piątek, 21 września 2012

Rozdział XIX

 Biegłam przed siebie najszybciej jak potrafiłam. Już brakowało mi tchu. Wokół mnie nieprzenikniona ciemność. Biegłam. Donikąd. Towarzyszył mi tylko głos. Złowieszczy i straszny, a jednocześnie miły i przyjacielski. Jak echo, w niekończącym się cyklu, powtarzał dwa słowa. „Kocham cię”. Ten głos był mi znajomy, jednak nie potrafiłam go zidentyfikować. Czy ja oszalałam? Doznałam pomieszania zmysłów? Niewykluczone. Nagle głos umilkł, a ja się zatrzymałam. Wtedy huknęło potężnie i zapłonął ogień. Napierał na mnie z każdej strony. Nie miałam drogi ucieczki. Czyli to teraz umrę. Może to i lepiej. Jakoś było mi to obojętne. Nie umiałam już wytrzymać tej męczarni. Usiadłam tam gdzie stałam i z zadziwiającym spokojem czekałam aż pochłoną mnie płomienie. W tym momencie znowu usłyszałam głos. Narastał. Aż w końcu wypełnił całą moją głowę, która strasznie bolała. Właściwie to tylko cienka granica powstrzymywała ją od wybuchu. Lecz ten był zupełnie inny. I zrozpaczony nawoływał moje imię…

                                                                * * *

Obudziłam się zlana potem. Nie otwierając oczu, zaczerpnęłam głęboko powietrza. Miewam czasem bardzo straszne sny. Albo raczej koszmary. Chyba naprawdę mam coś z psychiką. Wnet poczułam wilgotny i zimny materiał na czole. Powoli podniosłam powieki.

- Siema. Nieźle nas wystraszyłaś, wiesz? – powiedziała Weronika i obdarowała mnie współczującym uśmiechem. Rozejrzałam się. Leżałam w łóżku przykryta kołdrą. Wercia siedziała na krześle obok. Byłyśmy w pokoju hotelowym, moim i Martina. O Boże… Martin. Na samą myśl o nim do oczu napłynęły mi łzy. Wtuliłam głową w poduszkę.

- Co się stało? – wymamrotałam.

- Eee… Bo wiesz… Jakiś czas temu wpadł do nas Martin i powiedział, że coś ci się dzieje. Był przerażony. Kiedy przybiegłyśmy z Moniką, zobaczyłyśmy ciebie, jak zaciskasz mocno powieki i się cała trzęsiesz. Przykryłyśmy cię kołdrą i od tamtej pory sobie przy tobie siedzę. – wyjaśniła. Coś mi nie pasowało. Podniosłam głowę i rozejrzałam się jeszcze raz. Nie było w pokoju żadnej rzeczy Martina. Czy on...?

- Gdzie Monika? – spytałam i spojrzałam zaniepokojona na Weronikę.

- Pojechała już do domu. Razem z Martinem… - dodała niepewnie.

- Dlaczego? – głos mi zadrżał. O nie.

- Ja.. nie wiem. Mówił coś, że musi być jeszcze dzisiaj w domu. Załatwił nam transport. A Monika stwierdziła, że też już nie ma po co czekać. I tak przeniosłam się do ciebie, a tamten pokój oddałyśmy.

- Jaki transport? – spytałam beznamiętnie. Pojechał do domu. Zostawił mnie po tym wszystkim co mi powiedział. Przecież to nie musiało oznaczać końca naszej przyjaźni. Wszystko zepsułam!

- Ponoć gadał z Chesterem i ten zadeklarował się, że nas odwiozą. – powiedziała wesoło. Chociaż przeżywałam wewnętrzne załamanie, spojrzałam na nią wielkimi oczami. Jechać busem z Linkinami? O rany… Aaa! Linkini, Chester! Mike!!!

- Która godzina?! –wykrzyknęłam, aż Wercia podskoczyła. Pokręciła głową i zerknęła na zegarek.

- 19:35, a co? – spojrzała na mnie z uniesioną brwią.

