Za parę
minut miałam przeżyć swój pierwszy w życiu koncert. Stałam z Martinem, Moniką i
Weroniką pod samą sceną, ograniczała nas tylko barierka. Czułam narastającą
euforię. Dziesiątki tysięcy ludzi zgromadzonych na stadionie robiło taki hałas,
że już myślałam, iż ogłuchnę, a co dopiero podczas występu. Wpatrywałam się
zniecierpliwiona w wyjście za kulisy. Jakaś grupka zaczęła skandować nazwę
zespołu. Po chwili cały tłum wrzeszczał razem z nimi. Ja również się
wydzierałam ile wlazło. I w końcu wyszli. Wrzask stał się jeszcze głośniejszy i
dołączyły do niego oklaski. Każdy z członków zespołu podążył na swoje miejsce.
Dave i Brad chwycili gitary, Chester ustawił się przed mikrofonem, a Joe przed
swoim panelem DJa. Rob zasiadł za perkusją. Mike natomiast podbiegł do
keyboarda, obrócił czapkę daszkiem do tyłu i krzyknął do mikrofonu:
- Cześć
ludzie, jak się bawicie?! – odpowiedział mu niesamowity wrzask. Ktoś zaraz za
mną krzyknął tak przeraźliwie głośno, że przestraszona wtuliłam się w rękaw
Martina. Ten spojrzał na mnie z uśmiechem, po czym odwrócił się z groźną miną
do faceta, który wzruszył tylko ramionami. Martin pochylił się nade mną i coś krzyczał do mojego ucha, ale Linkini
zaczęli już grać i nic nie słyszałam. Z przepraszającą miną wskazałam na ucho i
pokręciłam głową. Zrezygnował. Po drugim utworze zorientowałam się, że wciąż
trzymam rękaw Martina. Puściłam go, ale on objął mnie ramieniem i przyciągnął
do siebie. Cholera, no co jest? Czy on sobie za bardzo nie pozwala? Chociaż
trzeba przyznać, że było całkiem przyjemnie. Podświadomie jednak chciałam by
kto inny mnie teraz obejmował. Popatrzałam na Mike’a. Miał zamknięte oczy i z
pasją grał na klawiszach, a Chester śpiewał refren Somewhere I Belong. Weszłam w następną zwrotkę i wykrzykiwałam każde
słowo razem z Mikiem. Choć rapował bardzo szybko, to jakoś dotrzymywałam mu
tempa. Na żywo byli jeszcze lepsi. Czułam w sobie tą moc i energię, którą przekazywali.
To było niesamowite. Podczas Faint
odczułam brak możliwości skakania i machania, bo Martin nadal mnie trzymał.
Delikatnie zdjęłam jego rękę z moich ramion. Miał przy tym wymalowane głębokie
rozczarowanie na twarzy, ale nie widziałam tego. Całkowicie pochłonęła mnie
muzyka i show jakie chłopaki dawali na scenie. Przez następne tygodnie miałam
czuć tego skutki. Ale w tym momencie mnie to nie obchodziło. Kiedy zagrali Crawling,
Chester zszedł do publiczności i wędrował wzdłuż pierwszego rzędu. W końcu
dotarł do nas i mnie rozpoznał. Wyszczerzył zęby, zatrzymał się i zaśpiewałam
razem z nim do mikrofonu cały refren. Myślałam, że zejdę tam na zawał!
Wyciągnął rękę, bym przybiła mu piątkę, puścił do mnie oko i poszedł dalej. Chwyciłam
się za gardło i spojrzałam przed siebie. Zauważyłam, że rozbawiony Mike patrzy
prosto na mnie. Szczęśliwa pomachałam do niego. Odpowiedział mi szerokim
uśmiechem, bo grał, więc nie mógł podnieść ręki. Była to przedostatnia piosenka
w ich repertuarze na ten wieczór. Chester wspiął się z powrotem na scenę i
kiedy zabrzmiał ostatni dźwięk, zgasły wszystkie światła. Nie widziałam nawet
stojącego obok Martina. Wokół rozległy się pomruki niezadowolenia. Zmrużyłam
oczy, próbując coś dostrzec. Nikt nie wiedział co się dzieje. Szmer narastał.
Nagle ktoś chwycił mnie za rękę i usłyszałam:
- Chodź ze
mną. – poznałam ten głos. To był Mike. Tylko co on robił wśród publiczności?
Poprowadził mnie między ludźmi, aż do bramki i potem po schodach na scenę.
Dobrze, że trzymał moją dłoń, bo wciąż było ciemno i się potknęłam. Zostałam
wyciągnięta na środek sceny, a przynajmniej tak mi się wydawało. Sekundę
później zdałam sobie sprawę, gdzie się znajduję. Serce podskoczyło mi do
gardła, a ręce zaczęły drżeć.
- Mike, o
co tu chodzi? – spytałam spanikowana.
-
Spokojnie, tylko nie daj plamy. – uścisk jego dłoni na chwilę się wzmocnił, jakby
chciał dodać mi otuchy, po czy mnie puścił. Zostałam sama. Strach zżerał mnie
od środka. Już chciałam uciekać, kiedy poczułam gryf w dłoni.
