czwartek, 22 listopada 2012

Rozdział XXIV

 Po pierwszym wybuchu radości, gdy uspokoiłam się już na tyle, by myśleć realnie, zaczęłam się martwić. Czy aby na pewno to wszystko wypali? Przecież rodzice mogą się nie zgodzić. Niby byłam już pełnoletnią osobą, ale wciąż na ich utrzymaniu. Perspektywa trasy z Linkin Park była dla mnie lekkim szokiem, ale po głębszym zastanowieniu doszłam do wniosku, że to jest właśnie to, czego pragnę. Przez kilka ostatnich lat poważnie zastanawiałam się nad swoją karierą zawodową. Gdzieś głęboko w sobie marzyłam, by w przyszłości zostać muzykiem. Jednak wydawało mi się to niemożliwe, więc nie wywlekałam tego pomysłu na światło dzienne, by potem nie czuć rozczarowania. Nieustannie i desperacko szukałam sposobu, by dowiedzieć się co mogłabym robić w życiu. Bez skutku. Teraz siedziałam w autokarze, pokonując ostatnie kilometry dzielące nas od mojego domu. Obok mnie Weronika wyrzucała z siebie kolejne słowa, podniecona całym zajściem, a Linkini zebrali się kawałek dalej i zawzięcie dyskutowali. Pewnie o tym, jakby to wszystko miało wyglądać. Mogłam się tylko domyślać, bo nie słyszałam co mówili. Ze skupieniem przyglądałam się twarzy Mike’a, który skory do wyrażania emocji, cały czas się uśmiechał i promieniał radością. Spoglądał po kolei swoim rozmówcom w twarz, w ogóle nie biorąc udziału w dyskusji. Co było na tyle dziwne, że to on zawsze wszystko ustalał. Nie minęło parę minut, kiedy podeszli do nas. Aż wstałam z miejsca, czekając na werdykt. Chociaż Mike się cały czas szczerzył, reszta miała przygnębione miny. Nie, tylko nie to…

- Doszliśmy do wniosku, że to może nie być dobry pomysł. - głos zabrał Dave. Ze strachu poczułam ucisk w brzuchu. Spojrzałam z rozpaczą na Chestera. On tylko zwiesił głowę i utkwił wzrok w ziemi. No co jest? Przecież mówił, że gadał z managerem, czy to nie powinno przesądzić sprawy? I ten uśmiech Mike’a… Dlaczego on tak suszy zęby jak głupi do sera?! Oni mi tu mówią, że mogę z nimi nie jechać, a ten się cieszy? Czyżby wcześniejsza wiadomość tak go zaćmiła, że teraz nawet nie wiedział co się wokół niego dzieje? No błagam! Moje oczy robiły się coraz większe.

- Ale… dlaczego? – wyjąkałam. Nie byłam w stanie nic więcej z siebie wydusić. Wiedziałam, że to było zbyt piękne, żeby mogło się udać. A to przecież oznacza, że jednak nie spędzę więcej czasu z Mikiem. Spojrzałam na niego. Dalej przyglądał mi się z niezrozumiałą radością w oczach.

- No tak, bo… - Rob zawiesił głos. Przeniosłam wzrok na niego. Tak jakby się speszył, widząc w moim spojrzeniu głęboką nadzieję. Tak, jeszcze miałam jakąś nadzieję. A może…

- HAHAHAHAHAHAHA!!! – spanikowana spojrzałam w stronę, z której dobiegał ten dziki śmiech. To Chester. Lekko się chwiejąc i wciąż zanosząc śmiechem, podszedł do mnie i zarzucił rękę na moje ramiona. – Bo to GENIALNY pomysł! W końcu sam na to wpadłem, więc musiał być genialny. – zarechotał mi do ucha.

- Cooo?! – wytrzeszczyłam na niego oczy.

- Mówiłem wam, że da się nabrać. Oj, jaka ty jesteś łatwowierna. Gdybyś tylko widziała swoją minę. – podsumował jeszcze Chaz i szybko musiał się odsunąć na bezpieczną odległość, bo próbowałam go zdzielić po łbie.

