ej, gdzie lekarz? – przerwał nam Chester, rozglądając się z dziwną miną. – Jeszcze przed chwilą tutaj był.

- Faktycznie. – odwróciłam się, szukając wzrokiem mężczyznę w białym fartuchu. Nigdzie go nie widziałam. – Ninja. – podsumowałam. Mike wybuch niekontrolowanym śmiechem.

- Dobra, chodźmy stąd. Wbrew pozorom nie lubię szpitali. – mruknął, kręcąc głową rozbawiony.

- Czekaj, ubierz to, bo się jeszcze będą ludzie gapić. – oddałam mu jego bluzę i pomogłam ją ubrać. – To idziemy. Chester… Chester? Gdzie go znowu poniosło? – rozglądaliśmy się, aż zauważyliśmy go przy jednym z okien. Stał z dłonią opartą o szybę i w milczeniu wpatrywał się w coś po drugiej stronie. Zerknęłam zaniepokojona na Mike’a, nie wiedząc co robić.

- Poczekaj chwilkę. – szepnął i powoli podszedł do Benningtona. Zatrzymał się obok niego i również spojrzał za szybę. Nie wiedziałam co tam jest. Nie słyszałam o czym rozmawiają, choć widziałam ruch ich warg. Oparłam się plecami o ścianę. Poza nami na korytarzu nie było nikogo, panowała dziwna cisza. Chciałam jak najszybciej opuścić to miejsce. Po chwili dało się słyszeć stukot butów. Spojrzałam w lewo. Chłopcy wracali. Chester miał trochę niewyraźną minę, ale wydawało się, że kontaktuje. Nie miałam pojęcia co się tam wydarzyło, ale nie chciałam się wtrącać, więc o nic nie pytałam.

- Stadion czeka. – uśmiechnął się Mike i kiwnął głową na znak, że tym razem już naprawdę stąd idziemy.

                                                         * * *

- Przykro mi, nie ma wstępu. To zamknięty trening. – oświadczył strażnik.

- Trening? Teraz?! Naprawdę nie można wejść popatrzeć? – spytałam płaczliwie. Zwiedzenie Camp Nou samo w sobie było czymś magicznym, a jeszcze jakby udało się być na treningu… To byłoby coś! Mike widząc, jak bardzo mi na tym zależy, sięgnął do kieszeni po portfel i spojrzał znacząco na mężczyznę. Ten zmierzył go wzrokiem z dołu do góry i z uniesioną brwią pokręcił głową.

- Nie ma takiej opcji. – powiedział stanowczo i zakładając ręce na piersi, stanął w rozkroku.

- Nawet na parę minut? – spróbowałam ostatni raz.

- Nawet. – słysząc to, zwiesiłam głowę zawiedziona i odwróciłam się, chcąc już odejść. Uniemożliwiła mi to jednak postać, która nie wiadomo skąd pojawiła się za mną, i do której dobiłam. W ostatniej chwili Mike złapał mnie za rękę i postawił do pionu.

- Uważaj co robisz! – poprawiłam się i podniosłam wzrok, żeby zobaczyć z kim się zderzyłam. No tak, przecież ja nie mogę się z nim spotkać w normalny sposób. Zawsze muszę do niego dobić na powitanie. Nie umiałam powstrzymać zakłopotanego uśmiechu. – Przepraszam.

- Nie szkodzi. Znowu się spotykamy. – stwierdził radośnie, wyciągając dłoń w moim kierunku. Uścisnęłam ją szczęśliwa.

- Widzę, że się znacie. – wtrącił się Mike. Przybysz spojrzał na niego z zaciekawieniem. Również podali sobie ręce na powitanie. – Jestem Mike Shinoda, a to mój kumpel Chester Bennington.

- Miło mi. David Villa. – przedstawił się moim towarzyszom. Mikey zerknął na mnie kątem oka. Spłonęłam rumieńcem. No cóż, trochę się nasłuchał ode mnie o tym człowieku. – Co tu robicie?