-
Potrafisz grać One Step Closer, prawda? – zapytał Chester.
-
J-j-jasne… - wyjąkałam. Już wiedziałam co się święci.
- Wyluzuj,
trzy głębokie wdechy. Dasz radę. – wyściskał mnie i poszedł. Poczułam się
trochę lepiej. Zarzuciłam pasek z gitary na ramię i przypomniałam sobie chwyty.
Tłum już się niecierpliwił, choć wbrew pozorom, nie trwało to dłużej niż 5
minut. W tym momencie włączono reflektory. Światło tak dawało po oczach, że
musiałam je przymknąć.
- Panie i
panowie! Przedstawiam wam Karolinę, naszą koleżankę. Zagra z nami ostatnią
piosenkę. Dowiedziała się o tym przed chwilę, więc dodajcie jej odwagi.
Poproszę o brawa! – krzyknął do mikrofonu Mike. Spojrzałam na niego. Uśmiechnął
się pokrzepiająco i położył palce na klawiszach. Mój wzrok przyzwyczaił się do
jasności i zobaczyłam te wiwatujące tłumy z ramionami w górze. Jakimś cudem
opuściło mnie całe napięcie. Uderzyłam w struny i poczułam się jak prawdziwa
gwiazda. Ten koncert miałam zapamiętać do końca życia, z każdym szczegółem.
* * *
Czekałam na nich za kulisami, bo musieli
jeszcze pożegnać się z publicznością. Z podekscytowania i zniecierpliwienia
podskakiwałam w miejscu. Milczący ochroniarz przyglądał mi się z ironią. Ale
było mi to obojętne. Już myślałam, że wbiegnę z powrotem na scenę, kiedy oni w
końcu zeszli i zobaczyłam ich w drzwiach.
-
Dziękuję!!! – bez zastanowienia rzuciłam się pierwszemu na szyję. Padło na
Mike’a. Skoczyłam na niego z takim impetem, że prawie się przewrócił. –
Jesteście najlepsi! To było genialne! Kocham was!!! – krzyczałam mu do ucha.
Reszta zespołu śmiała się i biła brawa.
- Ej, ej!
Ja też chcę. – upomniał się Chester z rozbrajającym uśmiechem. Przewróciłam oczami
i chwilę później on też musiał uważać, by nie zaliczyć gleby. Wyściskałam
wszystkich po kolei. – Teraz wiem, że ta
gitara ci się należała. Jesteś niesamowita! – Chaz zachwycał się nad moją grą.
-
Naprawdę? Dzięki! – rozpromieniłam się. Byłam taka szczęśliwa. Nagle nasze
wygłupy przerwało zamieszanie przy drzwiach. Wszyscy spojrzeliśmy w tamtą
stronę. To Martin kłócił się z ochroniarzem. Wskazywał na bransoletkę, która
była wejściówką. Widocznie strażnik nie był o niczym poinformowany, bo nie
chciał ustąpić.
- On jest
ze mną. – powiedziałam i podeszłam do niech. Oboje na mnie spojrzeli. Martin z
ulgą, a ten drugi z powątpieniem.
- Możesz
go wpuścić. – do akcji wkroczył Rob. W tym momencie ochroniarz musiał odpuścić.
- Dzięki.
– odetchnął Martin. – Byliście niesamowici. Serio. Chyba zaopatrzę się w jakąś
waszą płytę. – zaśmiał się i przybił każdemu piątkę. Przy Mike’u lekko się
zawahał, bo ten patrzał mu wyzywająco w oczy. Z obawy, by znowu nie zaczęli się
kłócić, szybko zmieniłam temat:
- Może
zrobimy jakąś imprezę na uczczenie udanego koncertu?
- Genialny
pomysł! – Chester z zachwytu aż klasnął w dłonie. – Zostajemy tu jeszcze na
parę dni, więc nie ma problemu. Ja załatwię alkohol. – zaofiarował się. Zdziwiona
popatrzałam mu w twarz. Po ponad godzinnym wydzieraniu się nie był ani trochę
zmęczony. Wręcz przeciwnie. Wyglądał jakby energia roznosiła go od środka. Nie
potrafił ustać w jednym miejscu.
- No i
nakręciłaś nam wokalistę. Teraz już nie ma innego wyjścia. – Joe udawał
zrezygnowanie, choć widać było, że też jest chętny.
- No i
dobrze. – zaśmiał się Chester i podrapał się w ucho. – A gdzie będziemy
świętować?
- To może
u nas? – zaproponowałam. – Mamy dużo pokój, wszyscy się pomieścimy. Nie masz
nic przeciwko? – zwróciłam się do Martina. Chyba nie podobał mu się ten pomysł,
ale nie dał niczego po sobie poznać. Przyjrzał się naszym błagalnym twarzom. Po
chwili ciszy uśmiechnął się i kiwnął głową.
- Dobra,
niech będziemy u nas. – powiedział w końcu.
- Dzięki!
– podskoczyłam radośnie. – To chodź, musimy posprzątać. – chwyciłam go za rękę
i pociągnęłam do tylnego wyjścia. – Do zobaczenia za pół godziny.