- Wiecie co?! Jak mogliście?! – wydarłam się na nich ze złością, która szybko zamieniła się w niekontrolowany śmiech. Uczucie ulgi zmieszało się z radością, na nowo wypełniającą mój umysł. No cholera, dałam się nabrać! Przeklęty Chester. Gdyby nie to, że za bardzo ich lubiłam, obrażona wysiadłabym natychmiast z autokaru. Ale trzeba im przyznać, że na aktorów to się nadają. No może z wyjątkiem Mike’a.

                                                                           * * *

- Na następnym skrzyżowaniu w prawo. – stałam obok kierowcy, który patrząc ze skupieniem na drogę, słuchał moich wskazówek. Gdy dojechaliśmy do zakrętu, musiałam przytrzymać się jego fotela, bo szarpnął kierownicą trochę zbyt gwałtownie i bym się przewróciła. Rzucił mi szybkie, przepraszające spojrzenie i wrócił do kierowania.

- Daleko jeszcze? – usłyszałam w uchu głos Mike’a, który nagle znalazł się za mną. Poczułam jego ciepły oddech na swojej szyi i zadrżałam.

- Nie, jeszcze kawałek. – wyciągnęłam rękę i wskazałam na żółty budynek, który wystawał ponad resztę. – To jest sklep. Od razu za nim znajduje się mój dom. – odwróciłam nieznacznie głowę, by zobaczyć jak w tym momencie twarz Shinody rozjaśnia uśmiech. Wyglądał uroczo. Jak zawsze zresztą. Pochylił się i cmoknął mnie delikatnie w policzek.

- Będzie dobrze, zgodzą się. Zobaczysz. – szepnął. Wcześniej podzieliłam się z nimi moimi wątpliwościami co do zgody rodziców. Zaczęli głośno protestować, że nie ma opcji, żebym nie jechała. Chester rzucił się z zapewnieniami, że on wszystko załatwi, i że mam się nie martwić. Miałam nadzieję, że jego siła przekonywania jest równie mocna, co siła głosu, jakim dysponował. Teraz kąciki moich ust uniosły się lekko ku górze, gdy zobaczyłam wyłaniający się zza sklepu czerwony dach.

- To tutaj. – powiedziałam i kierowca zatrzymał się na wjeździe przed bramą. Odwróciłam się i z napięciem spojrzałam na Mike’a. – No to jazda. – dopiero teraz zaczęłam się denerwować. Zaczerpnęłam głęboko powietrza i powoli je wypuściłam. – Trzymaj kciuki. – mruknęłam cicho. Mikey jednak to dosłyszał i kiedy chciałam go minąć, by wyjść z autokaru, chwycił mnie w ramiona i uścisnął pokrzepiająco. Wtuliłam na chwilę twarz w jego bluzę i poczułam ten charakterystyczny dla niego zapach. Zdecydowanie podniosło mnie to na duchu, więc puściłam go i odsunęłam się, spoglądając z wdzięcznością w czekoladowe oczy.

- No to powodzenia. – zmierzwił mi jeszcze włosy i uniósł w górę zaciśnięte pięści. Uśmiechnęłam się i wyszłam na zewnątrz przepuszczona w przejściu przez Chestera, który podążył za mną. Byłam ciekawa co powie moim rodzicom. Przystanęłam na chodniku, niepewnie błądząc wzrokiem po oknach domu.

- Nie pękaj, damy radę. – z zamyślenia wyrwał mnie głos Chaza. Położył mi dłoń na ramieniu i lekko popchnął do przodu. – Tylko nie próbuj mi się wcinać w wypowiedź. Powiedziałem, że ja to załatwię, więc ja będę mówił, jasne? – rzucił groźnym tonem, mrużąc przy tym zabawnie brwi.

- Dobra, dobra. Nie ma sprawy. – zaśmiałam się i uniosłam ręce do góry w obronnym geście.

- To ja lecę! Cześć wam! – usłyszałam z tyłu i odwróciłam się. To Weronika wygrzebała wszystkie swoje bagaże i machając nam na pożegnanie, szła w górę ulicy. Chciałam jeszcze wykrzyczeć za nią podziękowania, ale zniknęła już za zakrętem.

- Okej, to zobaczmy jakich masz rodziców. – rzekł Chester i nacisnął na dzwonek.