- Chcieliśmy zwiedzić stadion, ale ten pan, o tam… - Chester wskazał na strażnika oskarżycielsko. – Nie chce nas wpuścić, bo ponoć macie trening.

- Macie szczęście, wejdziecie ze mną. – uśmiechnął się uroczo, a jego brązowe oczy obserwowały jak na mojej twarzy maluje się niesamowite szczęście. W tym momencie zapałałam do niego jeszcze większą sympatią, jeśli to w ogóle możliwe.

- Jesteś najlepszy! Dziękujemy! – rzuciłam mu się na szyję, a on wybuchnął szczerym śmiechem. Czy ja się przypadkiem za bardzo nie spoufalam? … Nie, zdecydowanie nie.

- No to chodźcie. Przy okazji was oprowadzę. Oni są ze mną. – powiedział David do strażnika, który obserwował nas przez cały czas. Minęliśmy go, a Chester nie omieszkał posłać mu zwycięskiego uśmieszku. Obeszliśmy po kolei wszystkie pomieszczenia. Weszliśmy w jakiś korytarz, na ścianach którego porozwieszanych było mnóstwo zdjęć. Uśmiech nie schodził mi z ust, kiedy słuchałam ciepłego głosu Villi opowiadającego nam różne historie związane z tymi zdjęciami. W pewnym momencie spojrzał na zegarek.

- Hmm… Poświęciłem wam trochę czasu, który miałem do dyspozycji przed treningiem. Teraz muszę iść do szatni się przebrać, bo trener mnie zjedzie za spóźnienie. – rzekł z uśmiechem, poprawiając sobie torbę na ramieniu. – Zaprowadzę was jeszcze na trybuny, jeśli chcecie pooglądać jak trenujemy.

- Tak! – podskoczyłam śmieszne. Mike pokręcił oczami. Zachowywałam się trochę jak małe dziecko, ale miałam to gdzieś.

- Chętnie byśmy zostali, ale musimy coś jeszcze załatwić. – zgasił mnie Shinoda. No tak, mieliśmy przecież uzgodnić coś z koncertem.

- Kochanie, łamiesz mi serce… – mruknęłam smutno i spojrzałam na czubki swoich trampek. Nawiasem mówiąc, były strasznie zniszczone. Ale ja takie lubiłam. – Ale ja wcale nie muszę z wami iść! – olśniło mnie. – Przecież nie jestem wam potrzebna. Zostanę, popatrzę i wrócę do hotelu.

- No nie wiem… Jak wrócisz, skoro jeszcze nie znasz dobrze tego miasta? – Mike spojrzał na mnie z powątpieniem.

- Ja ją odprowadzę. – wtrącił Villa i przygarnął mnie do swojego boku, szczerząc się do Shinody. Ten podniósł w górę brwi i przyglądał mu się podejrzliwie. Czułam ciepłą dłoń Davida na swoim ramieniu. Gorący Hiszpan. Kocham ten kraj.

- Widzisz, nie musisz się martwić. Jestem dużą dziewczynką, dam sobie radę. – dodałam i uśmiechnęłam się do niego pięknie, żeby się uspokoił, bo zmarszczka na jego czole wciąż nie znikała.

- Czy ty jesteś dużą dziewczynką, to ja bym się kłócił. – powiedział Chester i szybko uskoczył kawałek, unikając mojego kopniaka.

- Jeszcze kiedyś oberwiesz, Bennington. – pogroziłam mu.

- Już się boję. – zaśmiał się złośliwie. Przysięgam, że gdyby mnie David nie przytrzymał, to rzuciłabym się na niego.

- Spokojnie koguciki. – rzekł mój rozbawiony idol piłkarski. – To jak? Zostajesz? Bo muszę się iść przebrać. – spytał, a ja spojrzałam na Mike’a.

