piątek, 5 października 2012

Rozdział XXI

 - Mam do ciebie prośbę. – takie oto słowa usłyszałem jakiś czas temu od mojego przyjaciela. Jak zwykle zgodziłem się, zanim powiedział o co chodzi. Kiedy Mike wszystko mi wytłumaczył, najpierw się przeraziłem, potem westchnąłem ze zrozumieniem. Chciał bym poszedł na tą randkę z Michaliną sam. Oni mieli zostać w budynku. Powiedział, że Karolina coś źle się czuje i lepiej niech zostanie w hotelu. Na wszelki wypadek. Z jego słów mogłem jednak wywnioskować, że po prostu chce zostać z nią sam na sam. No cóż… ustalenie podwójnej randki bez wcześniejszego uzgodnienia z nim było głupim pomysłem, przyznaję. Zdradził mi jaką przygotował dla niej niespodziankę. Pomagała mu w tym koleżanka Karoliny, Weronika. Widać, że się starał. Ta dziewczyna naprawdę mu się podobała. Ja również ją polubiłem. Była w porządku. I miała talent. Teraz, kiedy szedłem ulicą, rozglądając się w poszukiwaniu domu Michaliny, przypomniała mi się moja rozmowa z managerem. Uśmiechnąłem się pod nosem. Trochę to trwało, ale udało mi się. Załatwiłem dziewczynie trasę z nami! Nikt jeszcze nic nie wiedział, nawet Mike’owi nie powiedziałem. Kiedy przybiegł do mnie ten… jak mu to? Aaa, Martin. I spytał czy w drodze powrotnej nie pojedziemy może przez Tychy, zgodziłem się od razu. Zmarnować taką okazję? Po pierwsze Karolina oswoi się z otoczeniem, po drugie będzie lepsza sposobność by ją powiadomić o tym, że jedzie z nami dalej. Nagle się zatrzymałem i podniosłem głowę do góry. Byłem na miejscu. Kolejny raz poczułem ukłucie strachu. Matko, jaki ze mnie tchórz… Drżącą ręką sięgnąłem do dzwonka i nacisnąłem. Zanim drzwi się otworzyły, zdążyłem jeszcze uderzyć się z otwartej dłoni w twarz. Trochę pomogło. Tylko trochę… 

- Chester, cześć ! – usłyszałem dźwięczny głos i zobaczyłem Michalinę w drzwiach. Na moment odebrało mi mowę. Luźna, biała bluzka z krótkim rękawkiem, wpuszczona w krótką, granatową spódniczkę. Rozpuszczone włosy chwycone spinką tylko z jednej strony. Nagie nogi i sandały rzymianki na stopach. Ale moją uwagę jak zwykle przykuły jej niesamowite oczy. To one zawsze sprawiały, że nie potrafiłem wydobyć z siebie głosu. Ale w końcu szedłem z nią na randkę. Muszę się przemóc, nie mogę tego zniszczyć. „Człowieku! Weź się w garść!”. Jak głupi stałem i toczyłem ze sobą wewnętrzną walkę, podczas gdy Michalina przyglądała mi się rozbawiona.

- Mamo! Wychodzę! – krzyknęła w głąb domu, co sprowadziło mnie z powrotem do rzeczywistości. Zatrzasnęła drzwi, zbiegła lekko po schodach i stanęła obok mnie.

- Przepraszam… To znaczy… Cześć. – wyjąkałem i zawstydzony spuściłem wzrok. Cholera, ja to mam łeb…

- Nie szkodzi. – odparła wesoło. Spojrzałem na nią. Uśmiechała się do mnie przyjaźnie. Czyli nie było tak źle. Odwzajemniłem uśmiech. – A gdzie ten twój kumpel z dziewczyną?

- Niestety musieli zostać w hotelu. Mamy dziś kolację we dwoje. – powiedziałem ostrożnie i czekałem niespokojnie, aż zacznie mnie zwymyślać i powie, że nigdzie nie idzie.

- Szkoda, chciałam ich poznać. No nieważne, pójdziemy sami. – odparła lekko zmartwiona, ale zaraz jej piękne oczy znowu zaświeciły radośnie.

