niedziela, 23 grudnia 2012

Prezent świąteczny

Okej, po namowach zdecydowałam się napisać krótką Bennodę, którą wrzucam tutaj jako świąteczny prezent. Mam nadzieję, że się nie rozczarujecie, bo to mój debiut jeśli chodzi o tego typu shoty. Jeśli nie lubisz takiej tematyki, to nie czytaj. Normalnego rozdziału jeszcze nie mam. No to... Wesołych Świąt! :)




_____________________






- Mike!!! Chodź tu! – usłyszałem z pokoju obok zaniepokojony głos. Stojąc w kuchni, przyodziany w fartuch, przekręciłem oczami. Właśnie próbowałem upiec pierniki. Od godziny! A dlaczego trwało to tak długo? Odpowiedź jest prosta. Mój przyjaciel, z którym miałem spędzić święta u mnie w domu, nie potrafił sam ustroić choinki. Westchnąłem cicho, odłożyłem wszystko co miałem w rękach i ponownie zajrzałem do salonu. Kiedy tylko mnie zauważył, jego twarz przybrała wyraz głębokiego zagubienia i załamania. Dokładnie tak samo jak parę minut wcześniej. Z tym, że teraz ja już zaczynałem tracić cierpliwość do tego wszystkiego.

- No spójrz tylko! Przecież to tak nie może być! – machnął ręką w stronę świątecznego drzewka. Reszta pomieszczenia była już pięknie ustrojona. Wszędzie pełno kolorowych światełek, ozdób. W kominku hipnotyzująco trzaskał ogień. Moje nozdrza podrażnił zapach.. Właśnie, jaki? Świąteczny. Inaczej tego nie określę. Wszystko ładnie, pięknie. Tylko pan Bennington nie potrafił sobie poradzić z bombkami! Zrobiłem parę kroków do przodu i przyjrzałem się choince. Na moje oko było w porządku.

- Ale o co ci chodzi właściwie? Jest dobrze…

- Nie! Źle się komponuje. Tutaj za bardzo przechyla się w prawo. – oparł ręce na biodrach i patrzył krytycznie na swoje dzieło. Po chwili spojrzał na mnie, jakby oczekując rady.

- Chester, naprawdę jest okej.

- Ale…

- Chester, cholera! – zerknąłem na niego spode łba. – Masz dwadzieścia pięć lat, nie osiem! Zrób to sam, a nie wołaj mnie co pięć minut. Skoro uważasz, że jest źle, to popraw. Tak, żeby cię to satysfakcjonowało. I nie patrz na mnie w taki sposób, jakbym cię właśnie zbił! – dodałem, widząc jego minę. Lekko urażony odwrócił się do mnie tyłem i ściągnął dużą, czerwoną bombkę, by powiesić ją w innym miejscu. Obserwowałem go przez moment. Miał na sobie spodnie bojówki i czarny podkoszulek. Na szyi uwiesił sobie srebrny łańcuch choinkowy, przez co wyglądał komicznie. Blask z kominka sprawiał, że tatuaże zdobiące jego ciało sprawiały wrażenie żywych. Chyba czuł na sobie mój wzrok, bo spojrzał w moją stroną.

- No co? – burknął. Wyglądał jak takie obrażone dziecko.

- Nie, nic. – uśmiechnąłem się pod nosem i wróciłem do kuchni. Dopiero wtedy, wkładając pierniki do pieca, uświadomiłem sobie jakie myśli przebiegły mi przez głowę, gdy przyglądałem się Chesterowi. Zastygłem w bezruchu z ręką w piecu. Nieee, musiało mi się wydawać. To przecież niemożliwe. To mój najbliższy przyjaciel, nie mogę o nim myśleć w ten sposób! Michael, weź się w garść. Poczułem ciepło, wręcz gorąco…

- Fuck! – szybko wyciągnąłem rękę z pieca. Chociaż miałem rękawiczkę, to i tak trochę się sparzyłem. Odkręciłem kurek z zimną wodą i podsuwając dłoń pod bieżącą wodę, westchnąłem cicho. Przymknąłem oczy i rozkoszowałem się przyjmującym uczuciem ulgi. Na chwilę zapomniałem o…

- Co się stało? – usłyszałem tuż nad swoim uchem głos Chaza. Wystraszony machnąłem ręką i ochlapałem go wodą. Spojrzałem wielkimi oczami na jego podkoszulek, który był w tym momencie tak mokry, że przylegał szczelnie do torsu wokalisty. Spanikowany przeniosłem wzrok na jego twarz.

- No i patrz co narobiłeś. – powiedział z wyrzutem, choć miał przy tym lekki uśmiech na twarzy. Chwycił za brzeg koszulki i ja już wiedziałem co chce zrobić.

- Eee… pomyślałem, że może oświetlę jeszcze tą choinkę przed domem. Dam radę sam. – dorzuciłem i wybiegłem czym prędzej z pomieszczenia, łapiąc po drodze kurtkę i buty. Wyszedłem na zewnątrz. Albo raczej wymaszerowałem pośpiesznie, chociaż starałem się, by nie wyglądało to zbyt desperacko. Gdy tylko zamknąłem za sobą drzwi, ogarnęła mnie fala przenikliwego zimna. W pośpiechu nie zapiąłem kurtki, ale to było teraz najmniej istotne. Zatrzymałem się na ścieżce prowadzącej do furtki pokrytej 5 centymetrową warstwą śniegu. Nawet nie zwróciłem uwagi na to, że nie wziąłem ze sobą światełek, a przecież miałem oświetlić choinkę. Stałem tak przez parę sekund, oddychając szybko i obserwując obłoczki pary wydobywające się z moich własnych ust. Przetarłem twarz dłońmi. Drżącymi dłońmi. Z chłodu czy zdenerwowania? Obie opcje wydawały się prawdopodobne. Miałem niesamowity mętlik w głowie. Dlaczego?! To pytanie obijało się o ściany mojej czaszki, próbując znaleźć jakiś punkt zaczepienia. Jakąkolwiek sensowną myśl, która byłaby w stanie to wszystko wytłumaczyć. Nigdy wcześniej tego nie czułem. A przynajmniej nie do Chestera. Poznałem kiedyś dziewczynę. Była piękna, inteligentna, miała talent. Zauroczyłem się w niej, ale nic z tego nie wyszło… Chociaż nie. To co poczułem parę minut temu, to nie było zauroczenie. Nie wiedziałem nawet dokładnie co to było. Wszystko stało się tak nagle. Zawsze był dla mnie przyjacielem, bratnią duszą. Dzieliłem z nim wiele przeżyć, emocji. Radość czy też smutek, nieważne. Przechodziliśmy przez to razem. Przez cały czas ze mną był, więc co się zmieniło? Dzisiaj… spojrzałem na niego jakoś inaczej. W inny sposób. Nie chciałem tego, ale czy tak naprawdę miałem na to jakiś wpływ? Po prostu… stało się. Wybiegłem tak nagle. Co on mógł sobie o mnie pomyśleć w tym momencie? Wszystko. Dosłownie wszystko. Chyba powinienem wrócić. Ale jak ja mu spojrzę w twarz? Westchnąłem głęboko i zadarłem głowę w górę, szukając na niebie pomocy. Zacisnąłem i rozluźniłem kilkakrotnie zmarznięte dłonie. Odwróciłem się powoli i postawiłem stopę na pierwszym stopniu schodów prowadzących do drzwi, kiedy wpadło mi do głowy coś jeszcze. Spanikowałem, kiedy Chaz chciał ściągnąć koszulkę. Dlaczego? Już przecież tyle razy widziałem jego klatę. Paradował nago po hotelu, w którym się zatrzymywaliśmy podczas trasy. A przeważnie dzieliłem z nim pokój. Na scenie również często pozbawiał się górnej części ubrania targany emocjami, albo zwyczajnym gorącem. Więc z jakiego powodu zachowałem się tak dziwnie, gdy dzisiaj chciał się przede mną rozebrać? Pokręciłem głową nad swoją głupotą. Miałem wrażenie, że opuściły mnie już te wszystkie emocje i uczucia, i mogę stanąć teraz spokojnie przed Chesterem. Ale to było tylko wrażenie…

Ostrożnie nacisnąłem klamkę. Co ja robię? Skradam się do własnego domu? Naprawdę ze mną źle. Stanąłem w holu i zamknąłem za sobą drzwi.

- Mike? Nie wiem czym oświetlałeś tą choinkę, ale światełka są na stole… - usłyszałem za sobą i obróciłem się na pięcie, by spojrzeć na zdezorientowanego Chestera , który stał w drzwiach do salonu. – Co się dzieje? – szepnął i zrobił kilka kroków w moim kierunku. Zdałem sobie sprawę z tego, że się trzęsę, nawet bardzo. Tym razem byłem pewien, że z zimna. Zauważył to i przysunął się tak blisko, że poczułem jego ciepły oddech na swojej twarzy. Cały czas mnie obserwował spod lekko przymkniętych powiek. Wsunął swoje ręce pod moją kurtkę, obejmując mnie w pasie. Oparł brodę na moim ramieniu.

- Teraz cieplej? – spytał. Wszystko powróciło. Wiedziałem, że tak nie powinno być, ale… to było przyjemne. Poczułem na sobie jego ciepło, które rozgrzewało mnie jednocześnie fizycznie i psychicznie. Mimowolnie z moich ust wydobył się pomruk zadowolenia. Słysząc to, Chaz wzmocnił uścisk. Splotłem swoje dłonie na jego plecach i trwaliśmy tak w milczeniu przez kilka dobrych minut. A może kilkanaście? Czas przestał mieć jakiekolwiek znaczenie. Ja sam też nie miałem w tym momencie znaczenia, liczyła się tylko jego bliskość. W końcu oderwaliśmy się od siebie, ale wciąż pozostawaliśmy w małej odległości. Patrzyłem w jego ciemne tęczówki i zauważyłem, że lekki uśmiech błąka się na jego wąskich ustach. Też się uśmiechnąłem. I wtedy coś we mnie pękło. Nie wiedziałem co robię. Po prostu chciałem spróbować, nie patrząc na konsekwencję. Gdzieś w podświadomości bałem się jak Chester na to zareaguje, ale to była bardzo głęboka podświadomość. Nachyliłem się i zamknąłem oczy. Po chwili nasze usta złączyły się w pocałunku. Myślałem, że Chester będzie zaskoczony, ale nie. Od razu przejął inicjatywę. Naparł na mnie mocno i poczułem, że stracę równowagę, ale uderzyłem plecami o ścianę. Nie odrywając się od siebie, szybkim ruchem ściągnąłem kurtkę. Położyłem dłonie na jego karku i przyciągnąłem go jeszcze bliżej. Oparł się na mnie całym ciałem. Po chwili pomieszczenie wypełniły odgłosy naszych przyśpieszonych oddechów. Odepchnąłem się od ściany i przesunęliśmy się razem kilka kroków w głąb pokoju. Całując szyję Chaza, zauważyłem za nim stół. Podsadziłem go lekko i umieściłem na meblu. On swoimi zwinnymi palcami zaczął rozpinać moją koszulkę, po czym szybko pozbawił się swojej. Zostaliśmy w samych spodniach. W momencie kiedy majstrował przy moim pasku, oderwałem się od niego i oparłem czołem o jego czoło.

- Chester… - wydyszałem, patrząc mu w oczy. Ujrzałem w nich pożądanie. Dokładnie to samo uczucie ogarnęło mnie samego od palców u stóp po czubek głowy.

- Wesołych świąt Mikey. – odparł tylko i na nowo wpił się w moje usta. Było mi to na rękę, jeśli mam się przyznać. Pomogłem mu i sam ściągnąłem spodnie, a on w tym czasie zsunął się ze stołu i po paru sekundach również został bez dolnej części garderoby. Byliśmy już nadzy całkowicie. Naskoczył na mnie i tym razem nie znalazłem oparcia w ścianie. Obaj runęliśmy na podłogę. Usiadł na mnie okrakiem i powoli obcałowywał moją klatę, przesuwając się coraz niżej, a ja wygiąłem się lekko, jęcząc z rozkoszy… 


To miały być moje najlepsze święta. Spędzone tylko z najbliższym przyjacielem. I choć nie tak je sobie wyobrażałem, to jestem pewien, że finał zapamiętam do końca życia.

sobota, 8 grudnia 2012

Rozdział XXV

 Szczęście, szczęście, jeszcze raz szczęście. Ostatnio tak wiele razy doświadczyłam tego uczucia. Jestem żywym dowodem na to, że marzenia jednak się spełniają. Jedna, prosta, a zarazem tak znacząca decyzja o wyruszeniu na koncert, odwróciła moje życie o 180 stopni. Było nawet lepiej niż mogłam sobie wyobrazić. Nie tylko wysłuchałam i zobaczyłam na żywo swoich idoli. Zakochałam się z wzajemnością w jednym z nich i jechałam z nimi w trasę koncertową. Czego chcieć więcej? Prawdopodobnie niczego. Na tą chwilę miałam wszystko. Na tą chwilę, bo przecież nie wiadomo co się może stać. Życie jest jak mecz piłki nożnej. Możesz być do niego przegotowany po wielu treningach i nie wygrać. Ale równie dobrze możesz wyjść na murawę ze świadomością kiepskiej formy i strzelić decydującą bramkę w najmniej spodziewanym momencie. Czasami wystarczy ułamek sekundy, żeby odwrócić losy całego spotkania. I tak samo w życiu. Dosłownie chwila może wszystko spieprzyć lub zaważyć nad sukcesem. Usiadłam zamyślona na brzegu łóżka. Jak zwykle, gdy wszystko za bardzo układało się po mojej myśli, zaczynały targać mną wątpliwości. Taka już moja natura, nie poradzę. Zamiast się cieszyć, ja rozważam ‘co by było gdyby’. Wpatrywałam się w odrętwieniu w walizkę przy moich stopach, do której wrzucałam zawartość swojej szafy. W trasę musiałam wziąć o wiele więcej rzeczy i ubrań. Z rozmyślań wyrwało mnie pukanie.