- Niech będzie. – westchnął, po chwili wahania. – Zostawiam ją pod twoją opieką. Jak coś jej się stanie, to cię znajdę. – powiedział jeszcze do Davida, a ton jego głosu sugerował, że mówi całkowicie poważnie.

- Jasne, będę pamiętał. – odpowiedział cierpliwie, patrząc prosto w jego oczy. Przez chwilę w milczeniu mierzyli się wzrokiem.

- Okej, to dziwne. – przerwałam ciszę i otrząsnęłam się, bo zagapiłam się na nich z otwartymi ustami. – Idźcie już, bo David się spóźni. Wrócę zaraz po treningu. – machnęłam ręką na pożegnanie i pociągnęłam Villę za łokieć w drugą stronę.

- Co on taki drażliwy? – spytał piłkarz, gdy wyszliśmy z tunelu na boisko. Nie odpowiedziałam mu, bo stanęłam jak wryta i zaniemówiłam z zachwytu. Przede mną rozpościerał się widok najpiękniejszego stadionu na świecie. Mimo iż trybuny nie były zapełnione wydzierającymi się kibicami, to wrażenie było niesamowite. Stałam tak i rozglądałam się jak niemowa jakaś. Na środku murowy zauważyłam już całą drużynę szykującą się do rozgrzewki. Byłam wniebowzięta.

- Tam jest Messi. I Iniesta, Xavi, Pique, Alves, Thiago, Pedro, Adriano i… I wszyscy.– szepnęłam, patrząc na piłkarzy. – Nie wierzę, że tu jestem. 


- Usiądź tam. – śmiejąc się, wskazał mi miejsce na trybunach. – Ja lecę powiadomić Tito o spóźnieniu. – dodał i pobiegł szybko do grupki. Powoli, chłonąc wzrokiem każdy fragment stadionu, podeszłam do krzesełka i usiadłam. Oparłam brodę na rękach, które z kolei oparłam na kolanach. Wielkimi oczami przyglądałam się jak wszyscy zaczynają się rozciągać, a następnie wyciągają piłki z worka i kopią między sobą. W pewnym momencie oderwałam od nich wzrok i wyciągnęłam komórkę, sprawdzając, która godzina. Myślałam, że siedzę tak już wieki, a minęło dopiero pół godziny. Już chciałam schować telefon z powrotem do kieszeni, kiedy zawibrował. Otrzymałam MMS. Od nieznanego numeru. Zmarszczyłam brwi i kliknęłam ‘otwórz’. Na zdjęciu zobaczyłam siebie. Fotka była zrobiona kilka sekund wcześniej z niewielkiej odległości, bo ukazywała mnie na trybunach z komórką w ręce. Serce podskoczyło mi do gardła i rozejrzałam się gwałtownie. Nikogo w pobliżu nie było. Nagle chciałam stąd uciec. Ale jakoś wytrzymałam do końca treningu.

niedziela, 20 stycznia 2013

Niezwiązane z LP

Wiem, że Was to raczej nie zainteresuje, ale chciałam gdzieś udostępnić. Jest to moje opowiadanie na konkurs, w którym mogę wygrać biografię Leo Messiego. Bardzo mi na niej zależy. A tutaj opisuję historię, która zdarzyła się naprawdę. Może niektóre, raczej nieważne szczegóły dodałam, bo nie pamiętam dokładnie tego dnia, ale wszystko inne jest jak najbardziej prawdziwe. Nie musicie tego czytać, tak tylko sobie wrzucam, bo po prostu mam taką potrzebę :) Nowy normalny rozdział będzie może w przyszłym tygodniu.


