niedziela, 20 stycznia 2013

Niezwiązane z LP

Wiem, że Was to raczej nie zainteresuje, ale chciałam gdzieś udostępnić. Jest to moje opowiadanie na konkurs, w którym mogę wygrać biografię Leo Messiego. Bardzo mi na niej zależy. A tutaj opisuję historię, która zdarzyła się naprawdę. Może niektóre, raczej nieważne szczegóły dodałam, bo nie pamiętam dokładnie tego dnia, ale wszystko inne jest jak najbardziej prawdziwe. Nie musicie tego czytać, tak tylko sobie wrzucam, bo po prostu mam taką potrzebę :) Nowy normalny rozdział będzie może w przyszłym tygodniu.


________




Jak zaczęłam kibicować FC Barcelonie 


 Kiedy teraz o tym pomyślę, wydaje się, że to było tak dawno. 20 kwietnia 2011 roku. Ta data zmieniła całe moje dotychczasowe postrzeganie piłki nożnej. Owszem, z tym sportem miałam do czynienia już od najmłodszych lat. W końcu wychowałam się w towarzystwie prawie samych chłopców. Kopałam z nimi piłkę na podwórku, kibicowałam naszej reprezentacji narodowej podczas wielkich turniejów. Ale nigdy wcześniej nie interesowałam się ligami ani klubami. Wiedziałam tylko, że na pewno jest taki klub, który nazywa się Real Madryt, ponieważ mój brat im kibicuje. Wracając jednak do tego magicznego dnia…



 Środa popołudniu. Zmęczona piętnastolatka wraca do domu po dwóch ostatnich wf’ach. Z rękami w kieszeniach za dużej bluzy idzie chodnikiem, którego strukturę zna już praktycznie na pamięć. Jej myśli krążą wokół miękkiego łóżka czekającego, aż wyłoży się na nim, pozwalając odpocząć wszystkim kończynom. Wchodzi do domu i od progu wita ją rozentuzjazmowany brat.

- Dzisiaj mecz! Real wygra, zobaczysz! – krzyczy do niej, jakby oczekując, że temu zaprzeczy.

- Tak, tak, cieszę się. – odpowiada mu na odczepnego, byle tylko dał jej spokój. Pomogło. Odszedł lekko speszony. Karolina zjadła obiad i w końcu mogła zaszyć się u siebie w pokoju. Wiedziała o tym meczu. Jej koledzy z klasy dyskutowali o tym cały dzień. Finał Pucharu Króla. Niejakie Gran Derbi, czyli pojedynek między dwoma wielkimi hiszpańskimi klubami, Realem Madryt i FC Barceloną. Nie wiedziała co ją do tego popchnęło, ale w tym momencie postanowiła, że obejrzy ten mecz. Przewidywała piękne widowisko, a to w futbolu kochała najbardziej. W oczekiwaniu na wieczór wszystko strasznie się dłużyło.




 Po kolacji, gdy za oknami powoli zapadał zmrok, dziewczyna czytała w internecie co nieco o tych drużynach, aby nie wyjść na całkowitą ignorantkę, kiedy do pokoju zajrzała jej matka.

- Zadanie zrobione?

- Tak. – odparła, nie odrywając wzroku od zdjęcia za składem Barcelony. W porównaniu ze składem Madrytu wzbudzali w niej większą sympatię.

- To dobrze. Ubieraj się, jedziemy. – poinformowała ją rodzicielka.

- Coooo… - Karolina odwróciła się gwałtownie i na nią spojrzała. – Nie! Nigdzie nie jadę! Dzisiaj jest mecz!

- Musiała nam się trafić córka z zamiłowaniem do piłki nożnej. – zamarudziła kobieta. – O której?

- 21:30. – powiedziała szybko, wpatrując się w mamę z błaganiem.

- Ehh… to zostań, nic się nie stanie jak nie pojedziesz. – westchnęła.

- A Paweł jedzie?

- Tak. – powiedziała spokojnie. Karolina spojrzała na nią z głębokim zdumieniem.

- Taki z niego kibic jak ze mnie zawodowy piłkarz. – mruknęła i zwróciła się z powrotem do monitora. Po chwili usłyszała dźwięk zamykanych drzwi. To znaczy, że będzie oglądać mecz sama. Może nawet lepiej. Niekiedy komentarze rodzinki podczas wspólnego kibicowania doprowadzały ją do szału.



* * *




 Jedzenie jest, picie jest, telewizor jest, miękka kanapa jest. Można oglądać. Chwyciła pilot w dłoń, odszukała odpowiedni kanał i poczekała aż sędzia dmuchnie w gwizdek po raz pierwszy. Wtedy rozpoczęło się show. Z początku była bezstronna, napawała się po prostu piękną grą. A mówiąc szczerze, było na co patrzeć. Piłka śmigała z prędkością światła od nogi do nogi zawodników Barcelony. Tak, to była tiki taka. Precyzyjne podania, ta lekkość prowadzenia piłki. Czuła, że z każdą minutą coraz bardziej opowiada się za Barcą. Przy kolejnym faulu, tym razem na Leo Messim, nie wytrzymała i krzyknęła w stronę telewizora, jakby to miało w czymś pomóc.

- Jego się nie fauluje, kretynie!

Następne akcje sprawiały, że siedziała jak na szpilkach. Piłkarze nie potrafili wbić decydującej bramki. Rozpoczęła się dogrywka. 102 minuta i…

- GOOOOOOOOL! Ronaldo!!! – wydarł się komentator.

- NIEEEEEEEEE! – równocześnie wrzasnęła dziewczyna. Z szeroko otwartymi oczyma przyglądała się powtórce. Nie mogła w to uwierzyć. Główka Cristiano Ronaldo przesądziła o wyniku spotkania. Do końca już nikt nic nie strzelił. Puchar powędrował do Królewskich.



 Z jednej strony byłam strasznie zawiedziona. No bo… przegraliśmy z Realem! Pamiętam, że uroniłam łzy, przeżywałam to bardzo. Ale jest jeszcze druga, ważniejsza strona. Poznałam piłkarzy, klub, LUDZI, którzy sprawili, że moje życie nabrało kolorów. Teraz żyję dla nich, oddycham dla nich, jestem dla nich. Po prostu obdarzyłam ich miłością i nie wyobrażam sobie, żebym miała ich teraz opuścić. Na każdy kolejny mecz czekam z utęsknieniem i nieważne czy wygrana, czy przegrana – ja zawsze już będę z nimi. To więcej niż klub. Visca el Barca!