- Proszę. – powiedziałam automatycznie. Do pokoju zajrzała moja mama. Kiedy zobaczyła, że przerwałam swoją wcześniejszą czynność, podeszła i usiadła obok mnie.

- Jesteś pewna? Tego właśnie chcesz? – zapytała, patrząc w tym samym kierunku co ja, czyli na moją nagrodę w postaci ogromnego plakatu Linkin Park. Chociaż wyraziła się bardzo ogólnikowo, ja wiedziałam o co jej chodziło. Po minucie przerwałam ciszę.

- Tak. Jeszcze nigdy w życiu nie byłam bardziej pewna swojej decyzji. – odpowiedziałam stanowczo i uśmiechnęłam się. Mimo wszystkich wątpliwości, tak właśnie było.

- Dobrze. Wiedz zatem, że będę cię wspierać. Osobiście uważam, że nawet może ci się udać. W końcu wiem, że talent to ty posiadasz. – odwróciła głowę w moją stronę i obdarzyła mnie dumnym spojrzeniem.

- Dziękuję. – przytuliłam się do niej, czując, że będzie mi brakowało jej obecności przez ten czas.

- A ten no… Chester. Macie się ku sobie? – spytała, a ja parsknęłam śmiechem.

- Nie! W żadnym wypadku. To znaczy… Ja go bardzo lubię, ale nie. – zerknęłam ukradkiem na plakatowego Mike’a.

- Aa, rozumiem. Bardziej interesuje cię ten drugi. – to było raczej stwierdzenie, niż pytanie. Musiała zauważyć moje spojrzenie.

- Noo… - nie zdążyłam powiedzieć nic więcej, bo z głębi domu usłyszałam, jak ktoś krzyczy moje imię i po chwili drzwi otworzyły się ponownie. Tym razem ujrzeliśmy w nich zaniepokojonego Chestera.

- Karolina… Martin z Mikiem się biją. – wydyszał.

- CO?! – nie patrząc na nic, poderwałam się na równe nogi i popędziłam na zewnątrz. Zanim jeszcze znalazłam się przed domem, usłyszałam krzyki. Z narastającym strachem popchnęłam gwałtownie drzwi wyjściowe i wtedy czas jakby zwolnił tempa. Wstrzymałam oddech. Nie mogąc się ruszyć, obserwowałam jak Martin uderza Mike’a, a ten powoli się przewraca. Wyciągnął rękę, by zamortyzować upadek i przy zetknięciu z ziemią, pod wpływem ciężaru jego ciała, ugięła się w nienaturalny sposób. Serce zatrzymało mi się na parę sekund, gdy do moich uszu dobiegł przeraźliwy krzyk bólu Mike’a. Najstraszliwszy dźwięk rozrywający duszę na milion kawałeczków. I wtedy świat się odblokował. Czas ruszył z kopyta, serce zabiło tak szybko i mocno, jakby chciało wyrwać się z mojego ciała, a ja sama wystrzeliłam z miejsca. Ze łzami w oczach opadłam na kolana obok jęczącego Mike’a, który leżał na brudnej ziemi. Chwyciłam w swoje dłonie jego zdrową rękę, a on spojrzał na mnie tak jakoś półprzytomnie.

- Koncerty… cholera… boli. Jak ja będę grał na gitarze…? – mamrotał pod nosem, a uścisk jego dłoń znacznie się wzmocnił.

- Spokojnie, będzie dobrze. Karetka… DZWOŃCIE PO KARETKĘ! –wydarłam się, podnosząc jednocześnie głowę. Dopiero teraz zwróciłam uwagę co się w około dzieje. Zauważyłam mamę znikającą w domu, pewnie biegła po telefon. Za to niedaleko nas rozgrywała się ciekawa scena. Wkurzony Chester przyparł Martina ramieniem do boku autokaru i wykrzykując jakieś słowa, uderzał go raz za razem z pięści w twarz, aż w końcu ujrzałam cieniutką stróżkę krwi, cieknącą po brodzie. Rob właśnie do nas podszedł i kucnął po drugiej stronie Mike’a, a reszta dopingowała Benningtona.

- Jak tam, trzymasz się? – spytał Rob. Shinoda skinął tylko głową. – To może być coś poważnego. Nie znam się, ale możliwe, że będziemy musieli odwołać koncerty.

- Nie! – Mike podniósł się gwałtownie do pionu, przy czym przez jego twarz przebiegł okropny grymas bólu. Lewa ręka, ta prawdopodobnie złamana, zwisała bezwiednie wzdłuż jego boku i opierała się o trawę. Bałam się nawet na nią spojrzeć.

- Ale Mike… przecież nie będziesz mógł grać. Ani na gitarze, ani na keyboardzie. Jak chcesz to zrobić? – Rob zaniepokoił się gwałtowną reakcją kolegi. Ten tylko odwrócił się w moją stronę i wlepił we mnie swoje czekoladowe oczy.

- Mamy Karolinę. – oznajmił takim tonem, jakby znalazł odpowiedź na wszystkie pytania dręczące ludzkość.

- Ale…

- Cicho, słuchaj. – przerwał Bourdonowi, który już chciał coś powiedzieć. – Prawdopodobnie wsadzą mi rękę w gips, co nie przeszkodzi mi w śpiewaniu. Pozostaje gitara i keyboard. Jak już wiemy, Karolina potrafi dobrze grać na gitarze, więc tu też nie ma problemu. W końcu miała z nami koncertować, po prostu mnie zastąpi. Teraz tylko klawisze.

- Eee… w tym też jestem niezła… - szepnęłam, patrząc na biedronkę, która właśnie usiłowała wdrapać się Mike’owi na nogę.

- Serio?! – obaj spojrzeli na mnie wielkimi oczami.

- No tak. Na keyboardzie gram od małego, na gitarze od kilku lat. – uświadomiłam im. Właśnie zorientowałam się, jak wielką odpowiedzialność biorę na swoje barki. Gdyby nie ja, musieliby zawiesić na jakiś czas działalność koncertową, a tym samym zawiedliby fanów.

- No to świetnie! Mike, ty to masz nosa. Wiedziałeś w kim się zakochać. – palnął Rob, a my parsknęliśmy śmiechem. Wtedy usłyszałam jakiś głośny jęk i odwróciłam się. Martin uwolniony z kleszczy Chestera, osunął się na ziemię. Był w opłakanym stanie.

- Cholera… - wstałam szybko, zostawiając Mike’a pod opieką perkusisty, podbiegłam tam i odciągnęłam Chaza od mojego przyjaciela. Mimo wszystko wciąż uważałam go za swojego przyjaciela, nie wiem jak on. Podbite oko, krew płynąca z nosa i rozcięcia na policzku. Miał zamknięte oczy i oddychał szybko.

- Nie musiałeś tego robić. – zwróciłam się do wokalisty, kucając i wyciągając z kieszeni chusteczkę.

- Wiem, ale nie umiałem się powstrzymać. Nikt nie będzie bił mojego kumpla! – wpienił się ponownie Chester.

- To lepiej do niego idź. – spojrzałam po nich wszystkich, którzy stali wokół, sugerując wzrokiem, że mają zostawić mnie samą z Martinem. Poszli. Powoli zaczęłam wycierać zakrwawione oblicze. Nagle podniósł powieki i chwycił mnie mocno za nadgarstek. Zbyt mocno. Ze strachem obserwowałam jak jego oczy wodzą w szaleńczym tempie po mojej sylwetce, by w końcu skupić się na twarzy.

- Nie rób tego, nie jedź z nimi. Zostań ze mną… - mówił nieskładnie. Zatkało mnie.

- Ale Martin, to już ustalone. Poza tym ja chcę jechać. – próbowałam mu to uświadomić, ale do niego nic nie docierało. Wpatrywał się we mnie intensywnie.

- Ja cię kocham… Kocham! Rozumiesz?! Nie rób mi tego! 


- Nie mogę, przepraszam! – chciałam wstać. Wtedy rozbrzmiała syrena i karetka podjechała pod dom.

________
MASAKRA! Przepraszam Was za ten rozdział. Wiem, że to co tu powypisywałam się kupy dupy nie trzyma, ale jakoś tak wyszło ;c No, mam nadzieję, że jakoś to przeżyliście ;p

czwartek, 22 listopada 2012

Rozdział XXIV

 Po pierwszym wybuchu radości, gdy uspokoiłam się już na tyle, by myśleć realnie, zaczęłam się martwić. Czy aby na pewno to wszystko wypali? Przecież rodzice mogą się nie zgodzić. Niby byłam już pełnoletnią osobą, ale wciąż na ich utrzymaniu. Perspektywa trasy z Linkin Park była dla mnie lekkim szokiem, ale po głębszym zastanowieniu doszłam do wniosku, że to jest właśnie to, czego pragnę. Przez kilka ostatnich lat poważnie zastanawiałam się nad swoją karierą zawodową. Gdzieś głęboko w sobie marzyłam, by w przyszłości zostać muzykiem. Jednak wydawało mi się to niemożliwe, więc nie wywlekałam tego pomysłu na światło dzienne, by potem nie czuć rozczarowania. Nieustannie i desperacko szukałam sposobu, by dowiedzieć się co mogłabym robić w życiu. Bez skutku. Teraz siedziałam w autokarze, pokonując ostatnie kilometry dzielące nas od mojego domu. Obok mnie Weronika wyrzucała z siebie kolejne słowa, podniecona całym zajściem, a Linkini zebrali się kawałek dalej i zawzięcie dyskutowali. Pewnie o tym, jakby to wszystko miało wyglądać. Mogłam się tylko domyślać, bo nie słyszałam co mówili. Ze skupieniem przyglądałam się twarzy Mike’a, który skory do wyrażania emocji, cały czas się uśmiechał i promieniał radością. Spoglądał po kolei swoim rozmówcom w twarz, w ogóle nie biorąc udziału w dyskusji. Co było na tyle dziwne, że to on zawsze wszystko ustalał. Nie minęło parę minut, kiedy podeszli do nas. Aż wstałam z miejsca, czekając na werdykt. Chociaż Mike się cały czas szczerzył, reszta miała przygnębione miny. Nie, tylko nie to…

- Doszliśmy do wniosku, że to może nie być dobry pomysł. - głos zabrał Dave. Ze strachu poczułam ucisk w brzuchu. Spojrzałam z rozpaczą na Chestera. On tylko zwiesił głowę i utkwił wzrok w ziemi. No co jest? Przecież mówił, że gadał z managerem, czy to nie powinno przesądzić sprawy? I ten uśmiech Mike’a… Dlaczego on tak suszy zęby jak głupi do sera?! Oni mi tu mówią, że mogę z nimi nie jechać, a ten się cieszy? Czyżby wcześniejsza wiadomość tak go zaćmiła, że teraz nawet nie wiedział co się wokół niego dzieje? No błagam! Moje oczy robiły się coraz większe.

- Ale… dlaczego? – wyjąkałam. Nie byłam w stanie nic więcej z siebie wydusić. Wiedziałam, że to było zbyt piękne, żeby mogło się udać. A to przecież oznacza, że jednak nie spędzę więcej czasu z Mikiem. Spojrzałam na niego. Dalej przyglądał mi się z niezrozumiałą radością w oczach.

- No tak, bo… - Rob zawiesił głos. Przeniosłam wzrok na niego. Tak jakby się speszył, widząc w moim spojrzeniu głęboką nadzieję. Tak, jeszcze miałam jakąś nadzieję. A może…

- HAHAHAHAHAHAHA!!! – spanikowana spojrzałam w stronę, z której dobiegał ten dziki śmiech. To Chester. Lekko się chwiejąc i wciąż zanosząc śmiechem, podszedł do mnie i zarzucił rękę na moje ramiona. – Bo to GENIALNY pomysł! W końcu sam na to wpadłem, więc musiał być genialny. – zarechotał mi do ucha.

- Cooo?! – wytrzeszczyłam na niego oczy.

- Mówiłem wam, że da się nabrać. Oj, jaka ty jesteś łatwowierna. Gdybyś tylko widziała swoją minę. – podsumował jeszcze Chaz i szybko musiał się odsunąć na bezpieczną odległość, bo próbowałam go zdzielić po łbie.

- Wiecie co?! Jak mogliście?! – wydarłam się na nich ze złością, która szybko zamieniła się w niekontrolowany śmiech. Uczucie ulgi zmieszało się z radością, na nowo wypełniającą mój umysł. No cholera, dałam się nabrać! Przeklęty Chester. Gdyby nie to, że za bardzo ich lubiłam, obrażona wysiadłabym natychmiast z autokaru. Ale trzeba im przyznać, że na aktorów to się nadają. No może z wyjątkiem Mike’a.

                                                                           * * *

- Na następnym skrzyżowaniu w prawo. – stałam obok kierowcy, który patrząc ze skupieniem na drogę, słuchał moich wskazówek. Gdy dojechaliśmy do zakrętu, musiałam przytrzymać się jego fotela, bo szarpnął kierownicą trochę zbyt gwałtownie i bym się przewróciła. Rzucił mi szybkie, przepraszające spojrzenie i wrócił do kierowania.

- Daleko jeszcze? – usłyszałam w uchu głos Mike’a, który nagle znalazł się za mną. Poczułam jego ciepły oddech na swojej szyi i zadrżałam.

- Nie, jeszcze kawałek. – wyciągnęłam rękę i wskazałam na żółty budynek, który wystawał ponad resztę. – To jest sklep. Od razu za nim znajduje się mój dom. – odwróciłam nieznacznie głowę, by zobaczyć jak w tym momencie twarz Shinody rozjaśnia uśmiech. Wyglądał uroczo. Jak zawsze zresztą. Pochylił się i cmoknął mnie delikatnie w policzek.

