wtorek, 22 maja 2012

Rozdział III


 Za kwadrans 18 byłam gotowa do wyjścia. Czerwone trampki, czarne rurki, biały podkoszulek i kolorowa koszula w kratę z podwiniętymi rękawami, czyli imprezowo i wygodnie. Jeszcze tylko pociągnęłam usta błyszczykiem, pożegnałam się z rodzicami i wyszłam przed dom. Tam już czekał na mnie odpicowany Martin. Wieczór był ciepły, więc nie braliśmy kurtek. Z uśmiechem dżentelmena podał mi ramię i ruszyliśmy na poszukiwanie.
- Tyle razy przechodziłam koło jego domu i nie wiedziałam, że on tam mieszka. – rzekłam zdziwiona.
- Ja tak samo.
Doszliśmy do skrzyżowania i skręciliśmy w ulicę Lewandową. Już z daleka było wiadomo, do którego domu zmierzamy, ponieważ z okien błyskały kolorowe smugi światła.
- No, pan trener zaszalał. – zaśmiałam się. Razem z Martinem przyśpieszyliśmy kroku i minutę później pukaliśmy do drzwi. Impreza chyba się jeszcze nie zaczęła, bo nie było słychać muzyki. W ogóle nic nie było słychać. Nikt nie otworzył. Postaliśmy dwie, trzy minuty i zapukaliśmy jeszcze raz, tylko głośniej. Nadal nic. Poczułam się dziwnie zdenerwowana. Spojrzałam niepewnie na swojego towarzysza, który również miał niewesołą minę.
- Co robimy? – z emocji aż ściszyłam głos.
- Może jest otwarte? – zapytał, po czym z wahaniem wyciągnął rękę do klamki. Drzwi ustąpiły. Teraz to zupełnie zgłupieliśmy. Przekroczyliśmy próg i zostaliśmy oślepieni przez kolorowe reflektory, rozmieszczone w różnych kątach pomieszczenia. Lecz wciąż było przeraźliwie cicho.
- Zaraz… słyszysz to? – aż podskoczyłam słysząc swój głos. – To dobiega z tamtego pokoju. – szepnęłam i ruszyłam pierwsza we wskazanym przez siebie kierunku. Weszłam ostrożnie do pomieszczenia i nagle huknęło jak z armaty.
- WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO, KAROLINO!!! – wrzasnęli wszyscy i powyskakiwali z ukryć.
- Ale… Że ja? – zatkało mnie. Po sekundzie walnęłam się z otwartej dłoni w czoło. No przecież, że ja! Taka byłam zaaferowana całym tym konkursem i koncertem, że zupełnie zapomniałam, iż obchodzę dzisiaj swoje 20 urodziny. No pięknie. Cały pokój aż trząsł się ze śmiechu. Podbiegła do mnie Weronika i rzuciła mi się na szyję.
- Naj, naj, naj! – krzyknęła mi do ucha. W końcu dotarło to do mnie i się uśmiechnęłam.
- A więc wszyscy brali w tym udział? Tylko ja nie wiedziałam? – zapytałam przepełniona radością.
- Tak, tylko ty. To znaczy było parę osób, które to zorganizowały, reszta dowiedziała się przed samym przyjściem. – potwierdziła rozpromieniona. – Chodź, mamy dla ciebie prezent. – pociągnęła mnie z tajemniczą miną w stronę takiego jakby podium, na którym stał mikrofon i jakaś paczka poowijana kolorowym papierem i ozdobiona ogromną kokardą. Co też oni znów wymyślili? Po drodze każdy kto się nawinął, klepał mnie po ramieniu i półkrzykiem składał życzenia. Dotarłyśmy na podwyższenie. Weronika pierwsza podeszła do mikrofonu, poprawiła go i sprawdziła czy działa.
- Jak pewnie zauważyliście, nasza niespodzianka się udała. Chciałam w imieniu organizatorów tego zamieszania podziękować panu Jurenckiemu, że zgodził się na połączenie obu imprez i możemy dzisiaj świętować dwie uroczystości. Teraz najważniejsze. – zwróciła się w moją stronę i zaintonowała. – Sto lat, sto lat… - wszyscy obecni zaczęli śpiewać, a niektórzy nawet darli się za głośno jak na mój gust. I w ten sposób nie wytrzymałam. Tego było za wiele. Na oczach zgromadzonych rozpłakałam się jak mała dziewczynka. Szybko otarłam łzy i rzuciłam się do mikrofonu.
- Nie wiem co powiedzieć… Chciałabym podejść do każdego i mu osobiście podziękować, ale trochę by to trwało…
- Jeszcze prezent! – krzyknął ktoś.
- Właśnie. – powiedziała uśmiechnięta Weronika, która nadal stała obok mnie. – Odpakuj go. Długo nad nim pracowaliśmy, bo niektóre elementy wymagały przesyłki z daleka. – zatkało mnie. Naprawdę nie miałam pojęcia co to może być. Wercia chwyciła paczkę i mi ją wręczyła. Była trochę ciężka. Z mocno bijącym sercem rozrywałam papier. Po chwili trzymałam w rękach nowiutką gitarę elektryczną i dużą kartkę urodzinową. Musiałam przybliżyć twarz do tego cuda, bo przez łzy obraz mi się rozmazał. I co zobaczyłam? Ręczne podpisy wszystkich członków Linkin Park, bez wyjątku! Zaparło mi dech. Zapomniałam gdzie jestem i, że ludzie, którzy to dla mnie załatwili obserwują każdy mój ruch. Nie zdawałam sobie sprawy nawet z tego, że po raz drugi w tym domu nastała przeraźliwa cisza. Myślałam, że już nic mnie dzisiaj nie zaskoczy. Jakże się myliłam. Drżąc z emocji, otworzyłam kartkę. Z uwagą przeczytałam jej zawartość. Podniosłam powoli głowę, spojrzałam na ich wyczekujące twarze i… zemdlałam.
                                      * * *
- Rany, wiedziałam, że ich lubi, ale żeby aż tak? – usłyszałam. Strasznie bolała mnie głowa i chyba leżałam na kanapie, bo było miękko. Co się stało?
- Wiesz, od rana chodziła naładowana. W końcu to musiało się stać. – to był męski głos. Martin? Gdzie ja jestem? Aaa… impreza, urodziny, prezent, kartka…
- Dajcie mi tą kartkę!!! – krzyknęłam i gwałtownie podniosłam się do pionu, aż ci co siedzieli najbliżej podskoczyli.
- I znów jest wśród nas. – zaśmiała się siedząca przy mojej głowie Weronika. Podała mi kartkę, która leżała na stoliku obok. Wzięłam ją do ręki, przeczytałam jeszcze raz. Takich życzeń nigdy nie dostałam.
- Włączcie muzę. Przecież miała być impreza! Bawimy się! – zeskoczyłam z kanapy, znalazłam wzrokiem wieżę, podbiegłam do niej i puściłam muzykę na fulla. Parę osób zaczęło tańczyć, ale większość musiała się zorientować o co chodzi po tak nagłym zwrocie sytuacji.
- Nic ci nie jest? Mocno walnęłaś głową o podłogę. – podbiegła do mnie Monika, żeby wybadać czy wszystko jest w porządku.
- Jasne, wszystko ok. A nawet lepiej. Jestem najszczęśliwszą osobą na świecie! – wciąż z kartką w ręce przebiegłam przez tłum aż pod podium, wzięłam do ręki moją gitarę, która musiała tam leżeć od mojego upadku i usiadłam na podłodze obok mikrofonu, z uśmiechem bezgranicznego szczęścia na twarzy obserwując jak wszyscy się bawią.