sobota, 11 sierpnia 2012

Rozdział XIII


Za parę minut miałam przeżyć swój pierwszy w życiu koncert. Stałam z Martinem, Moniką i Weroniką pod samą sceną, ograniczała nas tylko barierka. Czułam narastającą euforię. Dziesiątki tysięcy ludzi zgromadzonych na stadionie robiło taki hałas, że już myślałam, iż ogłuchnę, a co dopiero podczas występu. Wpatrywałam się zniecierpliwiona w wyjście za kulisy. Jakaś grupka zaczęła skandować nazwę zespołu. Po chwili cały tłum wrzeszczał razem z nimi. Ja również się wydzierałam ile wlazło. I w końcu wyszli. Wrzask stał się jeszcze głośniejszy i dołączyły do niego oklaski. Każdy z członków zespołu podążył na swoje miejsce. Dave i Brad chwycili gitary, Chester ustawił się przed mikrofonem, a Joe przed swoim panelem DJa. Rob zasiadł za perkusją. Mike natomiast podbiegł do keyboarda, obrócił czapkę daszkiem do tyłu i krzyknął do mikrofonu:
- Cześć ludzie, jak się bawicie?! – odpowiedział mu niesamowity wrzask. Ktoś zaraz za mną krzyknął tak przeraźliwie głośno, że przestraszona wtuliłam się w rękaw Martina. Ten spojrzał na mnie z uśmiechem, po czym odwrócił się z groźną miną do faceta, który wzruszył tylko ramionami. Martin pochylił się nade mną  i coś krzyczał do mojego ucha, ale Linkini zaczęli już grać i nic nie słyszałam. Z przepraszającą miną wskazałam na ucho i pokręciłam głową. Zrezygnował. Po drugim utworze zorientowałam się, że wciąż trzymam rękaw Martina. Puściłam go, ale on objął mnie ramieniem i przyciągnął do siebie. Cholera, no co jest? Czy on sobie za bardzo nie pozwala? Chociaż trzeba przyznać, że było całkiem przyjemnie. Podświadomie jednak chciałam by kto inny mnie teraz obejmował. Popatrzałam na Mike’a. Miał zamknięte oczy i z pasją grał na klawiszach, a Chester śpiewał refren Somewhere I Belong. Weszłam w następną zwrotkę i wykrzykiwałam każde słowo razem z Mikiem. Choć rapował bardzo szybko, to jakoś dotrzymywałam mu tempa. Na żywo byli jeszcze lepsi. Czułam w sobie tą moc i energię, którą przekazywali. To było niesamowite. Podczas Faint odczułam brak możliwości skakania i machania, bo Martin nadal mnie trzymał. Delikatnie zdjęłam jego rękę z moich ramion. Miał przy tym wymalowane głębokie rozczarowanie na twarzy, ale nie widziałam tego. Całkowicie pochłonęła mnie muzyka i show jakie chłopaki dawali na scenie. Przez następne tygodnie miałam czuć tego skutki. Ale w tym momencie mnie to nie obchodziło. Kiedy zagrali Crawling, Chester zszedł do publiczności i wędrował wzdłuż pierwszego rzędu. W końcu dotarł do nas i mnie rozpoznał. Wyszczerzył zęby, zatrzymał się i zaśpiewałam razem z nim do mikrofonu cały refren. Myślałam, że zejdę tam na zawał! Wyciągnął rękę, bym przybiła mu piątkę, puścił do mnie oko i poszedł dalej. Chwyciłam się za gardło i spojrzałam przed siebie. Zauważyłam, że rozbawiony Mike patrzy prosto na mnie. Szczęśliwa pomachałam do niego. Odpowiedział mi szerokim uśmiechem, bo grał, więc nie mógł podnieść ręki. Była to przedostatnia piosenka w ich repertuarze na ten wieczór. Chester wspiął się z powrotem na scenę i kiedy zabrzmiał ostatni dźwięk, zgasły wszystkie światła. Nie widziałam nawet stojącego obok Martina. Wokół rozległy się pomruki niezadowolenia. Zmrużyłam oczy, próbując coś dostrzec. Nikt nie wiedział co się dzieje. Szmer narastał. Nagle ktoś chwycił mnie za rękę i usłyszałam:
- Chodź ze mną. – poznałam ten głos. To był Mike. Tylko co on robił wśród publiczności? Poprowadził mnie między ludźmi, aż do bramki i potem po schodach na scenę. Dobrze, że trzymał moją dłoń, bo wciąż było ciemno i się potknęłam. Zostałam wyciągnięta na środek sceny, a przynajmniej tak mi się wydawało. Sekundę później zdałam sobie sprawę, gdzie się znajduję. Serce podskoczyło mi do gardła, a ręce zaczęły drżeć.