- Będzie dobrze, zgodzą się. Zobaczysz. – szepnął. Wcześniej podzieliłam się z nimi moimi wątpliwościami co do zgody rodziców. Zaczęli głośno protestować, że nie ma opcji, żebym nie jechała. Chester rzucił się z zapewnieniami, że on wszystko załatwi, i że mam się nie martwić. Miałam nadzieję, że jego siła przekonywania jest równie mocna, co siła głosu, jakim dysponował. Teraz kąciki moich ust uniosły się lekko ku górze, gdy zobaczyłam wyłaniający się zza sklepu czerwony dach.

- To tutaj. – powiedziałam i kierowca zatrzymał się na wjeździe przed bramą. Odwróciłam się i z napięciem spojrzałam na Mike’a. – No to jazda. – dopiero teraz zaczęłam się denerwować. Zaczerpnęłam głęboko powietrza i powoli je wypuściłam. – Trzymaj kciuki. – mruknęłam cicho. Mikey jednak to dosłyszał i kiedy chciałam go minąć, by wyjść z autokaru, chwycił mnie w ramiona i uścisnął pokrzepiająco. Wtuliłam na chwilę twarz w jego bluzę i poczułam ten charakterystyczny dla niego zapach. Zdecydowanie podniosło mnie to na duchu, więc puściłam go i odsunęłam się, spoglądając z wdzięcznością w czekoladowe oczy.

- No to powodzenia. – zmierzwił mi jeszcze włosy i uniósł w górę zaciśnięte pięści. Uśmiechnęłam się i wyszłam na zewnątrz przepuszczona w przejściu przez Chestera, który podążył za mną. Byłam ciekawa co powie moim rodzicom. Przystanęłam na chodniku, niepewnie błądząc wzrokiem po oknach domu.

- Nie pękaj, damy radę. – z zamyślenia wyrwał mnie głos Chaza. Położył mi dłoń na ramieniu i lekko popchnął do przodu. – Tylko nie próbuj mi się wcinać w wypowiedź. Powiedziałem, że ja to załatwię, więc ja będę mówił, jasne? – rzucił groźnym tonem, mrużąc przy tym zabawnie brwi.

- Dobra, dobra. Nie ma sprawy. – zaśmiałam się i uniosłam ręce do góry w obronnym geście.

- To ja lecę! Cześć wam! – usłyszałam z tyłu i odwróciłam się. To Weronika wygrzebała wszystkie swoje bagaże i machając nam na pożegnanie, szła w górę ulicy. Chciałam jeszcze wykrzyczeć za nią podziękowania, ale zniknęła już za zakrętem.

- Okej, to zobaczmy jakich masz rodziców. – rzekł Chester i nacisnął na dzwonek.

- Szczerze, to czuję się, jakbym właśnie miała podstawiać im swojego chłopaka. – zachichotałam.

- Ej, ja to nie Shinoda! Chyba, że coś proponujesz… - powiedział, a na jego twarzy wykwitł cwany uśmieszek. Z dzikim śmiechem uderzyłam go w ramię. Rany, jak ja z nim wytrzymam podczas trasy?! Chyba zwariuję od nadmiaru takich tekstów. Wtedy drzwi się otworzyły i ujrzałam w nich moją mamę.

- Słucham… - spojrzała na mnie. – Cześć kochanie! – i wtedy jej wzrok padł na Chestera, który uśmiechnął się najmilej jak tylko potrafił. No… sami wiecie jak.

- Dzień dobry pani. Nazywam się Chester Bennington. – wyciągnął rękę w stronę mojej mamy, która ją uścisnęła, ale wciąż wpatrywała się w niego, jakby usilnie nad czymś myśląc. Nagle jej oczy rozszerzyły się ze zdziwienia.

- Przecież pan jest tym muzykiem! Kojarzę pana z plakatów w pokoju mojej córki. – no to pięknie się zaczęło.

- Mamo… - spojrzałam na nią intensywnie, żeby zrozumiała, że ma dać spokój z takimi tekstami.

- A co? Mówię tylko jak jest. – nie ma rady, już się wkręciła. – Codziennie tylko słyszę jacy to cudowni jesteście, jak was kocha, że nie potrafi przetrwać dnia bez waszej muzyki. Siedzi tylko, gapi się w ten wielki plakat i słucha w kółko tych wrzasków…

- Mamo, to właśnie Chester się tak wydziera. – nie potrafiłam się powstrzymać, musiałam to powiedzieć. Zatkało ją. Przynajmniej przerwie swój monolog. I to ja miałam się nie wcinać Chazowi w wypowiedź… Tymczasem minęło już kilka minut, od kiedy tu stoimy, a on nadal nie zaczął w ogóle mówić. Prócz przedstawienia swojej osoby.

- Oj, najmocniej przepraszam. To znaczy… ja nie uważam, że pana wrzaski są złe, tylko…

- Dobra, już się nie pogrążaj. – ruszyłam jej z pomocą. – My tutaj z konkretnych powodów jesteśmy.

- Dokładnie. Otóż mamy z zespołem interes do państwa. – rzekł Chester, który wyglądał jakby miał zaraz pęknąć. Cały czerwony, głos mu lekko drżał. Ja na jego miejscu już dawno wybuchłabym gromkim śmiechem.

- Do nas? A o co chodzi? – spytała moja mama, wciąż trochę zmieszana po swojej wpadce.

- Chcemy… To znaczy wszystko jest już ustalone, pozostała tylko zgoda rodziców. Karolina jest już pełnoletnia i mogłaby sama podjąć taką decyzję, ale chciała mieć czyste sumienie, że nie postępuje wbrew państwa woli. – wypowiadał kolejne słowa. Ten to ma gadane, nie podejrzewałabym go o to. – Ale przechodząc do sedna sprawy. Pani córka ma talent muzyczny i pragniemy, by do nas dołączyła na czas trasy. Będzie z nami koncertować, jako gitarzystka. – dodał dla jasności. Cały czas przyglądałam się twarzy swojej rodzicielki, próbując z niej cokolwiek wyczytać. Nagle poczułam się jakoś dziwnie. Miałam wrażenie, że ktoś mnie obserwuje. Odwróciłam się w stronę autokaru, ale nikogo nie zobaczyłam. Wtedy mój wzrok powędrował na sąsiedni dom. Zrobiłam to instynktownie, coś po prostu przyciągnęło moje spojrzenie. I nie było to nieuzasadnione. Firanki w oknie na piętrze poruszały się, jakby ktoś przed chwilą tam stał i właśnie odszedł w głąb pokoju…

_______

Okej, no to macie ;3 Nie wiem, czy zadowoli Was to po tak długiej przerwie. W każdym razie jest to najdłuższy rozdział jaki dotychczas napisałam. ;D Enjoy ^^

niedziela, 28 października 2012

Uwaga, uwaga! (nie bijcie ^^)

No dobra, widzę, że to nieuniknione, więc nie będę Was łudzić.
Zastanawiałam się nad tym przez kilka dni i podjęłam decyzję o przerwie. Nie chcę tutaj używać słowa "zawieszenie", bo niektórzy mogą stwierdzić, że to już koniec i w ogóle przestaję pisać. Nie. Robię przerwę w dodawaniu rozdziałów na czas nieokreślony, ale tworzyć będę nadal. A przynajmniej mam nadzieję, że mi się uda. Po prostu nie chcę co tydzień, w przeciągu zaledwie kilku godzin, pisać każdy rozdział. Nie o to w tym chodzi. Bo potem one są takie wymęczone, na szybko. Lepiej mi się pisze bez tej całej presji, że "muszę". Potrzebuję też złapać jakieś natchnienie, by pisać na bieżąco, bo zauważyłam, że wymyślam coś, co by się miało zdarzyć za kilka rozdziałów, a nie potrafię przebrnąć przez aktualny. Najchętniej to już bym napisała ostatni rozdział. ;P
Z tego miejsca pragnę podziękować (tak, wiem, często dziękuję, ale taka już jestem ^^) wszystkim, którzy to czytają i przede wszystkim, że lubią to co ja tworzę, to co się kształtuje w tej mojej nieogarniętej głowie. Za te wszystkie miłe słowa skierowane w moją stronę, to dla mnie wiele znaczy, bo zakładając tego bloga, nie sądziłam, że zostanie on przyjęty tak pozytywnie. ;)) Dziękuję. ♥

Kontakt do mnie, jakby ktoś chciał pogadać. Niekoniecznie o opowiadaniach, bo ja zawsze jestem chętna do wysłuchania, jeśli ktoś by się chciał po prostu wygadać. ;> (Dobra, dobra, wiem, że nie skorzystacie z mojej usługi xD) :

Twitter : @Karish_Cz
GG : 2963546

Mogę również przez to powiadamiać o nowościach związanych z blogiem, jakby ktoś chciał ^^

Do następnego, mam nadzieję ;*

sobota, 20 października 2012

Rozdział XXIII

 Pierwsze promienie słońca wdarły się do pokoju. Było wcześnie rano. Poczułam ciepło bijące w moją twarz i otworzyłam oczy, patrząc prosto w okno. Musiałam przymrużyć powieki, bo światło było strasznie oślepiające. Delektowałam się tą chwilą, po czym podniosłam lekko głowę i ujrzałam twarz Mike’a, pogrążonego w głębokim śnie. Cień błogiego uśmiechu widniał na jego ustach. Na ustach, których słodki dotyk wciąż czułam na swoich wargach. Nie wydarzyło się wczoraj nic szczególnego. Chociaż to jeszcze zależy od osoby, która to przeżyła. Jak dla mnie długie całowanie się z Mikiem było wyjątkowe. To było coś więcej, ponieważ wkładaliśmy w to wiele uczuć i emocji. Po wszystkim zwyczajnie zasnęliśmy w swoich ramionach. Teraz leżałam sobie wygodnie, przytulona do jego torsu. Nie musiałam się w tym momencie o nic martwić. Wszechogarniającą ciszę przerywało tylko miarowe bicie Mike’owego serca. Było idealnie. Aż za bardzo. Zaczynałam mieć nieodparte wrażenie, że to wszystko jest po prostu kolejnym snem. A każdy sen zawsze ma swój koniec. Chyba, że jest wieczny, kiedy już nic i nikt nie jest w stanie człowieka obudzić. Ale ja wiedziałam, że w tym wypadku to nie będzie trwało w nieskończoność. Owładnęło mnie uczucie żalu i bezgranicznego smutku. To niesprawiedliwe! Nie chciałam, żeby to się tak skończyło. Wreszcie znalazłam kogoś, kto się mną zainteresował, komu na mnie zależało. I nieważne, że był sławny, miał kasę. Nie dlatego mi się spodobał. Pokochałam go za to jakim był człowiekiem. Dobrym, miłym, troskliwym, czułym, uczciwym, utalentowanym… Mogłabym prawdopodobnie wymieniać jeszcze długo. Ale tak, użyłam słowa „pokochałam”. Bo właśnie w tym momencie zdałam sobie sprawę, że tak naprawdę oddałam mu swoje serce. Bez jakiegokolwiek zastanowienia i namysłu obdarzyłam go miłością. I świadomość tego, że już dzisiaj się z nim rozstanę, sprawiła mi ból. Tak mną to poruszyło, że aż zadrżałam i mimowolnie zacisnęłam w pięść dłoń, która spoczywała na brzuchu Mike’a. Poczułam jak jego ręką wędruje w górę moich pleców i zaczyna głaskać mnie po włosach.

- Co się stało? – usłyszałam pytanie lekko zaspanego jeszcze Shinody. Wtuliłam twarz w jego koszulkę, żeby tylko nie zobaczył jak bardzo czułam się zagubiona.
- Nie, nic… - odparłam łamiącym się głosem. Musiałam walczyć sama ze sobą, by nie wybuchnąć płaczem. Jednak te dwa wypowiedziane przeze mną słowa utwierdziły go w przekonaniu, że nie wszystko jest w porządku. Podniósł się od razu do pionu, co równocześnie sprawiło, że sama musiałam usiąść. Wpatrywałam się uparcie w jakieś zgięcie na kołdrze.

- Spójrz na mnie, proszę. Co się dzieje? – chwycił mnie delikatnie za ramiona i odwrócił twarzą do siebie. Nie miałam innego wyjścia. Jednak kiedy ujrzałam w jego oczach tą troskę i zmartwienie, nie potrafiłam się już powstrzymać. Samotna łza popłynęła po moim policzku. Mike był na tyle szybki, że uchwycił ją w połowie drogi. Uśmiechnął się smutno, co jeszcze bardziej mnie zdołowało. Czułam, że już wiedział o co mi chodzi. Uchwycił mnie mocno w ramiona i przytulił. Ukłucie bólu w sercu uniemożliwiło mi oddech na parę sekund. Już kiedyś znaleźliśmy się w podobnej sytuacji. Nie tak dawno nawet. W tym samym pokoju, na tym samym łóżku, te same osoby. Wtedy Mike mnie pocieszał, w tym momencie robił dokładnie to samo. Z tą różnicą, że teraz pocieszał również siebie…

                                                           * * *

- Mike! Rusz dupę! Sam tego nie wtaszczę! – krzyczał Joe, stojąc obok swojego mixera DJ’a. Wszyscy biegali jak poparzeni, od recepcji do autokaru. Mieliśmy już wyjeżdżać pół godziny temu, ale jak zwykle wszystko się wydłużyło. Ja z Weroniką, już spakowane, siedziałyśmy na walizkach przed hotelem i przyglądałyśmy się rozbawione temu cyrkowi. Zwróciłam uwagę na to, że Chester był niesamowicie wesoły i roztrzepany jeszcze bardziej niż zwykle. Wywnioskowałam, że miał udaną randkę. Zastanowiło mnie jednak spojrzenie, którym mnie obdarzył, przebiegając obok z mikrofonem. Za nic nie potrafiłam odczytać co mogło oznaczać. W tym momencie spojrzałam jak Mike ze spuszczoną głową idzie do pojazdu z keyboardem pod pachą i odwarkuje coś Hahn’owi. Spuściłam wzrok na swoje dłonie. Zanim wyszłam z jego pokoju, powiedzieliśmy sobie, że do momentu rozstania nie będziemy o tym rozmawiać. Że nacieszymy się swoim towarzystwem póki jeszcze będziemy mieli możliwość. Niestety i ja, i on chodziliśmy strasznie przybici. Weronika próbowała mnie jakoś pocieszyć, ale nie wiedziała co mnie może rozweselić w tym momencie. Wcale jej się nie dziwiłam. Usiłowałam zachowywać się w miarę normalnie, ale Mike nie krył swojego smutku. I dlatego jak go widziałam, automatycznie mnie też ogarniał żal.