- Serio? – wymsknęło mi się, zanim zdążyłem się powstrzymać. Zaśmiała się głośno. Przynajmniej nie będzie się dziewczyna nudzić, ma kabaret w moim wykonaniu za darmo… Odetchnąłem. – Dobra, to idziemy. Ten mój przyjaciel dał mi namiary na fajną knajpę. Jest niedaleko. Jadł w niej obiad i powiedział, że mają tam naprawdę pokaźne menu. – nawijałem jak idiota, podczas gdy ruszyliśmy już przed siebie. Nie umiałem się skupić, idąc obok niej. Czułem słodki zapach jej perfum. Pociągnąłem mocno nosem, wdychając całym sobą tę woń…

- Na pewno wiesz gdzie nas prowadzisz? – spytała niespodziewanie Michalina.

- Tak. To znaczy… - rozejrzałem się zdezorientowany i z paniką stwierdziłem, że nie wiem gdzie jesteśmy. Wtedy jednak zobaczyłem szyld z ozdobnym napisem „Barbados” i głęboko odetchnąłem. – To tam. – wskazałem palcem. Musieliśmy jeszcze tylko minąć parę budynków i przejść przez ulicę. Nagle zerwał się lekki wiaterek. Zerknąłem w górę. Słońce powoli zachodziło i pojawiły się szare chmury. Nieciekawie. Byle tylko nie zaczęło padać. Miasto o tej porze wydawało się strasznie opuszczone. Gdzieniegdzie jakiś samotny przechodzień przemierzał uliczkę. Opuszczone miasto, samotny przechodzień… O nie…

 Jest słoneczny dzień, a właściwie to już wieczór. Wesoło podśpiewując pod nosem, wracam ze sklepu. W reklamówce ciąży mi parę jabłek i szklana butelka z sokiem pomarańczowym. Idę sobie chodnikiem z myślą, że w domu czeka na mnie moja ukochana gitara i będę mógł się oddać swojej pasji. Niewiele się nad tym zastanawiając, podskakuję wysoko i wznoszę radosny okrzyk. Mam dzisiaj wyjątkowo dobry humor. To do mnie niepodobne. Na szczęście wokoło nie ma żywej duszy. O tej porze w Phoenix nikt nie wychodzi z domu. Kiedyś mnie to dziwiło, ale teraz jestem już przyzwyczajony. Nagle rejestruję kątem oka jakiś ruch. Chcę się odwrócić, ale coś przysłania mi widok. Ktoś narzucił na moją głowę płócienny worek. Czuję silne ramię na szyi, nie mogę złapać oddechu, ani wykrztusić żadnego słowa. „Cześć dziecino, miło cię poznać.” – słyszę niski, szyderczy szept. Przerażony upuszczam reklamówkę. Butelka uderza o ziemię i roztrzaskuje się na milion kawałków, zupełnie jak moje serce. Sparaliżowany strachem stoję i nie poruszam żadnym mięśniem. Po policzku płynie samotna łza. Wtedy otrzymuję mocny cios w głowę i tracę przytomność…

Te wspomnienia zawsze bolały i przypuszczałem, że już zawsze boleć będą. I nigdy nie dadzą mi spokoju, będą mnie nawiedzać do końca tego nędznego życia…

- Chester?! Chester!!! Odezwij się! – ktoś szarpał mnie za ramię. Zachwiałem się i spojrzałem przed siebie nieprzytomnie. Po chwili mój wzrok się wyostrzył i zobaczyłem zaniepokojoną twarz Michaliny. Byliśmy pod drzwiami knajpy. Dochodziły stamtąd odgłosy rozmów. – Co się stało? – spytała ostrożnie, widząc, że już kontaktuję.