________




Jak zaczęłam kibicować FC Barcelonie 


 Kiedy teraz o tym pomyślę, wydaje się, że to było tak dawno. 20 kwietnia 2011 roku. Ta data zmieniła całe moje dotychczasowe postrzeganie piłki nożnej. Owszem, z tym sportem miałam do czynienia już od najmłodszych lat. W końcu wychowałam się w towarzystwie prawie samych chłopców. Kopałam z nimi piłkę na podwórku, kibicowałam naszej reprezentacji narodowej podczas wielkich turniejów. Ale nigdy wcześniej nie interesowałam się ligami ani klubami. Wiedziałam tylko, że na pewno jest taki klub, który nazywa się Real Madryt, ponieważ mój brat im kibicuje. Wracając jednak do tego magicznego dnia…



 Środa popołudniu. Zmęczona piętnastolatka wraca do domu po dwóch ostatnich wf’ach. Z rękami w kieszeniach za dużej bluzy idzie chodnikiem, którego strukturę zna już praktycznie na pamięć. Jej myśli krążą wokół miękkiego łóżka czekającego, aż wyłoży się na nim, pozwalając odpocząć wszystkim kończynom. Wchodzi do domu i od progu wita ją rozentuzjazmowany brat.

- Dzisiaj mecz! Real wygra, zobaczysz! – krzyczy do niej, jakby oczekując, że temu zaprzeczy.

- Tak, tak, cieszę się. – odpowiada mu na odczepnego, byle tylko dał jej spokój. Pomogło. Odszedł lekko speszony. Karolina zjadła obiad i w końcu mogła zaszyć się u siebie w pokoju. Wiedziała o tym meczu. Jej koledzy z klasy dyskutowali o tym cały dzień. Finał Pucharu Króla. Niejakie Gran Derbi, czyli pojedynek między dwoma wielkimi hiszpańskimi klubami, Realem Madryt i FC Barceloną. Nie wiedziała co ją do tego popchnęło, ale w tym momencie postanowiła, że obejrzy ten mecz. Przewidywała piękne widowisko, a to w futbolu kochała najbardziej. W oczekiwaniu na wieczór wszystko strasznie się dłużyło.




 Po kolacji, gdy za oknami powoli zapadał zmrok, dziewczyna czytała w internecie co nieco o tych drużynach, aby nie wyjść na całkowitą ignorantkę, kiedy do pokoju zajrzała jej matka.

- Zadanie zrobione?

- Tak. – odparła, nie odrywając wzroku od zdjęcia za składem Barcelony. W porównaniu ze składem Madrytu wzbudzali w niej większą sympatię.

- To dobrze. Ubieraj się, jedziemy. – poinformowała ją rodzicielka.

- Coooo… - Karolina odwróciła się gwałtownie i na nią spojrzała. – Nie! Nigdzie nie jadę! Dzisiaj jest mecz!

- Musiała nam się trafić córka z zamiłowaniem do piłki nożnej. – zamarudziła kobieta. – O której?

- 21:30. – powiedziała szybko, wpatrując się w mamę z błaganiem.

- Ehh… to zostań, nic się nie stanie jak nie pojedziesz. – westchnęła.

- A Paweł jedzie?

- Tak. – powiedziała spokojnie. Karolina spojrzała na nią z głębokim zdumieniem.

- Taki z niego kibic jak ze mnie zawodowy piłkarz. – mruknęła i zwróciła się z powrotem do monitora. Po chwili usłyszała dźwięk zamykanych drzwi. To znaczy, że będzie oglądać mecz sama. Może nawet lepiej. Niekiedy komentarze rodzinki podczas wspólnego kibicowania doprowadzały ją do szału.



* * *




 Jedzenie jest, picie jest, telewizor jest, miękka kanapa jest. Można oglądać. Chwyciła pilot w dłoń, odszukała odpowiedni kanał i poczekała aż sędzia dmuchnie w gwizdek po raz pierwszy. Wtedy rozpoczęło się show. Z początku była bezstronna, napawała się po prostu piękną grą. A mówiąc szczerze, było na co patrzeć. Piłka śmigała z prędkością światła od nogi do nogi zawodników Barcelony. Tak, to była tiki taka. Precyzyjne podania, ta lekkość prowadzenia piłki. Czuła, że z każdą minutą coraz bardziej opowiada się za Barcą. Przy kolejnym faulu, tym razem na Leo Messim, nie wytrzymała i krzyknęła w stronę telewizora, jakby to miało w czymś pomóc.