- Dobra, to już wszystko. Dziewczyny, dawajcie te torby. – z rozmyślań wyrwał mnie Phoenix. Stanął przede mną i uśmiechnął się. Chciałam mu odpowiedzieć uśmiechem, ale mięśnie twarzy odmówiły mi posłuszeństwa i wyszedł chyba dziwny grymas. Pomógł mi wstać, kręcąc lekko głową. No tak, musiałam wyglądać żałośnie. Wziął obie walizki, a Brad pochwycił moją gitarę i zanieśli to do środka. Poszłyśmy za nimi i weszłyśmy do autokaru. Rozejrzałam się zdziwiona. Z zewnątrz nie sprawiał wrażenia tak obszernego, jakim był w rzeczywistości. Na tyłach znajdował się jakiś barek i lodówka, wzdłuż okien długa kanapa, wszędzie pełno półek i jakichś pojedynczych foteli.

- Wow… - wymknęło mi się.

- No idźże w końcu, tarasujesz przejście! – domagała się Weronika, popychając mnie do przodu. Wpadłam na Mike’a, który pojawił się nie wiadomo skąd. Chwycił mnie w ostatniej chwili, bo bym wylądowała na podłodze.
- Dzięki… - wymamrotałam i spojrzałam mu w oczy z wdzięcznością. Uśmiechnął się do mnie z taką czułością, że nie zwracając uwagi na całą resztę zespołu i Weronikę, po prostu się do niego przytuliłam i zamknęłam oczy. A on kolejny raz objął mnie swoimi silnymi ramionami…

- Uhh, jakie to wzruszające! – westchnął Chester z ironią. Natychmiastowo podniosłam powieki i spiorunowałam go wzrokiem. Mike zrobił to samo. – Dobra, dobra, nie bijcie! Tylko trochę krępujecie towarzystwo. – dodał, ciesząc się z tego jak niemądry. I rzeczywiście, wszyscy obecni przeglądali nam się z lekko rozbawionymi minami. Z żalem puściłam Mike’a. Ten zrobił to równie niechętnie, ale się nie odzywał. Autokar ruszył z miejsca i zachwiałam się. Każdy zajął się sobą, ale ja wciąż stałam i przyglądałam się Chesterowi z podniesioną brwią. Ten wyraz jego twarzy, taki tajemniczy i szczęśliwy zarazem. Ten moment kiedy spojrzał na mnie i miałam nieodparte wrażenie, że ukrywa coś związanego ze mną. O co mu chodzi? Pomachał mi ręką i poszedł do lodówki. Obserwowałam go jeszcze chwilę, aż w końcu się poddałam i usiadłam w pierwszym lepszym fotelu. Odwróciłam się do okna i ujrzałam w jego odbiciu zmęczone oblicze. Nie wiedziałam czemu, ale czułam się wykończona. Przymknęłam oczy i myśląc o tym jak trudny moment czeka mnie za kilka godzin, zasnęłam.

                                                           * * *

- Ej, Karolina. Obudź się… - poczułam jak ktoś potrząsa moim ramieniem. Podniosłam powoli powieki i ujrzałam przed sobą te oczy, o których przed chwilą śniłam.

- Jesteśmy na miejscu? – spytałam z cieniem strachu. Mike siedział naprzeciwko mnie.

- Nie, ale już niedaleko. – odparł cicho. Poprawiłam się na fotelu i obserwowałam jak próbuje coś powiedzieć. Utkwił wzrok gdzieś w szybie i gładził swoje rozczochrane włosy. - Słuchaj… myślałem nad tym i nie chcę tracić z tobą kontaktu. Będę robił wszystko co w mojej mocy, żeby tak się nie stało. Postaram się ciebie odwiedzać wtedy kiedy tylko będę miał okazję, możemy rozmawiać przez skype. Obiecuję ci to…

- Ty idioto! Czy to ja zawsze muszę za ciebie myśleć?! – podskoczyliśmy jak oparzeni i wytrzeszczyliśmy oczy na Chestera, który podszedł do nas cichaczem. Mike spojrzał na niego pytająco.

- O co ci chodzi?

- Takim jesteś geniuszem, a tak prostej rzeczy nie potrafisz wymyślić. Wstyd mi za ciebie. – odpowiedział Bennington, przewracając oczami.

- Powiesz w końcu czy mam ci…

- No dobra! Już nie umiem dłużej patrzeć jak to przeżywacie! Karolina jedzie z nami dalej w trasę, załatwiłem to wczoraj. Brawo ja! – wyrzucił z siebie jednym tchem ten potok słów i podskoczył rozradowany, widząc niedowierzenie na naszych twarzach. Myślałam, że dostałam zawału. Nie umiałam złapać tchu. Spojrzałam na Mike’a, który miał równie zszokowaną minę. W końcu dotarł do mnie w pełni sens tych zdań. 


- Chester!!! Dziękuję! – rzuciłam mu się na szyję, prawie zwalając go z nóg. Szybko odwróciłam się do Mike’a. Zobaczyłam totalne szczęście wymalowane na jego twarzy. Po chwili podszedł do mnie i złożył pocałunek na moich drżących z podniecenia ustach.

piątek, 19 października 2012

Przeprosiny.

W związku z tym, że brakło mi czasu i weny, chciałam bardzo Was przeprosić, ale dziś rozdziału nie będzie. Po prostu nie mam go jeszcze napisanego. Wiem, że w tym miejscu pewnie zawiodłam moich czytelników, przepraszam ;C Jeśli mi się uda, postaram się napisać go do jutra, najpóźniej niedziela. Zastanawiam się też nad tym, żeby rozciągnąć trochę ten czas między kolejnymi rozdziałami, bo po prostu nie wyrabiam pisać...
Ok, to ja jeszcze raz przepraszam i czekam na Wasze przekleństwa pod moim adresem. Przyjmę wszystko z pokorą CC:
Mam nadzieję, że do następnego ;>
Cześćcześćcześć.
Karish

piątek, 12 października 2012

Rozdział XXII

 - Mike! Zaczyna padać deszcz! – krzyknęłam, gdy poczułam zimne krople na rękach i twarzy. Zerwaliśmy się na równe nogi i przerywając posiłek, zaczęliśmy w pośpiechu znosić wszystko do środka. Śmialiśmy się przy tym jak małe dzieci, które miały świetną zabawę. I w rzeczywistości tak właśnie było. W ogóle nie przeszkadzał nam fakt, że zanim zdążyliśmy wszystko schować i uciec do pokoju, byliśmy już cali przemoczeni. W końcu stanęliśmy naprzeciw siebie, pośrodku pomieszczenia, dysząc ze zmęczenia i śmiechu. Na podłodze zostawialiśmy pełno mokrych plam.

- Obsługa nas zabije za te kałuże… - wymamrotałam, wciąż próbując złapać oddech. Pochyliłam się i oparłam ręce na kolanach, wpatrując się w swoje ociekające wodą włosy. Chciałam jakoś opanować ten przerywany chichot.

- A gdzie tam, powycieram to. – usłyszałam głos Mike’a, który również oddychał w przyśpieszonym tempie. Z tej perspektywy widziałam tylko jego buty. Zniknęły z mojego pola widzenia, kiedy Mike odwrócił się na pięcie i pomaszerował do szafy. Po paru sekundach się uspokoiłam i podniosłam głowę. W tym momencie on rzucił we mnie ręcznikiem. – Masz, wytrzyj się. – złapałam go w ostatniej chwili, inaczej wylądowałby na mojej twarzy. – Niezły refleks. – zaśmiał się Mike.

- No wiesz… zdobywało się trofea ze szkolną drużyną siatkarską. – odpowiedziałam dumnie i zaczęłam energicznym ruchami wycierać włosy.

- To ja sobie zapamiętam, żeby nie konkurować z tobą w jakichkolwiek turniejach. – usłyszałam przez materiał. Ściągnęłam ręcznik z głowy i zobaczyłam Mike’a klęczącego na podłodze i wycierającego plamy. Co było na tyle bezsensowne, że z jego ubrania wciąż kapała woda i pozostawiał za sobą nowe kałuże.

- Może najpierw się przebierz, bo inaczej nie uda ci się tego zrobić. Skuteczniej byłoby poczekać aż samo wyschnie. – zaśmiałam się. Spojrzał na mnie tak, jakbym mu co najmniej powiedziała, że nie potrafi grać na gitarze. Jednak gdy tylko jego wzrok zatrzymał się na mojej twarzy, wybuchnął gromkim śmiechem. Zmarszczyłam czoło.

- Co cię tak rozbawiło? – spytałam, widząc jak tarza się na ziemi ze śmiechu.

- Idź do łazienki i sama zobacz. – wykrztusił. Obrzuciłam go podejrzanym spojrzeniem i ruszyłam do drzwi obok szafy. Weszłam i skierowałam się do lustra nad umywalką. Jeden rzut oka we własne odbicie przekonał mnie o słuszności reakcji Mike’a. Przerażona poczęłam gwałtownie przygładzać swoje włosy, które po ataku ręcznika sterczały na wszystkie strony. Wyglądałam gorzej niż jakaś wiedźma. Zauważyłam grzebień na półeczce i szybko go porwałam w dłoń, chcąc rozpaczliwie doprowadzić fryzurę do ładu. Co za wstyd…

- Żyjesz? – usłyszałam żartobliwy głos za plecami. Odwróciłam się i zobaczyłam Mike’a machającego jakąś koszulką i spodniami z dresu. Sam już miał na sobie inne, suche ubranie. – Pomyślałem, że lepiej będzie, jak nie będziesz siedzieć w tej mokrej sukience. W końcu byłaś przeziębiona, a nie chcemy, żeby to się powtórzyło. – uśmiechnął się rozbrajająco. Cała czerwona wzięłam rzeczy z jego rąk, a on wyszedł zamykając za sobą drzwi. Zrzuciłam przemoczoną kieckę i jeszcze raz chwyciłam za ręcznik, wycierając teraz całą siebie. Zadrżałam z zimna, więc szybko wciągnęłam na siebie obszerne dresy, w których musiałam mocno zawiązać sznurek, żeby nie spadały i o wiele za duży, czerwony t-shirt. Był taki miękki w dotyku… podciągnęłam go do nosa i powąchałam. Cudowny zapach wody kolońskiej Mike’a. Z lekkim uśmiechem na ustach wyszłam z łazienki.

- Do twarzy ci. – skomentował Mike, podnosząc się z łóżka, na którym widocznie leżał, czekając na mnie.

- Jak mi pozwolisz, to sobie przywłaszczę tę koszulkę, spodobała mi się. – odpowiedziałam, podchodząc bliżej. Stanęłam przed nim i w tym momencie znowu utraciłam całą równowagę psychiczną, którą wypracowałam przez ten czas. Zapanowała cisza. Staliśmy tak naprzeciw siebie, patrząc sobie w oczy. W te jego cudowne, czekoladowe oczy… Kolejny raz moje serce zaczęło nienaturalnie szybko bić. W ogóle nie mrugałam. Badałam każdy milimetr jego twarzy. Zresztą sama też byłam obiektem takich badań. W końcu Mike wyciągnął rękę i ujął moją dłoń. Była gorąca.

- Mike… ja… - szepnęłam.

- Karolina… ja... – powiedział równocześnie ze mną. Zaśmialiśmy się nerwowo. Jakie to żenujące. Spuściłam wzrok, wpatrując się w podłogę. Lecz Mike drugą ręką uchwycił mój podbródek i uniósł do góry. – Słuchaj, nie umiem znieść każdej chwili, w której nie widzę twoich oczu, więc nie patrz się tam gdzie nie potrzebujesz. – uśmiechnął się słodko. Tak jak to tylko on potrafi. Zadrżałam. Wciąż podtrzymując moją brodę, pochylił się i złożył pocałunek na moich ustach. W tym momencie moje wnętrze eksplodowało. Zamknęłam oczy, nie umiałam się już powstrzymywać. Ujęłam jego twarz w dłonie, a on objął mnie w pasie. Czułam jego ręce na swoich biodrach, czułam ich gorąc przenikający przez materiał. Przyciągnął mnie bliżej do siebie, całym ciałem oparłam się na nim. Wplotłam palce w jego włosy, delikatnie naciskając na jego usta. On jednak był bardziej natarczywy. Obrócił mnie nieznacznie i nie przerywając pocałunku, popchnął mnie lekko na łóżko. W tym momencie znalazłam się pod nim. Klęczał okrakiem nade mną. Traciłam oddech. Ale to było wspaniałe. Nagle Mike wszystko przerwał i odsunął się.

- Co się stało? – szepnęłam ochryple, zbyt roztrzęsiona tym wszystkim, bym normalnie mówić.

- Poczekaj chwilkę. – wstał, a ja zaczerpnęłam głęboko powietrza. Uniosłam głowę i śledziłam każdy ruch Mike’a, który podszedł do drzwi i zamknął je na klucz. Po chwili wrócił do mnie cały rozpromieniony. – To tak na wszelki wypadek, jakby znów ktoś chciał nam przerwać.