- Mike, o co tu chodzi? – spytałam spanikowana.
- Spokojnie, tylko nie daj plamy. – uścisk jego dłoni na chwilę się wzmocnił, jakby chciał dodać mi otuchy, po czy mnie puścił. Zostałam sama. Strach zżerał mnie od środka. Już chciałam uciekać, kiedy poczułam gryf w dłoni.
- Potrafisz grać One Step Closer, prawda? – zapytał Chester.
- J-j-jasne… - wyjąkałam. Już wiedziałam co się święci.
- Wyluzuj, trzy głębokie wdechy. Dasz radę. – wyściskał mnie i poszedł. Poczułam się trochę lepiej. Zarzuciłam pasek z gitary na ramię i przypomniałam sobie chwyty. Tłum już się niecierpliwił, choć wbrew pozorom, nie trwało to dłużej niż 5 minut. W tym momencie włączono reflektory. Światło tak dawało po oczach, że musiałam je przymknąć.
- Panie i panowie! Przedstawiam wam Karolinę, naszą koleżankę. Zagra z nami ostatnią piosenkę. Dowiedziała się o tym przed chwilę, więc dodajcie jej odwagi. Poproszę o brawa! – krzyknął do mikrofonu Mike. Spojrzałam na niego. Uśmiechnął się pokrzepiająco i położył palce na klawiszach. Mój wzrok przyzwyczaił się do jasności i zobaczyłam te wiwatujące tłumy z ramionami w górze. Jakimś cudem opuściło mnie całe napięcie. Uderzyłam w struny i poczułam się jak prawdziwa gwiazda. Ten koncert miałam zapamiętać do końca życia, z każdym szczegółem.
                      * * *
 Czekałam na nich za kulisami, bo musieli jeszcze pożegnać się z publicznością. Z podekscytowania i zniecierpliwienia podskakiwałam w miejscu. Milczący ochroniarz przyglądał mi się z ironią. Ale było mi to obojętne. Już myślałam, że wbiegnę z powrotem na scenę, kiedy oni w końcu zeszli i zobaczyłam ich w drzwiach.
- Dziękuję!!! – bez zastanowienia rzuciłam się pierwszemu na szyję. Padło na Mike’a. Skoczyłam na niego z takim impetem, że prawie się przewrócił. – Jesteście najlepsi! To było genialne! Kocham was!!! – krzyczałam mu do ucha. Reszta zespołu śmiała się i biła brawa.
- Ej, ej! Ja też chcę. – upomniał się Chester z rozbrajającym uśmiechem. Przewróciłam oczami i chwilę później on też musiał uważać, by nie zaliczyć gleby. Wyściskałam wszystkich po kolei.  – Teraz wiem, że ta gitara ci się należała. Jesteś niesamowita! – Chaz zachwycał się nad moją grą.
- Naprawdę? Dzięki! – rozpromieniłam się. Byłam taka szczęśliwa. Nagle nasze wygłupy przerwało zamieszanie przy drzwiach. Wszyscy spojrzeliśmy w tamtą stronę. To Martin kłócił się z ochroniarzem. Wskazywał na bransoletkę, która była wejściówką. Widocznie strażnik nie był o niczym poinformowany, bo nie chciał ustąpić.