- Nic… - skłamałem, ale ona nie była głupia i po jej minie poznałem, że mi nie uwierzyła. Zawstydzony spuściłem wzrok. „Dlaczego to zawsze musi wracać w najmniej odpowiednim momencie?!” Ze złością kopnąłem kamień czubkiem buta. Do oczu napłynęły mi łzy. – Przepraszam. – nie myśląc nad tym co robię, odwróciłem się i ruszyłem w drugą stronę. Jak zwykle wszystko spieprzyłem! No tak, ale ja jestem Chester Bennington i użalanie się nad sobą to moja specjalność. Wierzchem dłoni otarłem łzy, które w końcu znalazły ujście. Nagle usłyszałem za sobą stukot butów, który zmieszał się z głośnym szumem. Zaczął padać deszcz. Tak jakby pogoda doskonale odczytała mój nastrój i postanowiła do mnie dołączyć. Przyspieszyłem kroku, nie chciałem by Michalina oglądała mnie w takim stanie. Nie, kiedy na mojej twarzy malował się tak bezdenny ból i zagubienie. Jak u dziecka, które zgubiło rodziców w sklepie. Widocznie jednak nie pragnąłem uciec tak bardzo, ponieważ po chwili poczułem jak chwyta mnie za rękę i odwraca przodem do siebie. Spojrzałem prosto w te niesamowite oczy. Na moment wstrzymałem oddech. Zobaczyłem w nich to, czego tak bardzo potrzebowałem. Część negatywnych emocji powoli ze mnie uleciała. 

- Chester… rozumiem, że borykasz się z jakimś strasznym problemem. Ja… wiem, że możesz nie chcieć mi o nim mówić, ale nie odpychaj od siebie ludzi. To ci wcale nie pomoże, a nawet może zaszkodzić jeszcze bardziej. – mówiła spokojnie, wciąż trzymając mnie za rękę. Mokre włosy przylegały do jej twarzy. Delikatnie założyłem jej za ucho jeden, niesforny kosmyk. Chociaż przez chwilę chciałem oszukać własne odczucia i pomyśleć o czymś innym. Teraz liczyła się tylko ona. Osoba, dzięki której walka z całym tym gównem mogła stać się łatwiejsza. Bo zapomnieć raczej się nie dało. – Widzę już, że jesteś inny niż ci wszyscy kretyni, z którymi się spotykałam. Cieszę się, że jednak postanowiłam dać ci szansę… - ujęła moją twarz w obie dłonie i wtedy zadrżałem. Dotyk jej ciepłych palców na moich policzkach przyprawił mnie o zawrót głowy. Setki różnych myśli i wspomnień przemknęło w jednej sekundzie przez mój umysł, bym w końcu mógł całkowicie skupić się na tym co tu i teraz. Już nie bałem się odrzucenia. Czułem jak serce coraz bardziej przyśpiesza tempa. Zamrugałem szybko by pozbyć się kropli deszczu z rzęs, po czym kompletnie zatraciłem się w uśmiechu jakim obdarowała mnie Michalina. Mimowolnie również się uśmiechnąłem. Powoli przyciągnęła moją twarz do siebie, a ja objąłem ją w talii. Przez chwilę patrzyliśmy sobie głęboko w oczy, a potem nasze usta złączyły się w pocałunku. Uczucie szczęścia, które w tej chwili ogarnęło całe moje jestestwo, utwierdziło mnie w przekonaniu, że nareszcie trafiłem na właściwą osobę. To nic, że deszcz padał coraz mocniej. Przywarliśmy do siebie mocno i czułem na sobie wyraźnie każdy milimetr jej ciała, który mnie dotykał. Z czułego, pocałunek przerodził się w namiętny. Michalina wplotła swoje palce w moje włosy, jeszcze bardziej go pogłębiając. Zaczynałem tracić oddech. Dłońmi błądziłem po jej plecach, obejmując ją szczelnie. Byliśmy cali mokrzy, jednak nie miało to najmniejszego znaczenia. Przestałem zwracać uwagę na cokolwiek innego. Robiło się chłodno, ale my emanowaliśmy gorącem podniecenia. Trwaliśmy tak dość długo, stojąc w świetle latarni i strugach deszczu. Jeśli w tym momencie ktoś by nas zobaczył, pomyślałby pewnie, że jesteśmy parą zakochanych, która przeżyła już ze sobą wiele wspólnych chwil. Na pewno nie uwierzyłby, że poznałem tę dziewczynę zaledwie dzisiaj rano. Myślę, że ten czas spędzony w Polsce okazał się dla mnie zbawienny.

__________

Tak, tak, wiem. Za bardzo namieszałam... Ale postanowiłam poświęcić na to tylko jeden rozdział, no i tak wyszło. Myślę, że dzięki temu rozdziałowi zarobię w końcu jakąś krytykę ^^ Ale w porządku, nie zawsze wszystko musi się podobać ;D

Chciałabym podziękować wszystkim, którzy to czytają i komentują. Tak więc... DZIĘKUJĘ!!! <3 ;)