- No tak, nie głupie. – uśmiechnęłam się i pociągnęłam go za przód koszulki, by kontynuować to co zaczęliśmy.



___


Zapomniałam dodać... kolejny raz udowadniam, że moja skleroza nie boli ;P Dla tych co jeszcze nie wiedzą, mój Twitter to : @Karish_Cz ;]

piątek, 5 października 2012

Rozdział XXI

 - Mam do ciebie prośbę. – takie oto słowa usłyszałem jakiś czas temu od mojego przyjaciela. Jak zwykle zgodziłem się, zanim powiedział o co chodzi. Kiedy Mike wszystko mi wytłumaczył, najpierw się przeraziłem, potem westchnąłem ze zrozumieniem. Chciał bym poszedł na tą randkę z Michaliną sam. Oni mieli zostać w budynku. Powiedział, że Karolina coś źle się czuje i lepiej niech zostanie w hotelu. Na wszelki wypadek. Z jego słów mogłem jednak wywnioskować, że po prostu chce zostać z nią sam na sam. No cóż… ustalenie podwójnej randki bez wcześniejszego uzgodnienia z nim było głupim pomysłem, przyznaję. Zdradził mi jaką przygotował dla niej niespodziankę. Pomagała mu w tym koleżanka Karoliny, Weronika. Widać, że się starał. Ta dziewczyna naprawdę mu się podobała. Ja również ją polubiłem. Była w porządku. I miała talent. Teraz, kiedy szedłem ulicą, rozglądając się w poszukiwaniu domu Michaliny, przypomniała mi się moja rozmowa z managerem. Uśmiechnąłem się pod nosem. Trochę to trwało, ale udało mi się. Załatwiłem dziewczynie trasę z nami! Nikt jeszcze nic nie wiedział, nawet Mike’owi nie powiedziałem. Kiedy przybiegł do mnie ten… jak mu to? Aaa, Martin. I spytał czy w drodze powrotnej nie pojedziemy może przez Tychy, zgodziłem się od razu. Zmarnować taką okazję? Po pierwsze Karolina oswoi się z otoczeniem, po drugie będzie lepsza sposobność by ją powiadomić o tym, że jedzie z nami dalej. Nagle się zatrzymałem i podniosłem głowę do góry. Byłem na miejscu. Kolejny raz poczułem ukłucie strachu. Matko, jaki ze mnie tchórz… Drżącą ręką sięgnąłem do dzwonka i nacisnąłem. Zanim drzwi się otworzyły, zdążyłem jeszcze uderzyć się z otwartej dłoni w twarz. Trochę pomogło. Tylko trochę… 

- Chester, cześć ! – usłyszałem dźwięczny głos i zobaczyłem Michalinę w drzwiach. Na moment odebrało mi mowę. Luźna, biała bluzka z krótkim rękawkiem, wpuszczona w krótką, granatową spódniczkę. Rozpuszczone włosy chwycone spinką tylko z jednej strony. Nagie nogi i sandały rzymianki na stopach. Ale moją uwagę jak zwykle przykuły jej niesamowite oczy. To one zawsze sprawiały, że nie potrafiłem wydobyć z siebie głosu. Ale w końcu szedłem z nią na randkę. Muszę się przemóc, nie mogę tego zniszczyć. „Człowieku! Weź się w garść!”. Jak głupi stałem i toczyłem ze sobą wewnętrzną walkę, podczas gdy Michalina przyglądała mi się rozbawiona.

- Mamo! Wychodzę! – krzyknęła w głąb domu, co sprowadziło mnie z powrotem do rzeczywistości. Zatrzasnęła drzwi, zbiegła lekko po schodach i stanęła obok mnie.

- Przepraszam… To znaczy… Cześć. – wyjąkałem i zawstydzony spuściłem wzrok. Cholera, ja to mam łeb…

- Nie szkodzi. – odparła wesoło. Spojrzałem na nią. Uśmiechała się do mnie przyjaźnie. Czyli nie było tak źle. Odwzajemniłem uśmiech. – A gdzie ten twój kumpel z dziewczyną?

- Niestety musieli zostać w hotelu. Mamy dziś kolację we dwoje. – powiedziałem ostrożnie i czekałem niespokojnie, aż zacznie mnie zwymyślać i powie, że nigdzie nie idzie.

- Szkoda, chciałam ich poznać. No nieważne, pójdziemy sami. – odparła lekko zmartwiona, ale zaraz jej piękne oczy znowu zaświeciły radośnie.

- Serio? – wymsknęło mi się, zanim zdążyłem się powstrzymać. Zaśmiała się głośno. Przynajmniej nie będzie się dziewczyna nudzić, ma kabaret w moim wykonaniu za darmo… Odetchnąłem. – Dobra, to idziemy. Ten mój przyjaciel dał mi namiary na fajną knajpę. Jest niedaleko. Jadł w niej obiad i powiedział, że mają tam naprawdę pokaźne menu. – nawijałem jak idiota, podczas gdy ruszyliśmy już przed siebie. Nie umiałem się skupić, idąc obok niej. Czułem słodki zapach jej perfum. Pociągnąłem mocno nosem, wdychając całym sobą tę woń…

- Na pewno wiesz gdzie nas prowadzisz? – spytała niespodziewanie Michalina.

- Tak. To znaczy… - rozejrzałem się zdezorientowany i z paniką stwierdziłem, że nie wiem gdzie jesteśmy. Wtedy jednak zobaczyłem szyld z ozdobnym napisem „Barbados” i głęboko odetchnąłem. – To tam. – wskazałem palcem. Musieliśmy jeszcze tylko minąć parę budynków i przejść przez ulicę. Nagle zerwał się lekki wiaterek. Zerknąłem w górę. Słońce powoli zachodziło i pojawiły się szare chmury. Nieciekawie. Byle tylko nie zaczęło padać. Miasto o tej porze wydawało się strasznie opuszczone. Gdzieniegdzie jakiś samotny przechodzień przemierzał uliczkę. Opuszczone miasto, samotny przechodzień… O nie…

 Jest słoneczny dzień, a właściwie to już wieczór. Wesoło podśpiewując pod nosem, wracam ze sklepu. W reklamówce ciąży mi parę jabłek i szklana butelka z sokiem pomarańczowym. Idę sobie chodnikiem z myślą, że w domu czeka na mnie moja ukochana gitara i będę mógł się oddać swojej pasji. Niewiele się nad tym zastanawiając, podskakuję wysoko i wznoszę radosny okrzyk. Mam dzisiaj wyjątkowo dobry humor. To do mnie niepodobne. Na szczęście wokoło nie ma żywej duszy. O tej porze w Phoenix nikt nie wychodzi z domu. Kiedyś mnie to dziwiło, ale teraz jestem już przyzwyczajony. Nagle rejestruję kątem oka jakiś ruch. Chcę się odwrócić, ale coś przysłania mi widok. Ktoś narzucił na moją głowę płócienny worek. Czuję silne ramię na szyi, nie mogę złapać oddechu, ani wykrztusić żadnego słowa. „Cześć dziecino, miło cię poznać.” – słyszę niski, szyderczy szept. Przerażony upuszczam reklamówkę. Butelka uderza o ziemię i roztrzaskuje się na milion kawałków, zupełnie jak moje serce. Sparaliżowany strachem stoję i nie poruszam żadnym mięśniem. Po policzku płynie samotna łza. Wtedy otrzymuję mocny cios w głowę i tracę przytomność…

Te wspomnienia zawsze bolały i przypuszczałem, że już zawsze boleć będą. I nigdy nie dadzą mi spokoju, będą mnie nawiedzać do końca tego nędznego życia…

- Chester?! Chester!!! Odezwij się! – ktoś szarpał mnie za ramię. Zachwiałem się i spojrzałem przed siebie nieprzytomnie. Po chwili mój wzrok się wyostrzył i zobaczyłem zaniepokojoną twarz Michaliny. Byliśmy pod drzwiami knajpy. Dochodziły stamtąd odgłosy rozmów. – Co się stało? – spytała ostrożnie, widząc, że już kontaktuję.

- Nic… - skłamałem, ale ona nie była głupia i po jej minie poznałem, że mi nie uwierzyła. Zawstydzony spuściłem wzrok. „Dlaczego to zawsze musi wracać w najmniej odpowiednim momencie?!” Ze złością kopnąłem kamień czubkiem buta. Do oczu napłynęły mi łzy. – Przepraszam. – nie myśląc nad tym co robię, odwróciłem się i ruszyłem w drugą stronę. Jak zwykle wszystko spieprzyłem! No tak, ale ja jestem Chester Bennington i użalanie się nad sobą to moja specjalność. Wierzchem dłoni otarłem łzy, które w końcu znalazły ujście. Nagle usłyszałem za sobą stukot butów, który zmieszał się z głośnym szumem. Zaczął padać deszcz. Tak jakby pogoda doskonale odczytała mój nastrój i postanowiła do mnie dołączyć. Przyspieszyłem kroku, nie chciałem by Michalina oglądała mnie w takim stanie. Nie, kiedy na mojej twarzy malował się tak bezdenny ból i zagubienie. Jak u dziecka, które zgubiło rodziców w sklepie. Widocznie jednak nie pragnąłem uciec tak bardzo, ponieważ po chwili poczułem jak chwyta mnie za rękę i odwraca przodem do siebie. Spojrzałem prosto w te niesamowite oczy. Na moment wstrzymałem oddech. Zobaczyłem w nich to, czego tak bardzo potrzebowałem. Część negatywnych emocji powoli ze mnie uleciała. 

- Chester… rozumiem, że borykasz się z jakimś strasznym problemem. Ja… wiem, że możesz nie chcieć mi o nim mówić, ale nie odpychaj od siebie ludzi. To ci wcale nie pomoże, a nawet może zaszkodzić jeszcze bardziej. – mówiła spokojnie, wciąż trzymając mnie za rękę. Mokre włosy przylegały do jej twarzy. Delikatnie założyłem jej za ucho jeden, niesforny kosmyk. Chociaż przez chwilę chciałem oszukać własne odczucia i pomyśleć o czymś innym. Teraz liczyła się tylko ona. Osoba, dzięki której walka z całym tym gównem mogła stać się łatwiejsza. Bo zapomnieć raczej się nie dało. – Widzę już, że jesteś inny niż ci wszyscy kretyni, z którymi się spotykałam. Cieszę się, że jednak postanowiłam dać ci szansę… - ujęła moją twarz w obie dłonie i wtedy zadrżałem. Dotyk jej ciepłych palców na moich policzkach przyprawił mnie o zawrót głowy. Setki różnych myśli i wspomnień przemknęło w jednej sekundzie przez mój umysł, bym w końcu mógł całkowicie skupić się na tym co tu i teraz. Już nie bałem się odrzucenia. Czułem jak serce coraz bardziej przyśpiesza tempa. Zamrugałem szybko by pozbyć się kropli deszczu z rzęs, po czym kompletnie zatraciłem się w uśmiechu jakim obdarowała mnie Michalina. Mimowolnie również się uśmiechnąłem. Powoli przyciągnęła moją twarz do siebie, a ja objąłem ją w talii. Przez chwilę patrzyliśmy sobie głęboko w oczy, a potem nasze usta złączyły się w pocałunku. Uczucie szczęścia, które w tej chwili ogarnęło całe moje jestestwo, utwierdziło mnie w przekonaniu, że nareszcie trafiłem na właściwą osobę. To nic, że deszcz padał coraz mocniej. Przywarliśmy do siebie mocno i czułem na sobie wyraźnie każdy milimetr jej ciała, który mnie dotykał. Z czułego, pocałunek przerodził się w namiętny. Michalina wplotła swoje palce w moje włosy, jeszcze bardziej go pogłębiając. Zaczynałem tracić oddech. Dłońmi błądziłem po jej plecach, obejmując ją szczelnie. Byliśmy cali mokrzy, jednak nie miało to najmniejszego znaczenia. Przestałem zwracać uwagę na cokolwiek innego. Robiło się chłodno, ale my emanowaliśmy gorącem podniecenia. Trwaliśmy tak dość długo, stojąc w świetle latarni i strugach deszczu. Jeśli w tym momencie ktoś by nas zobaczył, pomyślałby pewnie, że jesteśmy parą zakochanych, która przeżyła już ze sobą wiele wspólnych chwil. Na pewno nie uwierzyłby, że poznałem tę dziewczynę zaledwie dzisiaj rano. Myślę, że ten czas spędzony w Polsce okazał się dla mnie zbawienny.

__________

Tak, tak, wiem. Za bardzo namieszałam... Ale postanowiłam poświęcić na to tylko jeden rozdział, no i tak wyszło. Myślę, że dzięki temu rozdziałowi zarobię w końcu jakąś krytykę ^^ Ale w porządku, nie zawsze wszystko musi się podobać ;D

Chciałabym podziękować wszystkim, którzy to czytają i komentują. Tak więc... DZIĘKUJĘ!!! <3 ;)

piątek, 28 września 2012

Rozdział XX

 Wyszliśmy na korytarz i dopiero wtedy miałam okazję mu się przyjrzeć. Był ubrany elegancko, ale bez przesady. Czarne jeansy, biała koszula puszczona luźno i odpięte trzy górne guziki. Włosy postawione na żelu. I nie ściągnął kolczyków, za co w duchu nagrodziłam go aplauzem. Uwielbiałam te kolczyki. Eh, czy jest coś czego ja w nim nie uwielbiam? Wszystko to razem sprawiło, że wyglądał jeszcze przystojniej niż zwykle. Jeśli to w ogóle możliwe. Zauważył, że mu się przyglądam i zatrzymał się. Nie doszliśmy jeszcze do końca korytarza.

- Pozwolisz, że cię poprowadzę? – spytał dostojnie, unosząc brodę i z powagą na twarzy wyciągnął w moją stronę ramię.