- Jego się nie fauluje, kretynie!

Następne akcje sprawiały, że siedziała jak na szpilkach. Piłkarze nie potrafili wbić decydującej bramki. Rozpoczęła się dogrywka. 102 minuta i…

- GOOOOOOOOL! Ronaldo!!! – wydarł się komentator.

- NIEEEEEEEEE! – równocześnie wrzasnęła dziewczyna. Z szeroko otwartymi oczyma przyglądała się powtórce. Nie mogła w to uwierzyć. Główka Cristiano Ronaldo przesądziła o wyniku spotkania. Do końca już nikt nic nie strzelił. Puchar powędrował do Królewskich.



 Z jednej strony byłam strasznie zawiedziona. No bo… przegraliśmy z Realem! Pamiętam, że uroniłam łzy, przeżywałam to bardzo. Ale jest jeszcze druga, ważniejsza strona. Poznałam piłkarzy, klub, LUDZI, którzy sprawili, że moje życie nabrało kolorów. Teraz żyję dla nich, oddycham dla nich, jestem dla nich. Po prostu obdarzyłam ich miłością i nie wyobrażam sobie, żebym miała ich teraz opuścić. Na każdy kolejny mecz czekam z utęsknieniem i nieważne czy wygrana, czy przegrana – ja zawsze już będę z nimi. To więcej niż klub. Visca el Barca!

sobota, 5 stycznia 2013

Rozdział XXVI

Tak więc jestem z kolejnym. Przepraszam za tak długi czas oczekiwania, ale szkoła robi swoje -.- Mam nadzieję, że się spodoba, chociaż ja osobiście mam wątpliwości co do niektórych fragmentów. Pozostawiam to Waszej opinii. Enjoy! :) 

_________
 - Dajcie spokój. Mam tylko rękę w gipsie, a nie złamany kręgosłup! Dam radę iść sam! – denerwował się Mike, próbując opędzić się od kolegów. Wychodziliśmy właśnie ze szpitala, gdzie lekarz powiedział, że ręka Mike’a musi być w opatrunku co najmniej miesiąc. Miał złamaną kość promieniową. Szłam kilka kroków za nimi, wciąż w lekkim szoku po całej akcji. Martina wzięli do karetki razem z Mikiem i w obawie przed kolejną konfrontacją rzuciłam się, że muszę jechać z nimi. Przez całą drogę do szpitala żadne z nas się nie odezwało. Shinoda leżał, wpatrując się w sufit z niewyraźną miną, ja w podłogę, a Martin siedział z zamkniętymi oczami, twarz ukrywając w dłoniach. Kiedy już dotarliśmy na miejsce, jego wzięli gdzie indziej i nas też. Od tamtego czasu go nie widziałam. Teraz kroczyłam, powoli powłócząc nogami i z dłońmi głęboko w kieszeniach spodni. Byłam rozdarta między swoją miłością do rapera, a przyjaźnią do przyjaciela, z którym spędziłam 20 lat swojego życia. Jednak z jego strony to już nie była tylko przyjaźń. Uczucia, którymi mnie darzył, zmieniły się… Tylko dlaczego? Dlaczego teraz?! Dlaczego musiał mi to powiedzieć, widząc, że chcę być szczęśliwa z innym?! O mało co nie rozpłakałam się, idąc w stronę autokaru. Szybkim ruchem otarłam łzy cisnące się do moich oczu. Na szczęście nikt nic nie zauważył. Przydałoby się jeszcze wyjaśnić, w jaki sposób autokar znalazł się pod szpitalem. Otóż Rob powiadomił mnie, że mama skończyła za mnie pakowanie mojej walizki, pozbierali wszystko i przyjechali za nami, by móc od razu jechać dalej. Oznaczało to brak pożegnania z rodzicami… Ale z mamą powiedziałyśmy sobie, co miałyśmy powiedzieć. Zadzwonię do domu, kiedy zatrzymamy się w następnym hotelu.