- Szczerze, to czuję się, jakbym właśnie miała podstawiać im swojego chłopaka. – zachichotałam.

- Ej, ja to nie Shinoda! Chyba, że coś proponujesz… - powiedział, a na jego twarzy wykwitł cwany uśmieszek. Z dzikim śmiechem uderzyłam go w ramię. Rany, jak ja z nim wytrzymam podczas trasy?! Chyba zwariuję od nadmiaru takich tekstów. Wtedy drzwi się otworzyły i ujrzałam w nich moją mamę.

- Słucham… - spojrzała na mnie. – Cześć kochanie! – i wtedy jej wzrok padł na Chestera, który uśmiechnął się najmilej jak tylko potrafił. No… sami wiecie jak.

- Dzień dobry pani. Nazywam się Chester Bennington. – wyciągnął rękę w stronę mojej mamy, która ją uścisnęła, ale wciąż wpatrywała się w niego, jakby usilnie nad czymś myśląc. Nagle jej oczy rozszerzyły się ze zdziwienia.

- Przecież pan jest tym muzykiem! Kojarzę pana z plakatów w pokoju mojej córki. – no to pięknie się zaczęło.

- Mamo… - spojrzałam na nią intensywnie, żeby zrozumiała, że ma dać spokój z takimi tekstami.

- A co? Mówię tylko jak jest. – nie ma rady, już się wkręciła. – Codziennie tylko słyszę jacy to cudowni jesteście, jak was kocha, że nie potrafi przetrwać dnia bez waszej muzyki. Siedzi tylko, gapi się w ten wielki plakat i słucha w kółko tych wrzasków…

- Mamo, to właśnie Chester się tak wydziera. – nie potrafiłam się powstrzymać, musiałam to powiedzieć. Zatkało ją. Przynajmniej przerwie swój monolog. I to ja miałam się nie wcinać Chazowi w wypowiedź… Tymczasem minęło już kilka minut, od kiedy tu stoimy, a on nadal nie zaczął w ogóle mówić. Prócz przedstawienia swojej osoby.

- Oj, najmocniej przepraszam. To znaczy… ja nie uważam, że pana wrzaski są złe, tylko…

- Dobra, już się nie pogrążaj. – ruszyłam jej z pomocą. – My tutaj z konkretnych powodów jesteśmy.

- Dokładnie. Otóż mamy z zespołem interes do państwa. – rzekł Chester, który wyglądał jakby miał zaraz pęknąć. Cały czerwony, głos mu lekko drżał. Ja na jego miejscu już dawno wybuchłabym gromkim śmiechem.

- Do nas? A o co chodzi? – spytała moja mama, wciąż trochę zmieszana po swojej wpadce.

- Chcemy… To znaczy wszystko jest już ustalone, pozostała tylko zgoda rodziców. Karolina jest już pełnoletnia i mogłaby sama podjąć taką decyzję, ale chciała mieć czyste sumienie, że nie postępuje wbrew państwa woli. – wypowiadał kolejne słowa. Ten to ma gadane, nie podejrzewałabym go o to. – Ale przechodząc do sedna sprawy. Pani córka ma talent muzyczny i pragniemy, by do nas dołączyła na czas trasy. Będzie z nami koncertować, jako gitarzystka. – dodał dla jasności. Cały czas przyglądałam się twarzy swojej rodzicielki, próbując z niej cokolwiek wyczytać. Nagle poczułam się jakoś dziwnie. Miałam wrażenie, że ktoś mnie obserwuje. Odwróciłam się w stronę autokaru, ale nikogo nie zobaczyłam. Wtedy mój wzrok powędrował na sąsiedni dom. Zrobiłam to instynktownie, coś po prostu przyciągnęło moje spojrzenie. I nie było to nieuzasadnione. Firanki w oknie na piętrze poruszały się, jakby ktoś przed chwilą tam stał i właśnie odszedł w głąb pokoju…

_______

Okej, no to macie ;3 Nie wiem, czy zadowoli Was to po tak długiej przerwie. W każdym razie jest to najdłuższy rozdział jaki dotychczas napisałam. ;D Enjoy ^^