- Ależ oczywiście. – odparłam równie teatralnym głosem i uwiesiłam się na nim. Popatrzeliśmy sobie chwilę w oczy, po czym równocześnie parsknęliśmy niepohamowanym śmiechem. Nie wiem od czego to zależało, ale w tym momencie poczułam, że mogę mu całkowicie zaufać. Śmiejąc się z całego serca, wchodziliśmy schodami na górę. Zaraz… Na górę?

- Idziemy po Chestera?

- Nie, Chester już poszedł. – odpowiedział wesoło. Spojrzałam na niego ze zmarszczonym czołem.

- Sam? Dlaczego? – spytałam niepewnie.

- Bo my zostajemy w hotelu. – odparł z uśmiechem. – Postanowiłem trochę chamsko wykorzystać fakt, że byłaś chora. Chciałem żebyśmy byli sami. Tylko we dwoje. – dodał, kiedy zatrzymaliśmy się przed jego pokojem. Zdziwiona spojrzałam na drzwi i wtedy coś przysłoniło mi widok. Mike zawiązał mi wstążkę na oczach.

- Nie podglądaj. – usłyszałam jego podekscytowany głos. Poczułam jak wsuwa dłoń do mojej i spletliśmy razem swoje palce. Na mojej twarzy rozkwitł rozczulony uśmiech.

- Nie będę. Tylko nie wyprowadź mnie gdzieś, gdzie nikt nie będzie słyszał moich krzyków o pomoc. – zażartowałam i wtedy lekko pociągnął mnie za rękę, więc ruszyłam do przodu.

- Oj, przejrzałaś mnie. Teraz będę musiał zmienić plany. – zaśmiał się serdecznie. Zawtórowałam mu. Przeszliśmy niecałe 5 metrów, jeśli dobrze obliczyłam, kiedy usłyszałam skrzypnięcie i poczułam jak lekki wiaterek owiewa mi twarz i nagie ramiona. Głęboko odetchnęłam świeżym powietrzem. Pachniało różami.

- Teraz usiądź. – polecił Mike i puścił moją rękę. Zgięłam ostrożnie kolana i usiadłam w miękkim fotelu. Co on znowu wymyślił? Nie umiałam się doczekać, serce zaczęło mi szybciej bić.

- Długo jeszcze? – zadałam to jakże popularne pytanie, najczęściej stosowane przez dzieci podczas długiej podróży. W odpowiedzi Mike zsunął mi wstążkę z oczu i aż zaparło mi dech. Byliśmy na balkonie. Wokół panowała ciemność, którą rozjaśniały tylko dwie wysokie i chude świeczki. Przede mną stał stół przykryty białym obrusem, na którym pewnie Mike ustawił bukiecik owych róż. Stół był zastawiony do kolacji. Widok na miasto nocą był niesamowity. Niebo nie było całkiem czyste, ale to nie psuło cudownej atmosfery, którą Mike stworzył w tym miejscu. Nadal stał za mną i przyglądał mi się zaniepokojony, jakby się bał, że nie będzie mi się podobało. Odwróciłam się do niego i spojrzałam mu w oczy z podziwem.

- Pięknie tutaj. – westchnęłam z zachwytu. Odetchnął z ulgą, ale starał się zrobić to tak, bym nie widziała, więc rozbawiona przeniosłam wzrok z powrotem na stół.

- Z tobą jest tu jeszcze piękniej. – powiedział i odszedł kawałek, jakby oceniał obiekt do sfotografowania. Rozparłam się wygodniej w fotelu, podparłam brodę ręką i spojrzałam z rozmarzoną miną w niebo, udając, że pozuję. – Tak… W tym miejscu zdecydowanie ty jesteś najpiękniejsza. – spojrzałam na niego. Stał w półmroku, a w jego cudownych oczach odbijał się blask płomieni ze świeczek. Przyglądał mi się z lekkim uśmiechem. Serce podskoczyło mi w piersi. Chyba się zakochałam… „Jak dla mnie to ty tu jesteś najpiękniejszy.” – chciałam to powiedzieć, ale wzruszenie odebrało mi głos. Trwaliśmy tak przez chwilę bez ruchu, patrząc sobie w oczy. Ja siedziałam, on stał. W końcu drgnął.

- Zaraz wracam. Przygotowałem jeszcze przekąskę. – i szybko czmychnął do środka. Wypuściłam ze świstem powietrze z ust, zdając sobie sprawę, że przez jakiś czas w ogóle nie oddychałam. Odgłosy nocy napłynęły mi do uszu. Utkwiłam wzrok w ogniu, przez co przypomniał mi się sen. Teraz już wiedziałam czyje to były głosy. Ten pierwszy należał do Martina, a ten drugi do Mike’a. Po chwili zastanowienia doszłam do wniosku, że jest to jeden z moich najgorszych, a zarazem najlepszych dni w życiu. Na szczęście Mike uratował mnie od kolejnych, głębszych rozmyślań. Usłyszałam znane mi już skrzypnięcie i oderwałam wzrok od płomieni. Wszedł na balkon niosąc w jednej ręce tacę, w drugiej butelkę wina. Położył to wszystko na stole i uśmiechnął się do mnie.

- Ekhm… Nie jestem mistrzem w gotowaniu, więc nie jest to jakaś super kolacja. Mam jednak cichą nadzieję, że ci zasmakuje. – zamaszystym ruchem ręki odkrył pokrywkę. Omal nie parsknęłam śmiechem, w porę jednak się powstrzymałam.

- Haha, czy ty umiesz czytać w myślach? To moje ulubione danie. – powiedziałam rozbawiona. Bo oto na tacy leżała miska pełna frytek i talerz z parującymi parówkami.

- Widzisz? Mam jeszcze inne zdolności, poza graniem na gitarze. – odparł radośnie i zaczął nakładać mi porcję na talerz. Potem nalał wina do kieliszków i usiadł naprzeciwko.

- Za ten wspaniały wieczór. – wzniósł toast. Znowu zatonęłam w jego oczach…

- Za nas. – dodałam szeptem.

piątek, 21 września 2012

Rozdział XIX

 Biegłam przed siebie najszybciej jak potrafiłam. Już brakowało mi tchu. Wokół mnie nieprzenikniona ciemność. Biegłam. Donikąd. Towarzyszył mi tylko głos. Złowieszczy i straszny, a jednocześnie miły i przyjacielski. Jak echo, w niekończącym się cyklu, powtarzał dwa słowa. „Kocham cię”. Ten głos był mi znajomy, jednak nie potrafiłam go zidentyfikować. Czy ja oszalałam? Doznałam pomieszania zmysłów? Niewykluczone. Nagle głos umilkł, a ja się zatrzymałam. Wtedy huknęło potężnie i zapłonął ogień. Napierał na mnie z każdej strony. Nie miałam drogi ucieczki. Czyli to teraz umrę. Może to i lepiej. Jakoś było mi to obojętne. Nie umiałam już wytrzymać tej męczarni. Usiadłam tam gdzie stałam i z zadziwiającym spokojem czekałam aż pochłoną mnie płomienie. W tym momencie znowu usłyszałam głos. Narastał. Aż w końcu wypełnił całą moją głowę, która strasznie bolała. Właściwie to tylko cienka granica powstrzymywała ją od wybuchu. Lecz ten był zupełnie inny. I zrozpaczony nawoływał moje imię…

                                                                * * *

Obudziłam się zlana potem. Nie otwierając oczu, zaczerpnęłam głęboko powietrza. Miewam czasem bardzo straszne sny. Albo raczej koszmary. Chyba naprawdę mam coś z psychiką. Wnet poczułam wilgotny i zimny materiał na czole. Powoli podniosłam powieki.

- Siema. Nieźle nas wystraszyłaś, wiesz? – powiedziała Weronika i obdarowała mnie współczującym uśmiechem. Rozejrzałam się. Leżałam w łóżku przykryta kołdrą. Wercia siedziała na krześle obok. Byłyśmy w pokoju hotelowym, moim i Martina. O Boże… Martin. Na samą myśl o nim do oczu napłynęły mi łzy. Wtuliłam głową w poduszkę.

- Co się stało? – wymamrotałam.

- Eee… Bo wiesz… Jakiś czas temu wpadł do nas Martin i powiedział, że coś ci się dzieje. Był przerażony. Kiedy przybiegłyśmy z Moniką, zobaczyłyśmy ciebie, jak zaciskasz mocno powieki i się cała trzęsiesz. Przykryłyśmy cię kołdrą i od tamtej pory sobie przy tobie siedzę. – wyjaśniła. Coś mi nie pasowało. Podniosłam głowę i rozejrzałam się jeszcze raz. Nie było w pokoju żadnej rzeczy Martina. Czy on...?

- Gdzie Monika? – spytałam i spojrzałam zaniepokojona na Weronikę.

- Pojechała już do domu. Razem z Martinem… - dodała niepewnie.

- Dlaczego? – głos mi zadrżał. O nie.

- Ja.. nie wiem. Mówił coś, że musi być jeszcze dzisiaj w domu. Załatwił nam transport. A Monika stwierdziła, że też już nie ma po co czekać. I tak przeniosłam się do ciebie, a tamten pokój oddałyśmy.

- Jaki transport? – spytałam beznamiętnie. Pojechał do domu. Zostawił mnie po tym wszystkim co mi powiedział. Przecież to nie musiało oznaczać końca naszej przyjaźni. Wszystko zepsułam!

- Ponoć gadał z Chesterem i ten zadeklarował się, że nas odwiozą. – powiedziała wesoło. Chociaż przeżywałam wewnętrzne załamanie, spojrzałam na nią wielkimi oczami. Jechać busem z Linkinami? O rany… Aaa! Linkini, Chester! Mike!!!

- Która godzina?! –wykrzyknęłam, aż Wercia podskoczyła. Pokręciła głową i zerknęła na zegarek.

- 19:35, a co? – spojrzała na mnie z uniesioną brwią.

- Mam randkę z Mikiem o 20:00. – odpowiedziałam spanikowana i szybko wstałam z łóżka. Chwyciłam torbę z moim zakupami i pobiegłam do łazienki.

- Masz randkę? Z Mikiem… W sensie Shinodą?! – załomotała w drzwi.

- Tak, z nim. – odkrzyknęłam, zrzucając z siebie ubrania i wskakując pod prysznic. Odkręcając ciepłą wodę, znowu poczułam ucisk w sercu. Prawdopodobnie właśnie tracę przyjaciela, a ja idę sobie jak gdyby nigdy nic na kolację. Odczuwałam wyrzuty sumienia, ale co miałam mu powiedzieć? Pogadam z nim jak wrócę, w końcu mieszka obok. Jeśli chciałby mnie unikać, musiałby się wyprowadzić. Krople uderzały o moje ciało. Od razu odżyłam. Tego mi było trzeba. Po orzeźwiającym prysznicu owinęłam się ręcznikiem i szybko wysuszyłam włosy. Zrobiłam lekki makijaż, żeby wyglądał naturalnie. Wyciągnęłam sukienkę z torby i włożyłam ją na siebie. Zaczęłam zapinać zamek błyskawiczny na plecach, ale nie umiałam sięgnąć do końca.

- Wercia! Pomożesz mi zapiąć sukienkę?! – krzyknęłam i ubrałam buty, po czym odwróciłam się przodem do lustra. Machnęłam usta błyszczykiem, popsikałam się perfumami. Po chwili otworzyłam szerzej oczy z zaskoczenia, bo w odbiciu zobaczyłam jak drzwi się otwierają i wchodzi przez nie Mike.

- A może ja pomogę? – spytał z nonszalanckim uśmiechem i nie czekając na odpowiedź, stanął za mną. Obserwowałam go w lustrze. Utkwił wzrok w zamku i delikatnie zapiął go do końca. Po plecach przebiegł mi dreszczyk. Czy on już zawsze będzie tak na mnie działał? Jednocześnie z tą myślą zarumieniłam się. Mike podniósł głowę i położył dłonie na moich ramiona.

- Pięknie wyglądasz. – szepnął mi do ucha.

- Dzięki. – uśmiechnęłam się zakłopotana. Odwrócił mnie przodem do siebie.

- A jak się czujesz?

- Lepiej. – odpowiedziałam zgodnie z prawdą. Rzeczywiście czułam się dobrze, nawet kaszel zniknął. Musiało to być lekkie przeziębienie. W końcu podczas koncertu było raczej chłodno, a ja miałam na sobie koszulkę z krótkim rękawkiem. Głupota nie boli. – O wiele lepiej. – powtórzyłam z ulgą.

- To dobrze. – odrzekł radośnie. Oczy mu się zaświeciły. – Chodźmy więc. – wyszliśmy z łazienki i ujrzałam Weronikę rozłożoną wygodnie na łóżku i czytającą książkę. Kiedy nas zobaczyła, uniosła w górę kciuk, tak żeby Mike nie widział i puściła do mnie oko. Uśmiechnęłam się do niej z wdzięcznością. Przeniosła wzrok na Mike’a i kiedy byliśmy już przy drzwiach, zerwała się z łóżka.

- Aaa! Czekajcie! – odwróciliśmy się do niej, a ona w pośpiechu przekopała plecak i wyciągnęła z niego jakiś zeszyt i długopis. – Nie wiem, czy cię jeszcze kiedyś spotkam, a tego… podziwiam was. Mogę autograf? – spojrzała z nadzieją na Mike’a. Ten zaśmiał się serdecznie.