- Wchodzisz? – usłyszałam głos i podniosłam głowę. Chester jako jedyny stał jeszcze przy drzwiach pojazdu i przyglądał mi się przenikliwie.

- Jasne. – mruknęłam i ze spuszczoną głową chciałam go minąć, ale chwycił mnie za ramię i zmusił do spojrzenia sobie w twarz.

- Musimy pogadać. – rzekł stanowczo.

- O czym? – zdziwiłam się. Patrzyłam w ciemne oczy, szukając w nich intencji jakimi kierował się Bennington. Ujrzałam tylko i wyłącznie czystą troskę.

- Raczej o kim. Ten twój Martin działa mi na nerwy i coś czuję, że nie odpuści tak łatwo. Ale to nie teraz, bo za chwilę jedziemy i jeszcze ktoś tu przybiegnie pełen podejrzeń, co tak zwlekamy. Wchodź. – machnął mi ręką przed nosem, zapraszając do autokaru i uśmiechnął się jeszcze ciepło. Zerknęłam na niego ostatni raz i weszłam do środka. Tam każdy już znalazł swoje miejsce i zajął się sobą. Mike położył się na kanapie i z lekko przymkniętymi powiekami odpoczywał. Wydawało się, że zaraz zaśnie, więc postanowiłam mu nie przeszkadzać. Usiadłam w tym samym fotelu co wcześniej i zamyśliłam się. Rozumiem, że Chester chce mi może pomóc poukładać to wszystko, ale ja dam radę sama. Chyba dam radę… A może o to w tym wszystkim chodzi? Nie poradzę sobie i teraz do końca życia będzie mnie to prześladować? Poczułam wibracje w kieszeni i z westchnieniem sięgnęłam po komórkę. Spojrzałam na wyświetlacz z takim zmęczeniem, jakbym dopiero co rozegrała pełne 90 minut meczu. To co zobaczyłam sprawiło jednak, że gwałtownie poprawiłam się na siedzeniu. Rozejrzałam się szybko, czy przypadkiem nie zwróciłam tym na siebie uwagi. Ale nikt nie był zainteresowany moją osobą, więc powoli przeniosłam swój wzrok na telefon. SMS. Od Martina. Kliknęłam żółtą kopertę i przebiegłam spojrzeniem po treści. Miałam przy tym lekko rozchylone usta. Kiedy skończyłam, poczułam jak serce skacze mi do gardła i w bezruchu zapatrzyłam się na własne kciuki spoczywające na klawiszach. Poczułam coś dziwnego… Czy ja się bałam? Jak to możliwe, żeby mój przyjaciel zaczął wzbudzać we mnie strach? To niedorzeczne. Ale po tym wszystkim przestałam go poznawać. Stał się jakiś inny. To już nie był ten sam Martin. A jeśli to ja się zmieniłam? Potrząsnęłam głową i szybko skasowałam wiadomość. Chcąc chociaż na chwilę przestać o tym myśleć, wygrzebałam z kieszeni słuchawki, z którymi nigdy się nie rozstawałam, podłączyłam do komórki i włożyłam do uszu. Zamknęłam oczy i pozwoliłam delikatnej melodii zawładnąć moim umysłem.

