czwartek, 10 maja 2012

Rozdział I

 - Rany, to już dzisiaj! Nie wytrzymam, za dwie godziny wyniki! - biegałam podekscytowana po pokoju i wrzeszczałam jak opętana. Rodziców na szczęście nie było w domu, z samego rana gdzieś pojechali. Byłam na nogach od 9:00 i nie potrafiłam usiedzieć na miejscu. Zrobiłam sobie śniadanie, ale nie przełknęłam ani kęsa. Roznosiło mnie już tak od 3 godzin. Puściłam sobie Meteorę na fulla i skakałam do wrzasków Chestera i rapu Mike’a. Dzwoniłam jakąś godzinę wcześniej do Moniki, żeby do mnie wpadła, ale nie mogła.
-Wygram to, wygram to, wygram to! Ja to czuję! I'm breaking the habit! TONIGHT!!! – zakończyłam piosenkę wraz z Chazem. Biegłam właśnie koło drzwi wyjściowych, gdy usłyszałam dzwonek. Spojrzałam przez wizjer i z uśmiechem otworzyłam. Za drzwiami stał mój sąsiad i dobry przyjaciel, Martin. Chodziliśmy razem do klasy: ja, Martin i Monika. Ale było już po maturze, więc mieliśmy wolne. Spojrzał na mnie trochę ironicznie i popukał się w czoło. Z początku nie wiedziałam, o co mu chodzi, ale potem zaczął się następny singiel i bardzo możliwe, że musiałby krzyczeć mi do ucha, żebym usłyszała co mówi. Ze zmieszaną miną wpuściłam go do środka i poleciałam ściszyć muzykę. Kiedy wróciłam, zastałam go w kuchni. Uśmiechnął się.
- Właśnie wyszedłem z domu z zamiarem wyrzucenia odpadów domowych, kiedy usłyszałem dzikie wrzaski dobiegające z domu mojej zacnej sąsiadki. Były tak głośne, że z obawy o jej życie postanowiłem ruszyć z pomocą. Ale widzę, że nie byłem potrzebny. – wygłosił przemowę bardzo teatralnym tonem.
- Tak, tak. Wszyscy wiedzą jaki szlachetny jesteś. – odgryzłam się. – Słuchaj, w sumie dobrze, że jesteś, bo jeszcze chwila, a z tej chaty nie pozostałby nawet pyłek. Masz teraz czas? – szybko spojrzałam na zegarek. Była 12:34. – Jakieś półtorej godzinki? – siadłam naprzeciwko i z nadzieją czekałam na odpowiedź.
- Nospoko, tak na serio przyszedłem, bo mi się nudziło. Ale nieważne, mam czas. A co się stało?
- Ważna sprawa. Mówiłam ci o tym konkursie, co się zgłosiłam, żeby wygrać bilety na koncert?
- Niech policzę… Jeden, dwa, pięć, jedenaście… Chyba z dwadzieścia parę razy albo więcej. A co? – odpowiedział z cwanym uśmieszkiem. Zauważyłam również dziwny błysk w jego oku. Co to mogło znaczyć? No nic, na razie mam pilniejsze rzeczy na głowie, martwić się będę później.
- Bo dzisiaj są wyniki!!! Dokładnie za… - znów szybkie sprawdzenie godziny. – Jedną godzinę i dwadzieścia trzy minuty!! Ja nie wyrobię! Wszystko mi się gotuje w środku! – zerwałam się na równe nogi i kontynuowałam swoje dzikie pląsy na terytorium kuchni. W tym samym momencie Martin aż zgiął się wpół ze śmiechu. Kiedy to zobaczyłam, uświadomiłam sobie, jak to musi wyglądać. Padłam z powrotem na krzesło i śmiałam się razem z nim. Trwało to parę minut, zanim się uspokoiliśmy. Ze łzami w oczach obserwował jak próbuję złapać oddech.
- Wyluzuj trochę. Na pewno wygrasz. I rozumiem, że mam cię czymś zająć przez ten czas, tak?
- Czytasz mi w myślach, dokładnie o to chodzi. – po wyładowaniu nadmiaru energii, mogłam w końcu normalnie myśleć. – Poczekaj chwilę, pójdę się ogarnąć. Przecież ja nadal w pidżamie jestem! – i wybiegłam z kuchni. Wparowałam jak wiatr do pokoju, automatycznie zerkając na zegarek. 12:50! Z radia wciąż płynęła muzyka, więc ją wyłączyłam. Rozejrzałam się w poszukiwaniu czegoś do ubrania. Mój wzrok zatrzymał się na ukochanym keyboardzie. Mimowolnie usiadłam za klawiszami. Zamknęłam oczy i zaczęłam grać moją ulubioną piosenkę „Numb”. Tak się wczułam, że zapomniałam o konkursie, koncercie i Martinie czekającym na mnie w kuchni. Kiedy zabrzmiał ostatni dźwięk, pozostałam na swoim miejscu, rozmyślając ile ta piosenka dla mnie znaczy. Nagle podskoczyłam. Cholera, Martin! Szybko wstałam, odwróciłam się wokół własnej osi i co zobaczyłam? Stał oparty o framugę drzwi i uśmiechał się.
- Tak sobie myślałem, czy aby na pewno mnie potrzebujesz?
- Przepraszam, przez przypadek…
- Nie przepraszaj, zawsze lubiłem słuchać jak grasz. Ale może się w końcu przebierz. Czekam w salonie. – i wyszedł. Złapałam pierwszą lepszą koszulkę (cóż za zbieg okoliczności, Linkin Park ;D), wciągnęłam dżinsy i pobiegłam za nim. Włączył Fifę11 na PS. Złapałam pada i już przenieśliśmy się w świat futbolu. Standardowo Arsenal kontra Barcelona. Zmiażdżył mnie parę razy, ale nie pozostałam mu dłużna i również poprowadziłam Barcę do zwycięstwa.I tak, w piłkarskich emocjach przebiegł mój czas oczekiwania. O godzinie 13:58 siedzieliśmy przed laptopem i wpatrywaliśmy się w stronkę, na której miały się pojawić wyniki. Byłam mega podekscytowana i cały czas obijałam się o siedzącego obok Martina. Jemu zresztą też udzielił się mój nastrój. Z szeroko otwartymi oczyma patrzył w ekran. Trzy… dwa… jeden! 14:00! Kursor zamienił się w kółko ładowania i w końcu pojawił się wpis. 1.Masuhiro, 2.Karish, 3… Myślałam, że się popłaczę. Co ja gadam?! Poryczałam się na maksa. Z rozpaczy walnęłam głową o blat biurka. Będzie guz. Po chwili zorientowałam się, że Martin milczy. Spojrzałam na niego przez łzy. Z ogromnym zdziwieniem stwierdziłam, że on się uśmiecha. No co jest?! Zaraz… Chwila! Masuhiro? Że co proszę?! Przecież… nie może być… Pokazałam na niego palcem i potem na ekran i znów na niego. Byłam zszokowana, nie mogłam wykrztusić słowa. Kiwnął głową na znak, że to prawda. Dlaczego mi nie powiedział?!
- Jadę z tobą. – rzekł spokojnie, rozbrajając mnie do reszty.