- On jest ze mną. – powiedziałam i podeszłam do niech. Oboje na mnie spojrzeli. Martin z ulgą, a ten drugi z powątpieniem.
- Możesz go wpuścić. – do akcji wkroczył Rob. W tym momencie ochroniarz musiał odpuścić.
- Dzięki. – odetchnął Martin. – Byliście niesamowici. Serio. Chyba zaopatrzę się w jakąś waszą płytę. – zaśmiał się i przybił każdemu piątkę. Przy Mike’u lekko się zawahał, bo ten patrzał mu wyzywająco w oczy. Z obawy, by znowu nie zaczęli się kłócić, szybko zmieniłam temat:
- Może zrobimy jakąś imprezę na uczczenie udanego koncertu?
- Genialny pomysł! – Chester z zachwytu aż klasnął w dłonie. – Zostajemy tu jeszcze na parę dni, więc nie ma problemu. Ja załatwię alkohol. – zaofiarował się. Zdziwiona popatrzałam mu w twarz. Po ponad godzinnym wydzieraniu się nie był ani trochę zmęczony. Wręcz przeciwnie. Wyglądał jakby energia roznosiła go od środka. Nie potrafił ustać w jednym miejscu.
- No i nakręciłaś nam wokalistę. Teraz już nie ma innego wyjścia. – Joe udawał zrezygnowanie, choć widać było, że też jest chętny.
- No i dobrze. – zaśmiał się Chester i podrapał się w ucho. – A gdzie będziemy świętować?
- To może u nas? – zaproponowałam. – Mamy dużo pokój, wszyscy się pomieścimy. Nie masz nic przeciwko? – zwróciłam się do Martina. Chyba nie podobał mu się ten pomysł, ale nie dał niczego po sobie poznać. Przyjrzał się naszym błagalnym twarzom. Po chwili ciszy uśmiechnął się i kiwnął głową.
- Dobra, niech będziemy u nas. – powiedział w końcu.
- Dzięki! – podskoczyłam radośnie. – To chodź, musimy posprzątać. – chwyciłam go za rękę i pociągnęłam do tylnego wyjścia. – Do zobaczenia za pół godziny.

Rozdział XII


 Zastygłam w bezruchu, z okularami w dłoni. Strach mnie obleciał. Może to złodziej? Ale komórki mi nie ukradł, bo w słuchawkach wciąż słyszałam muzykę. Portfel też czułam w kieszeni. Poza tym, nadal stał przede mną, a potencjalny złodziej pewnie by uciekał. A tymczasem ani ja, ani on nie ruszyliśmy się z miejsca. Nie wiedziałam co mam zrobić. Przyjrzałam się uważniej tej części twarzy, którą było widać. Pod dolną wargą miał taką małą bródkę, wyglądała jak przecinek. Zaraz… Ja znam tą bródkę! Gwałtownie się pochyliłam, chcąc zajrzeć pod kaptur.
- David? – to pytanie wywołało natychmiastową reakcję. Zanim zdążyłam się zorientować, chwycił mnie niespodziewanie za nadgarstek i pociągnął w jakąś boczną uliczkę. Drugą ręką zatkał mi usta i poczułam, że uderzam plecami o ścianę budynku. Wszystko stało się w niesamowicie szybkim tempie, ale zrobił to delikatnie, jakby nie chciał mnie skrzywdzić.
- Nie będziesz krzyczeć? Błagam. – usłyszałam. Pokręciłam przecząco głową. Zdjął dłoń z moich ust i zrzucił kaptur. Moim oczom ukazała się twarz Davida Villi. Ah, ta jego wystylizowana fryzura.
- O rany, uwielbiam cię! Eee.. To znaczy.. Twoją grę i to co wyczyniasz z piłką. Jestem Karolina. Człowieku, jak ty to robisz? Naucz mnie czegoś. – nawijałam jak najęta. Słuchał mnie rozbawiony.
- Nawet nieźle to przyjęłaś. – przerwał mi. Odsunął się kawałek.