                                                        * * *

 Śniło mi się, że uciekam. Po piaszczystej plaży. Nadmorski wiatr targał moje włosy, a do uszu dobiegał cichy szum wody. Jednak nie zwracałam na to żadnej uwagi, ponieważ pochłonęła mnie ucieczka. Piasek osuwał się pod moimi stopami, gdy chciałam przyśpieszyć. Ale mi się nie udało. Zamiast tego znacznie zwolniłam i maszerując szybko, odwróciłam głowę do tyłu, sprawdzając, czy zgubiłam prześladowcę. To był błąd. Zawadziłam o jakiś kamień i runęłam twarzą w piach. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie fakt, że na wybrzeżu nie było ani jednego kamienia. Szybko przekręciłam się na plecy i wstrzymałam oddech, bowiem ujrzałam nad sobą pochyloną postać. Była zamaskowana. W momencie, gdy poczułam na szyi chłodny dotyk noża, ktoś zawołał mnie po imieniu. Tym razem byłam pewna, że to Mike. Szarpnęłam głowę do tyłu, co spowodowało, że stal przebiła mi skórę. Krew popłynęła wąskimi stróżkami i stworzyła czerwoną kałużę na piasku. Zaczęłam się krztusić…

- Obudź się! Ej! – szarpanie moich rąk nie ustawało. W panice otworzyłam szeroko oczy i odruchowo chwyciłam się za szyję. Była nienaruszona. Słuchawki wypadły mi z uszu. Spojrzałam na zaniepokojoną twarz Brada, który wisiał nade mną z tą swoją bujną czupryną. Za nim stała reszta, a nad ramieniem Dave’a ujrzałam Mike’a, który wyglądał na najbardziej przerażonego. Nie mniej niż ja sama.

- Nic mi nie jest. Możecie się rozejść. To tylko zły sen, serio. – mruknęłam trochę zdenerwowana ich uwagą.

- Dobra, spadajcie. – Chester zaczął machać rękami, żeby ich odgonić. Poszli sobie raczej niechętni. Jedynie Shinoda usiadł naprzeciwko. Spojrzał mi poważnie w oczy.

- Co ci się śniło? – spytał. I co? Miałam mu powiedzieć, że już drugi raz miałam sen, w którym słyszałam jak mnie woła? I że za każdym razem byłam w niebezpieczeństwie? Kiedy teraz spojrzałam na to pod tym kątem, stwierdziłam, że to rzeczywiście dziwne. Nie chciałam go okłamywać, ale nie wyjawiłam całej prawdy.

- Ktoś mnie gonił po plaży. I miał nóż. No i mnie dopadł… - przyznałam i moja dłoń mimowolnie znów powędrowała do szyi.

- Spokojnie, to był tylko sen. Zły sen. – uśmiechnął się do mnie pokrzepiająco i poklepał się zdrową dłonią po kolanie. – Chodź tu, siadaj. – zachęcił z błyskiem w oku.

- Ale… twoja ręka. Jeszcze ci ją przygniotę i tyle będzie. – zawahałam się.

- Daj spokój, nic się nie stanie. No, nie każ mi powtarzać. – na jego twarzy wykwitł tak promienny uśmiech, że nie mogłam mu odmówić. Szybko wstałam i ulokowałam się bokiem na jego kolanach, uważając, żeby nie uderzyć w gips. Wtuliłam się w jego tors, a on pogładził mnie po włosach. Tak bardzo cieszyłam się, że go poznałam. Mimo, iż od tego czasu tak wiele się pozmieniało. A właściwie to zmieniło się prawie wszystko. Ale Mike był ze mną i mnie wspierał. Chciałam wierzyć, że będzie już zawsze.

 Przez następne kilka godzin rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. Poznawaliśmy się coraz bardziej. Czasem fani myślą, że wiedzą wszystko o swoim idolu. Błąd. Są fakty, które nigdy nie ujrzały i nie ujrzą światła dziennego. Właśnie dlatego poczułam się wyjątkowo, kiedy tak siedziałam objęta ramieniem przez mojego rapera i słuchałam jego opowieści o swojej przeszłości. Byłam tak skupiona, że kiedy obok stanął Chaz, w ogóle tego nie zauważyłam.