- Mam randkę z Mikiem o 20:00. – odpowiedziałam spanikowana i szybko wstałam z łóżka. Chwyciłam torbę z moim zakupami i pobiegłam do łazienki.

- Masz randkę? Z Mikiem… W sensie Shinodą?! – załomotała w drzwi.

- Tak, z nim. – odkrzyknęłam, zrzucając z siebie ubrania i wskakując pod prysznic. Odkręcając ciepłą wodę, znowu poczułam ucisk w sercu. Prawdopodobnie właśnie tracę przyjaciela, a ja idę sobie jak gdyby nigdy nic na kolację. Odczuwałam wyrzuty sumienia, ale co miałam mu powiedzieć? Pogadam z nim jak wrócę, w końcu mieszka obok. Jeśli chciałby mnie unikać, musiałby się wyprowadzić. Krople uderzały o moje ciało. Od razu odżyłam. Tego mi było trzeba. Po orzeźwiającym prysznicu owinęłam się ręcznikiem i szybko wysuszyłam włosy. Zrobiłam lekki makijaż, żeby wyglądał naturalnie. Wyciągnęłam sukienkę z torby i włożyłam ją na siebie. Zaczęłam zapinać zamek błyskawiczny na plecach, ale nie umiałam sięgnąć do końca.

- Wercia! Pomożesz mi zapiąć sukienkę?! – krzyknęłam i ubrałam buty, po czym odwróciłam się przodem do lustra. Machnęłam usta błyszczykiem, popsikałam się perfumami. Po chwili otworzyłam szerzej oczy z zaskoczenia, bo w odbiciu zobaczyłam jak drzwi się otwierają i wchodzi przez nie Mike.

- A może ja pomogę? – spytał z nonszalanckim uśmiechem i nie czekając na odpowiedź, stanął za mną. Obserwowałam go w lustrze. Utkwił wzrok w zamku i delikatnie zapiął go do końca. Po plecach przebiegł mi dreszczyk. Czy on już zawsze będzie tak na mnie działał? Jednocześnie z tą myślą zarumieniłam się. Mike podniósł głowę i położył dłonie na moich ramiona.

- Pięknie wyglądasz. – szepnął mi do ucha.

- Dzięki. – uśmiechnęłam się zakłopotana. Odwrócił mnie przodem do siebie.

- A jak się czujesz?

- Lepiej. – odpowiedziałam zgodnie z prawdą. Rzeczywiście czułam się dobrze, nawet kaszel zniknął. Musiało to być lekkie przeziębienie. W końcu podczas koncertu było raczej chłodno, a ja miałam na sobie koszulkę z krótkim rękawkiem. Głupota nie boli. – O wiele lepiej. – powtórzyłam z ulgą.

- To dobrze. – odrzekł radośnie. Oczy mu się zaświeciły. – Chodźmy więc. – wyszliśmy z łazienki i ujrzałam Weronikę rozłożoną wygodnie na łóżku i czytającą książkę. Kiedy nas zobaczyła, uniosła w górę kciuk, tak żeby Mike nie widział i puściła do mnie oko. Uśmiechnęłam się do niej z wdzięcznością. Przeniosła wzrok na Mike’a i kiedy byliśmy już przy drzwiach, zerwała się z łóżka.

- Aaa! Czekajcie! – odwróciliśmy się do niej, a ona w pośpiechu przekopała plecak i wyciągnęła z niego jakiś zeszyt i długopis. – Nie wiem, czy cię jeszcze kiedyś spotkam, a tego… podziwiam was. Mogę autograf? – spojrzała z nadzieją na Mike’a. Ten zaśmiał się serdecznie.

- Jasne, dawaj. – wziął od niej długopis i zaczął bazgrać w zeszycie. Spojrzałam mu nad ramieniem. „Dla niezwykłej Weroniki, z dozgonną wdzięcznością. Mike Shinoda”. Oddał jej zeszyt i wymienili porozumiewawcze uśmiechy. Byłam lekko zdziwiona, ale w końcu to sprawa między nimi.