- Jasne, dawaj. – wziął od niej długopis i zaczął bazgrać w zeszycie. Spojrzałam mu nad ramieniem. „Dla niezwykłej Weroniki, z dozgonną wdzięcznością. Mike Shinoda”. Oddał jej zeszyt i wymienili porozumiewawcze uśmiechy. Byłam lekko zdziwiona, ale w końcu to sprawa między nimi.

piątek, 14 września 2012

Rozdział XVIII

 Mike uparł się, że zaniesie moje reklamówki pod pokój. Początkowo protestowałam, bo one przecież w ogóle nie były ciężkie. Jednak po krótkiej wymianie zdań zrozumiałam, że nie ma sensu się z nim spierać i pozwoliłam, by wyjął mi torby z dłoni. Dotknął przy tym mojej ręki i poczułam ciepło jego skóry. Zarumieniłam się nieco i serce zaczęło mi szybciej bić. „Opanuj się, kobieto!” – nakazałam sobie. Mike na szczęście nic nie zauważył, bo wchodził już po schodach. Wstałam i podążyłam za nim. Nagle w pełni dotarło do mnie, że wybieram się na kolację z moim idolem. Zatrzymałam się gwałtownie, z szeroko otwartymi oczami. Nieświadomy niczego Mike szedł dalej i nie odwracał się za siebie. Ja tylko stałam i wpatrywałam się w jego plecy, aż zniknął za zakrętem. I wtedy poczułam jak ktoś mnie szarpie za ramię.

- Karolina, nic ci nie jest? – usłyszałam i powróciłam do rzeczywistości. Obok ujrzałam Roba, który patrzył na mnie z troską.

- Nie.. to znaczy… - zająkałam się i spanikowana spojrzałam w górę schodów. Stał tam Mike, który w końcu zdał sobie sprawę, że nie ma mnie przy nim i się wrócił. Popatrzył zdziwiony, po czym szybko zbiegł po schodach i stanął obok nas.

- Co się stało? Dlaczego jesteś taka blada? – spytał, przyglądając mi się uważnie. Byłam blada… Dlaczego byłam blada?! I zaczynała boleć mnie głowa.

- Źle się czuję… - wymamrotałam i spojrzałam na nich przepraszająco. O rany… czyżby złapała mnie jakaś choroba? I to akurat w takim dniu?!

- Chodź, musisz się położyć. – stwierdził Mike i objął mnie jedną ręką. W drugiej wciąż trzymał moje reklamówki. – Dzięki Rob. – kiwnął mu głową, a ja uśmiechnęłam się do niego.

- Nie ma za co. – odwzajemnił uśmiech i pomachał nam na pożegnanie. Po chwili znaleźliśmy się pod drzwiami do mojego pokoju.

- Nie wyglądasz najlepiej. – powiedział Mike i delikatnie przyłożył swoją dłoń do mojego czoła. Wstrzymałam oddech, przyglądając się jego skupionej twarzy. Nikt nie miał takich oczu jak on…

- Może nie powinniśmy dzisiaj wychodzić? – usłyszałam pytanie. Shinoda opuścił rękę i patrzył na mnie zatroskany.

- Co…? Nie! – zaprotestowałam i oparłam się plecami o drzwi. Przestraszyłam się, że przez głupią chorobę mogę nie iść z nim na tą kolację. Tak bardzo tego chciałam. – A co z Chesterem? Poza tym nic mi nie jest, naprawdę. – jednak na przekór tych słów, z moich ust wydobył się kaszel. Cholera… Mike uśmiechnął się współczująco. Na parę sekund zapanowała cisza. Znowu zapatrzyłam się w jego oczy. Nie umiałam się powstrzymać, tak mnie hipnotyzowały. Ale on też nie odwracał wzroku. Nagle uświadomiłam sobie, że powoli pochylał się do przodu. Moje serce zaczęło bić tak szaleńczo, że obawiałam się, czy nie połamie mi żeber. Nie umiałam uwierzyć , że to się dzieje naprawdę. Oparł wolną rękę o drzwi, koło mojej głowy i uśmiechnął się lekko, jakby pytając o pozwolenie. Odpowiedziałam mu szczęśliwym spojrzeniem. Był coraz bliżej. Poczułam jego oddech na swojej twarzy. Przymknęłam oczy i wtedy… ktoś otworzył drzwi. Oboje z Mikiem nie utrzymaliśmy równowagi i wpadliśmy do środka, lądując obok siebie na podłodze. Czar prysnął. Kto śmiał otworzyć te drzwi?! Odwróciłam głowę i ujrzałam Martina trzymającego rękę na klamce. Przez ułamek sekundy mogłam ujrzeć cień złośliwości na jego twarzy. Co się z nim, do cholery, dzieje?!

- Cześć wam. – powiedział beztroskim głosem, jakby nic się nie stało. Mike pozbierał się z ziemi i podał mi rękę.

- Cześć… - mruknął, patrząc na Martina jak na jakąś zjawę. Wstałam z jego pomocą. Postanowiłam nie odzywać się do mojego współlokatora.

- To co robimy z tym wieczorem? – zwróciłam się do Mike’a, traktując tego drugiego jak powietrze. Spojrzał na mnie lekko zdezorientowany.

- Aaa! – wykrzyknął nagle i podrapał się za uchem. - No tak… Wiesz co? Mam pomysł jak z tego wybrnąć. Bądź gotowa na 20, wpadnę po ciebie. – był wyraźnie z siebie zadowolony. Czyli nie wszystko stracone. Podniósł rękę z reklamówkami. – Twoje zakupy. – uśmiechnął się.

- Dzięki. – odwzajemniłam uśmiech. Byłam świadoma obecności Martina. A on w milczeniu nam się przyglądał. Nie wiedziałam skąd zebrałam w sobie tyle odwagi, ale nagle stanęłam na palcach i pocałowałam Mike’a w policzek. – To do zobaczenia.

- Pa. – szczęśliwy tym gestem z mojej strony, pomachał mi i zniknął w korytarzu. Przez chwilę patrzyłam z uśmiechem przed siebie, po czym odwróciłam się w końcu do Martina. Uśmiech od razu spełzł z moich ust. Obserwował mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy.

- Zadowolony jesteś? – spytałam z wyrzutem i podeszłam do łóżka. Położyłam reklamówki na podłodze i wskoczyłam na kołdrę. Byłam zła. Tak niewiele brakowało… Zakaszlałam i westchnęłam ze zrezygnowaniem. Martin zamknął drzwi i usiadł przede mną.

- Szczerze? Tak, jestem zadowolony. Wiesz, że go nie lubię. – usłyszałam i pomyślałam, że zaraz trzasnę go w łeb.

- Dlaczego?! Wytłumacz mi proszę, bo ja cię normalnie nie rozumiem! – spojrzałam mu głęboko w oczy, oczekując odpowiedzi. Ale za nic w świecie nie spodziewałam się tego, co się potem stało.

- Nie? Naprawdę tego nie widzisz? – odwzajemnił spojrzenie, ale jego oczy stały się smutne. Zatkało mnie. Pokiwałam przecząco głową i milczałam. – Ohh… no tak. Zaślepiło cię zauroczenie tym… Mikiem. – wymówił jego imię z taką nienawiścią. Czekałam co powie dalej. Jednak z każdym następnym słowem czułam się coraz gorzej. I nie chodziło o to, że bolała mnie głowa. – Ale nie dziwię ci się. Ja sam zrozumiałem to dopiero po tym jak Klaudia ze mną zerwała. Jak długo my się znamy? Praktycznie całe nasze życie. Dorastaliśmy razem, bawiliśmy się. Byliśmy najlepszymi przyjaciółmi. Cieszyłem się z wszystkiego, z czego ty się cieszyłaś. Byłaś dla mnie jak siostra. Ale teraz już wiem. Każdy mój związek się rozpadł, ponieważ wszystkim dziewczynom, z którymi się spotykałem czegoś brakowało. – kontynuował swój monolog, patrząc gdzieś w okno. Czułam się jakby miało mi serce pęknąć. Nie chciałam, by kończył. Już wiedziałam o co mu chodzi. Ale nie potrafiłam wydobyć z siebie głosu. I wtedy spojrzał mi w twarz. – Żadna nie była tobą. Twoja radość, twój uśmiech… usta, oczy… Podświadomie szukałem tego w każdej z nich. Ale nie znajdowałem i tak to się kończyło. Ja… Kocham cię. – skończył. Mimo, iż w połowie wypowiedzi zorientowałam się, że chce to powiedzieć, te dwa słowa wstrząsnęły mną bardzo mocno. Można nawet śmiało stwierdzić, że się przeraziłam. Lecz on na tym nie poprzestał. Z szeroko otwartymi oczami obserwowałam jak się przybliża i po chwili nasze usta się złączyły. W niczym nie przypominało to tego co mi się wtedy śniło. Ale on tylko musnął moje wargi i powoli się odsunął. Był w tym momencie taki szczęśliwy, że nie wytrzymałam. Ukryłam twarz w dłoniach i się rozpłakałam. Zdecydowanie za dużo ostatnio płaczę. Ale nie moja wina, że świat dostarcza mi do tego tyle powodów. Dlaczego…? Co ja takiego zrobiłam?

- Ale ja nic do ciebie nie czuję. – wyszeptałam drżącym głosem i w końcu spojrzałam na niego przez łzy. Moje słowa go zabolały, zobaczyłam to w jego oczach. – Nie chcę kłamać. Jak już mówiłeś, od dzieciństwa przez wszystko przechodzimy razem. Też cię kocham, ale właśnie… jak brata. Zawsze nim dla mnie byłeś… i będziesz. – nigdy nie sądziłam, że odbędę z nim taką rozmowę. Czułam się jakby jakiś mały potwór z kolcami szalał w moim wnętrzu, obijając się o wszystko co napotka. – Nie każ mi wybierać. – zrozpaczona patrzyłam jak chwyta się za głowę.

- Nie ma dla nas żadnych szans? – spytał załamany, powolnymi ruchami targając swoje włosy. Chyba miał wcześniej jakieś nadzieje, ale teraz się ulotniły.

- Przepraszam… - co ja narobiłam? Jestem okrutna. Ale taka była prawda. Znowu wstrząsnął mną kaszel. Nadal siedząc na łóżku, oparłam się o ścianę. – Nie chciałam by do tego doszło. Ale zawsze będziesz moim przyjacielem… - szepnęłam ostatkiem sił. Byłam wykończona. Za dużo tego wszystkiego. Obraz mi się rozmazał. Widziałam Martina jak przez mgłę. Nim zdążyłam się zorientować, zamknęłam oczy. Usłyszałam jeszcze jak tamten coś mówi, ale nie rozumiałam go. Odpłynęłam w ciemność.

piątek, 7 września 2012

Rozdział XVII

 Zanim doszliśmy do hotelu, odkryłam kolejną cechę Chestera. A mianowicie, był strasznie gadatliwy, kiedy się czymś przejmował. A po rozmowie z Michaliną tak się ożywił, że przez całą drogę tylko on gadał, a ja szłam obok i w milczeniu, z uśmiechem na ustach, przysłuchiwałam się jego wywodom. Uświadomił mi jak dużo dobrego można powiedzieć o osobie, której się praktycznie nie zna. Czasami tak mocno gestykulował, że musiałam go stopować, żeby ktoś go nie rozpoznał, a po chwili zaczynał szeptać jakby do samego siebie, przerażony tym co zrobił. Kiedy znaleźliśmy się już w recepcji, byłam tak rozbawiona, że musiałam się mocno powstrzymywać, żeby nie parsknąć śmiechem. Mieliśmy już wejść na schody, ale Chaz nagle umilkł i odwrócił się do mnie. Zdziwiona popatrzyłam na niego. Przyglądał mi się chwilkę, po czym z szerokim uśmiechem chwycił w ramiona i uścisnął tak gwałtownie, że aż stopy oderwały mi się od podłogi.

- Chester! Aaa! Co robisz?! Postaw mnie! – zaśmiałam się spanikowana, bo w obu rękach trzymałam reklamówki i nie miałam jak go objąć, żeby utrzymać równowagę. Posłuchał mojej prośby i po chwili znów czułam grunt pod nogami. Ale nadal mnie obejmował.

- Dziękuję. Gdyby nie ty, nigdy bym się nie zdobył na odwagę, żeby do niej podejść. Jesteś… super! – nawijał mi w ucho jak najęty. Uśmiechnęłam się.

- Drobiazg. Cieszę się, że mogłam pomóc. Odwdzięczyłam ci się za zakupy, jesteśmy kwita. – odpowiedziałam uradowana.

- Byłabyś dobrą przyjaciółką. Szkoda, że już jutro wyjeżdżasz… - puścił mnie i zamyślił się.

- Spokojnie, będziemy się widywać na waszych koncertach. Oczywiście musicie wrócić do Polski. – sama nie wierzyłam w to co mówię. Być przyjaciółką Benningtona… świat chyba obrócił się do góry nogami.

- Tak! Koncerty… No właśnie, ja mam pomysł! – wykrzyknął i wyszczerzył zęby w tajemniczym uśmiechu.

- Jaki pomysł? Mam się bać? – spytałam, nie wiedząc co znowu mógł wymyślić. A po nim można się spodziewać naprawdę dziwnych rzeczy.

- Nie powiem. Jeszcze nie teraz. – patrzył na mnie, wyraźnie z siebie zadowolony. Nie no… co za typ.

- Ehh… dobra. Nie wnikam. – poddałam się. Jeśli stwierdził, że nie teraz, to znaczy, że kiedyś na pewno mi powie. Poczekam. – Ale przyznam ci, że z tą podwójną randką to nieźle wykombinowałeś. A Mike jeszcze o niczym nie wie. Kiedy mu powiemy?

- O czym mi powiecie? – usłyszeliśmy pytanie i jednocześnie odwróciliśmy się w stronę schodów. Stał na nich Mike we własnej osobie i spoglądał zaciekawiony to na mnie, to na Chestera. Już chciałam otworzyć usta, ale Chaz mnie wyprzedził.