- Słuchajcie, zróbmy coś! Błagam. Zaraz mnie tu cholera rozniesie! – krzyknął prawie bezpośrednio w moje ucho. Podskoczyłam jak oparzona na kolanach Mike’a i spojrzałam na niego z wyrzutem.

- Musisz mi wrzeszczeć do ucha? – wygięłam głowę do tyłu, by go lepiej widzieć. Za oknami panowała nieprzenikniona ciemność. Straciłam poczucie czasu. Shinoda zaśmiał się głośno. I on przeciwko mnie?

- Niech pomyślę… Tak, muszę! – Chaz kolejny raz podniósł głos. Wypił zdecydowanie za dużo kawy. Kofeina strasznie go pobudziła.

- Doigrałeś się. – mruknęłam i zsunęłam się na ziemię. Zaczęłam go gonić, a on z dzikim wrzaskiem mknął na tył autokaru. Dopadłam go i wskoczyłam mu na plecy. Zachwiał się i wylądowaliśmy na kanapie. Na szczęście tam była, bo inaczej mogłoby się to źle skończyć. Śmialiśmy się jak wariaci, kiedy zeszłam z niego i usiadłam obok. Zerknęłam na niego, a on na mnie. Wybuchliśmy jeszcze głośniejszym śmiechem. Był środek nocy, ale nikomu nie chciało się spać. Postanowiliśmy zagrać w… rozbieranego pokera. Na ich nieszczęście byłam w tym dobra. Nawet bardzo.

- Kto cię uczył grać? – spytał zrezygnowany Rob, który nie nosił zbyt wielu dodatków, więc siedział już w samych spodniach.

- Tata. Jak byłam mała zabierał mnie na spotkania ze swoimi znajomymi i obserwowałam jak grali. Później grałam z nimi. – zarechotałam i wyłożyłam karty na stół. – Mikey, kochanie. Przegrałeś. – uśmiechnęłam się do niego szeroko. Spojrzał na mnie z niedowierzeniem, po czym pokręcił głową.

- Ja się tak nie bawię… - stwierdził marudnie.

- Urocze. – nie mogłam się powstrzymać od śmiechu. – Ściągaj koszulkę.

- A niby jak? Przecież mam rękę w gipsie! – próbował się wykręcić. Reszta obserwowała tą scenę z niemym zaciekawieniem. Nie jest tajemnicą, że Shinoda wolałby umrzeć, niż pokazać swoją klatę.

- To ja ci pomogę. – wstałam i podeszłam do niego. Popatrzył na mnie z dołu niemal błagalnie. – Nie ma zmiłuj się, takie są zasady gry. Dawaj.

- No dobra. – westchnął i również wstał, żeby było mi wygodniej go rozbierać. Poddał się! To była historyczna chwila. Chwyciłam brzeg jego koszulki i wyszczerzyłam się do niego. Odpowiedział mi rozbawionym spojrzeniem. Pociągnęłam materiał w górę, przełożyłam przez głowę i ostrożnie zaczęłam ściągać, uważając na gips. Po chwili Shinoda został pozbawiony swojej tarczy ochronnej. Mam być szczera? Miał świetnie zbudowaną klatę! Nieświadomie zagapiłam się na nią. Usłyszałam chrząknięcie gdzieś zza swoich pleców. Otrząsnęłam się i zerknęłam na Chestera, który pokładał się ze śmiechu na swoim miejscu.

- Spike bez koszulki! Niemożliwe!!! Hahahaha! Dziewczyno, ty naprawdę masz na niego jakiś niesamowity wpływ. – wykrztusił, a Mike spiorunował go wzrokiem. Usiadł na fotelu, ja poszłam na swoje miejsce i graliśmy dalej, ale cały czas łapałam się na zerkaniu w stronę klaty rapera…