- A bo wiesz, ostatnio tyle niezwykłych rzeczy dzieje się w moim życiu, że chyba nic mnie już nie zaskoczy. – odpowiedziałam rozpromieniona. – Nie mniej jednak, ogromnie się cieszę, że cię poznałam. Jak się grało na naszym stadionie?
- Świetnie, wasza reprezentacja trzyma poziom. – zaśmiał się, a jego brązowe oczy obserwowały każdy mój ruch. Jakby się bał, że zaraz wyciągnę telefon, cyknę mu fotkę i ucieknę. Patrzałam na niego i uśmiechałam się głupawo. Uniósł jedną brew.
- Aaa. – przypomniało mi się nagle. – Twoje okulary. Przepraszam za to. – i oddałam mu jego własność. Wziął je do ręki ze zmarszczonym czołem.
- Nic się nie stało. Ale jak ja teraz dojdę do hotelu? Przecież nie pójdę z kapturem na połowie twarzy, bo ktoś mnie weźmie za bandytę i będzie kiepsko. – zastanawiał się na głos. Wpadłam na pomysł.
- Daleko masz do tego hotelu? – spytałam.
- Nie, niecały kilometr stąd. Wiesz jak mam z tego wybrnąć? – w jego oczach zobaczyłam nadzieję. „Jakie to przyjemne uczucie, kiedy twój idol musi na tobie polegać.” – zaśmiałam się w duchu.
- Poczekaj chwilkę. – wyciągnęłam komórkę. David dziwnie się spiął. – Spokojnie, nie zrobię ci zdjęcia. – wyszczerzyłam zęby. Momentalnie się rozluźnił. Napisałam do Weroniki, że wracam do hotelu i spotkamy się przed koncertem. Wysłałam wiadomość i spojrzałam na Villę. – Odprowadzę cię. – ściągnęłam czapkę i założyłam mu ją na głowę.
               * * *
 Stałam przed drzwiami i szukałam po kieszeniach klucza do pokoju. Podczas spaceru z Davidem dowiedziałam się paru ciekawostek o mojej ulubionej drużynie piłkarskiej. Na przykład, po każdym wygranym spotkaniu urządzają sobie małą imprezę. Opowiedział mi taką historię, kiedy w meczu z Realem Madryt strzelił hat tricka. Był wtedy taki szczęśliwy i skłonny do picia, że skończyło się to awanturą ze strony trenera, bo nie był w stanie trenować na następny dzień. Zaśmiałam się na głos wyobrażając sobie pijanego Villę. W końcu znalazłam klucz i weszłam do środka. Szybkim krokiem podeszłam do futerału z gitarą i zarzuciłam go na plecy. Wiedziałam gdzie teraz pójdę. Postanowiłam, że nie będę siedzieć w pokoju i na nich czekać, tylko skorzystam z zaproszenia Mike’a. Miałam nadzieję, że są w hotelu. Ostrożnie odłożyłam czapkę na stolik (w końcu była z logo LP i nosił ją na głowie sam David Villa :D), zamknęłam drzwi i wspięłam się po schodach na piętro wyżej. Zawahałam się i przystanęłam na moment. Wiedziałam tylko gdzie mieszkają Chester z Robem. Po zastanowieniu zapukałam do ich pokoju. Usłyszałam głośny łoskot i chwilę później otworzył mi Chester. Był bez koszulki i ze skrzywioną miną masował sobie ramię. Trzeba przyznać, że jego kolekcja tatuaży robiła wrażenie. Na mój widok jego twarz się rozjaśniła.
 - Ooo, to ty. Ale wiesz… Pokój Mike’a jest trochę dalej. – dodał z cwanym uśmieszkiem i puścił do mnie oko. Poczułam, że się czerwienię.
- Ale ja nie do niego. To znaczy… Do niego też, ale tak bardziej do was wszystkich. – plątałam się, chcąc zatuszować zmieszanie. Wyobraziłam sobie jak Chester wchodzi w nocy do pokoju i zastaje tam mnie i Mike’a. Musiało to wyglądać podejrzliwie, chociaż spaliśmy na osobnych łóżkach. – Przygotowujecie się do koncertu?
- Tak jakby. – zaśmiał się i wpuścił mnie do środka. Był tam jeszcze większy bałagan niż wczoraj wieczorem. Jednak teraz większość miejsca zajmować sprzęt, pewnie sprawdzali czy wszystko działa jak należy. Ciekawe gdzie Rob? – Masz gitarę. – ucieszył się Chester. – Poczekaj chwilę, zwołam wszystkich i udowodnisz nam czy warto było ją podpisywać. – i wybiegł z pokoju. Trochę mnie zestresował tym stwierdzeniem. Wyciągnęłam gitarę z futerału, usiadłam na skraju łóżka i czekałam. Chwilę potem cała banda zwaliła się do drzwi. Narobili przy tym takiego hałasu, że przestraszona wstałam z miejsca. Po krótkiej przepychance Mike’owi udało się wejść do środka, a reszta wpadła za nim. Zaśmiałam się, patrząc jak podnoszą się z podłogi. Brad poprawił rękaw bluzy, a Joe okulary, które zsunęły mu się na czubek nosa. Mike rozejrzał się zdegustowany.
- Może pójdziemy do mnie? Jest tam więcej wolnego miejsca. – znacząco zwrócił uwagę na pustą przestrzeń w tym pokoju. A raczej jej brak.
- Nie! Zagra tutaj! – wrzasnął Chester, podbiegł do mnie i posadził z powrotem na łóżku. – Na przyjemności będziesz miał czas potem, Spike. Chcemy usłyszeć jak gra, później nie będziemy wam przerywać. – dodał z powagę. Wytrzeszczyłam oczy na Mike’a. Wzruszył ramionami i uśmiechnął się złowieszczo. Powoli zbliżył się do Chestera, który zaczął się cofać, aż w końcu potknął się o stojak na mikrofon. W tym momencie Mike rzucił się na niego i już tarzali się po ziemi. Wszyscy wybuchliśmy głośnym śmiechem. Nikt nie miał zamiaru im przerywać. Siłowali się w milczeniu. Po paru minutach rozbawiona zobaczyłam jak Chester siada Mike’owi na plecach i wykręca mu rękę.
- Ha! I znowu wygrałem! Stary, koniecznie musisz poćwiczyć, bo ostatnio kiepsko ci idzie. – rzekł Chaz lekko zdyszanym głosem.
- Dobra, następnym razem już nie będzie tak łatwo. A teraz złaź ze mnie. – jęknął Mike z twarzą przygniecioną do podłogi. Pozbierali się, a mnie już od śmiechu brzuch rozbolał. Wyglądali komicznie. Zerknęłam kątem oka na zegarek.
- Ludzie, macie jeszcze pół godziny do koncertu! A wy się bawicie! – podskoczyłam spanikowana. – Przecież to wszystko trzeba przenieść na scenę…
- Spokojnie, luzik. – machnął ręką Joe. – To normalne, mamy czas. Miałaś nam zagrać. – dodał beztrosko. Zdziwiłam się jaki mają do tego stosunek. Zauważyłam, że twarz Mike’a lekko się skrzywiła. Ale nie z bólu, choć wciąż masował wykręconą przed chwilą rękę. Przypomniałam sobie jak mówił, że wszystkie sprawy przygotowawcze są na jego głowie. Teraz zrozumiałam co miał na myśli.
- Tak nie może być. To może zaczekać, zagram po koncercie. A teraz ładujemy manatki i na stadion. – zamilkli, patrząc na mnie z głupimi minami. – No co? Mike sam nie doprowadzi was do porządku. W takim razie mu pomogę. – wszystkie oczy zwróciły się w jego stronę. On sam jednak patrzał na mnie, a jego twarz rozjaśnił szeroki uśmiech wdzięczności. Zrobiło mi się cieplej na sercu.