- Idę z wami na randkę. – wypalił radosnym głosem. Mike zrobił taką minę, że w tym momencie nie wytrzymałam. Zaczęłam się tak szaleńczo śmiać, że aż usiadłam na schodach i chwyciłam się za brzuch. Po chwili milczenia Chester zdał sobie sprawę z tego co powiedział i również zaczął rechotać, co mnie jeszcze bardziej rozśmieszyło. Nie umiałam się opanować. Chester mi wtórował, a Mike stał dalej z głupią miną, nie rozumiejąc naszego zachowania.

- Ludzie! Powiecie w końcu o co wam chodzi? – zapytał po paru minutach, bo powoli zaczęliśmy się uspokajać.

- No bo… jemu chodziło, że idzie z nami na randkę, ale też z kimś… - wymamrotałam, ocierając łzy wierzchem dłoni, bo śmiałam się tak mocno, że aż się popłakałam. – To znaczy, że to będzie taka podwójna randka.

- No właśnie. – przytaknął ubawiony Chester. – To ja idę do pokoju. Może wypadałoby się ogolić…? A gdzie my w ogóle idziemy? I o której? Ja muszę jej to napisać. – i zaczął przeszukiwać spodnie. Mike usiadł obok mnie na schodach i przyglądał się z niedowierzaniem jak Chaz coraz bardziej gorączkowo wkłada ręce do kolejnych kieszeni. Miał ich naprawdę dużo. W końcu zanurzył dłoń w ostatniej i odetchnął głęboko. Wyciągnął z niej mały skrawek papieru z numerem Michaliny.

- To gdzie idziemy? – ponowił pytanie, patrząc na nas z niewinnym wyczekiwaniem. Wyglądał tak komicznie, że znowu parsknęłam śmiechem.

- To ma być niespodzianka. – odpowiedział tymczasem Mike. Uśmiechnęłam się. Wszystko zaplanował. – Spytaj się ją tylko gdzie mieszka, i że o 20:00 po nią podejdziemy.

- Dobra, to cześć. – machnął do nas ręką i wyciągając komórkę, począł wspinać się po schodach. Po chwili usłyszeliśmy głośny stukot i krzyk Chestera. – Nic mi nie jest! - Kiedy zniknął nam z oczu, Mike spojrzał na mnie pytająco.

- Co mu się stało? 


- Chyba się zakochał. – odpowiedziałam z szerokim uśmiechem i popatrzyłam w jego brązowe oczy. Odwzajemnij spojrzenie i również się uśmiechnął.

poniedziałek, 3 września 2012

Rozdział XVI

- Chester!!! Musisz mi pomóc! – krzyknęłam godzinę później, z trzaskiem otwierając drzwi do jego pokoju. Był najlepszym przyjacielem Mike’a i chyba jako jedyny w całym Linkin Park lubił bawić się modą. Właśnie dlatego przybiegłam do niego ze swoim problemem. Po prostu nie miałam ze sobą żadnego ubrania, które pasowałoby na randkę. Jakież typowe myślenie dziewczyny…
- Kobieto… życie ci niemiłe..? – wymamrotał Chester spod kołdry. Zapomniałam, że był wczoraj najaktywniejszym uczestnikiem imprezy. Musiał go nękać straszny kac. Uderzyłam się w czoło za swoją głupotę i zamknęłam drzwi najciszej jak potrafiłam. Podeszłam do jego łóżka i powoli usiadłam na skraju.
- Przepraszam, nie chciałam krzyczeć. – szepnęłam.
- A właśnie, że chciałaś. – jęknął i wynurzył się z pościeli, patrząc na mnie morderczym wzrokiem.
- No dobra, chciałam. Ale przeprosiłam. – wyszczerzyłam się w uśmiechu, żeby go udobruchać.
- Niech ci będzie… - mruknął i wstał z łóżka.
- Chester… - szybko zasłoniłam oczy rękami, powstrzymując się od śmiechu.
- Hmm?
- Jesteś nagi.. Ale tak całkowicie. – uświadomiłam mu rozbawiona.
- Oj.. Ja nie zabroniłem ci patrzeć. Żartuję! Nie patrz przez chwilę. – zaśmiał się i usłyszałam, jak krząta się po pokoju, prawdopodobnie wciągając na siebie kolejne części garderoby. Co chwilę jęczał coś w stylu „moja głowa, o matko, jak boli”. Czekałam cierpliwie aż skończy.
- Ok, już możesz patrzeć. – powiedział i zmarnowany usiadł obok. – To o co chodzi?
- Mam sprawę i prawdopodobnie jesteś jedyną osobą w tym hotelu, która może mi pomóc. – spojrzałam na niego z uśmiechem.
- Kontynuuj… - przyjrzał mi się zaciekawiony.
- Tak… no… - nie wiedziałam jak to powiedzieć. – Mike zaprosił mnie na randkę i nie mam w co się ubrać. – wypaliłam.
- Aaa! Muszę iść do Brada po swoją kasę. – klasnął ochoczo w dłonie. Musiałam mieć w tym momencie bardzo dziwną minę, bo ze śmiechu aż chwycił się za brzuch. – Aua, moja głowa… Założyłem się z Bradem czy ty i Mike zaczniecie ze sobą kręcić. Wygrałem.
- Jesteście okropni. – uderzyłam go zażenowana w ramię. – Ale wracając do sedna sprawy. Pójdziesz ze mną do sklepu? Znasz dobrze Mike’a, wiesz co mu się spodoba.
- Sprytnie. Tylko łyknę jakąś tabletkę, bo mi łeb zaraz pęknie i możemy iść.
* * *
Przypatrzyłam się swojemu odbiciu w lustrze. Byłam w przymierzalni i zakładałam już 5 sukienkę. Chester stwierdził, że na randkę z Mikiem koniecznie muszę ubrać kieckę. Teraz siedział na kanapie w sklepie i krytykował każdą kolejną kreację. Albo była za mało seksowna, albo nie ten kolor, albo jeszcze coś innego mu nie pasowało. Co za facet… Ale ta mi się podobała. Błękitna, nad kolana, na ramiączkach. Dekolt nie za głęboki, ale według mnie wystarczający. Uśmiechnęłam się i wyszłam z przymierzalni.
- Idealna! Bierz ją! – Chester podskoczył do mnie jak oparzony i obejrzał z każdej strony. – Jakbyś nie była z Mikiem to sam bym się z tobą umówił… Żartuję! – podniósł ręce w obronnym geście, widząc mój wzrok.
- Żartujesz? A czego mi brakuje? – spytałam podchwytliwie.
- Niczego. To znaczy… dobra. Poddaję się. – zrezygnował i pokręcił głową, podczas gdy ja poszłam się przebrać. Po chwili płaciłam już za sukienkę i buty, które dostrzegłam przy okazji. Wyszliśmy ze sklepu i rozmawiając, zmierzaliśmy w stronę hotelu. Nagle Chester zatrzymał się gwałtownie i szybko pociągnął mnie w stronę jakiegoś zaułka.
- Co jest? – zapytałam zaskoczona. On tylko wychylił się ostrożnie zza rogu i machnął ręką bym zrobiła to samo.
- Widzisz ją? – wskazał mi palcem jakąś szczupłą dziewczynę, o ciemnych blond włosach do ramion. Na oko była w moim wieku. Siedziała na ławce przed pizzerią i czytała gazetę.
- No tak, i co dalej? – popatrzałam na niego z zainteresowaniem. Jak zahipnotyzowany się w nią wpatrywał.
- Odkąd tu przyjechaliśmy widziałem ją już dużo razy na mieście, jeden raz nawet z bliska. – opowiadał przejęty. – Ona ma boskie oczy! Ni to szare, ni zielone, ni niebieskie… Po prostu wszystko naraz! Chyba się zakochałem… - oparł się plecami o ścianę i popatrzał na mnie bezradnie. Tego się nie spodziewałam. Zerknęłam jeszcze raz na dziewczynę i znowu na Chestera. Po jego minie poznałam, że naprawdę go wzięło.
- No to podejdź do niej i zagadaj. – wydawało mi się to raczej proste. To znaczy dla niego. Jakże się myliłam.
- Ale ja nie umiem. Po prostu za każdym razem tchórzyłem, teraz też nie wiem co mam zrobić. – wytrzeszczyłam na niego oczy. On, słynna gwiazda rocka i nie potrafi pogadać z dziewczyną. A na koncercie, przed setkami, może nawet tysiącami ludzi, to nie ma tremy.
- Człowieku, daj spokój. Jak się nazywasz? – postanowiłam zastosować pewną metodę.
- Eee… Chester? – spojrzał na mnie jak na wariatkę.
- Jak?! Głośniej!
- Chester!! – załapał o co mi chodzi i krzyknął tak głośno, że kilku przechodniów się obejrzało. Na szczęście w porę nasunął daszek czapki na twarz i nikt go nie rozpoznał.
- Tak, a teraz idź do tej dziewczyny i powiedz jej jak bardzo ci się podoba. – powiedziałam stanowczo i wypchnęłam go z zaułka. – Będę w pobliżu, idź. – jeszcze raz spojrzał na mnie przerażony, ale posłusznie odwrócił się i ruszył w stronę ławki. Zobaczyłam jak podchodzi i nieśmiało siada obok. Pokręciłam głową z rozbawieniem. Po paru minutach również tam podeszłam i jak gdyby nigdy nic, oparłam się o ścianę pizzerii. Oni mnie nie widzieli, a ja słyszałam dokładnie wszystko co mówili…
- … kiedy to prawda. Wiem, że to brzmi jak jakiś głupi podryw, ale ja tak myślę. – Chester próbował chyba powiedzieć dziewczynie, że ma piękne oczy.
- No i co chcesz zrobić z tym fantem? – odpowiedziała. Twarda sztuka, nie będzie miał łatwo. Ciekawe czy wie kim on jest. – Chester…mogę się tak do ciebie zwracać? – szybko przytaknął. Czyli wiedziała. – Doceniam twoje próby i dziękuję za komplement, ale nie umawiam się z każdym, który mi powie, że mam ładne oczy.
- Ale nie tylko twoje oczy są ładne. Cała jesteś… ładna. – to mu chyba nie wyszło. Zażenowana przewróciłam oczami. Ale o dziwo dziewczyna się zaśmiała. Dobry znak. Postanowił to wykorzystać. – To dasz się wyciągnąć na kolację? Mój kumpel z kapeli też dziś wychodzi ze swoją dziewczyną, możemy zrobić podwójną randkę. – tym to mnie powalił… „ze swoją dziewczyną”? Szybko zamrugałam. To tylko kolacja. A poza tym na następny dzień miałam wracać do domu…
- Chyba się od ciebie nie opędzę… Dobra, dam ci szansę. Tu masz mój numer. Napisz mi o której i gdzie. A teraz przepraszam, muszę iść. – wstała, uśmiechnęła się do niego i poszła. Szybko usiadłam obok. Wyglądał jakby kopnął go prąd.
- Przyznam, nie poszło ci najlepiej, ale najważniejsze, że się zgodziła. – powiedziałam i się zaśmiałam.
- Ma na imię Michalina i jest niesamowita… - odparł rozmarzonym głosem, patrząc w przestrzeń przed sobą.

poniedziałek, 27 sierpnia 2012

Rozdział XV


Ocknęłam się, leżąc na czymś miękkim. Strasznie bolała mnie głowa. Nie otwierając oczu, podniosłam dłoń i dotknęłam czoła. Była zimna. Nagle zastygłam w bezruchu z ręką w powietrzu. Zaczęłam sobie wszystko przypominać. „Tylko dlaczego ja leżę w łóżku? Przecież dokładnie pamiętam, że zasnęłam na korytarzu. Gdzie ja jestem, do diabła?”. Gwałtownie podniosłam powieki i usiadłam. Byłam w pokoju Mike’a. Rozejrzałam się i zobaczyłam go w fotelu. Spał w bardzo niewygodnej pozie. Odetchnęłam z ulgą, chociaż wciąż nie wiedziałam, skąd się tam wzięłam. Wstałam bardzo powoli, podeszłam do śpiącego i usiadłam obok na podłodze tak blisko, że jego głowę miałam pół metra przed sobą. Jak jakaś głupia siedziałam i gapiłam się na niego z rozczulonym uśmiechem. Wciąż miałam przed oczami ten moment, kiedy rzucił się na Martina w mojej obronie. Przyglądałam się jego spokojnej twarzy, nie odbijało się teraz na niej żadne zmartwienie. Nagle, kiedy tak na niego patrzyłam, naszła mnie ogromna chęć, żeby go pocałować. Nie zastanawiając się długo, przybliżyłam powoli swoje usta do jego i zamknęłam oczy. Jednak nie zdążyłam złożyć pocałunku, bo poczułam dotyk na swoim policzku. Zaskoczona podniosłam powieki i ujrzałam jak Mike przygląda mi się z radością w oczach. Zaparło mi dech. Wtedy to on pocałował mnie… I w tym momencie wszystko się rozmazało.
* * *
 „Nieee! Dlaczego to musiał być sen?!” – krzyczałam w myślach. Ze złością uderzyłam pięścią w podłoże, na którym leżałam. Lecz moja dłoń znowu natrafiła na miękką kołdrę. „Chyba mam Déjà vu”. Ponownie otworzyłam oczy i niespodziewanie ujrzałam nad sobą zaniepokojonego Mike’a. Tak mnie to zaskoczyło, że w odruchu samoobrony uderzyłam go w twarz, trafiając w nos.
- Au! – z okrzykiem bólu zerwał się na równe nogi i trzymając się za krwawiący nos, pobiegł do łazienki. Przerażona tym co zrobiłam, zeskoczyłam z łóżka i poleciałam za nim.
- Przepraszam! Naprawdę nie chciałam! Przestraszyłam się i tak wyszło! – krzyczałam spanikowana, stojąc obok, podczas gdy on przyłożył sobie ręcznik do twarzy. Machnął tylko wolną ręką i patrzył na mnie rozbawiony.
- Nic się nie stało.. – wymamrotał przez materiał, który przysłonił mu również usta.
- A jak tam twoja głowa po wczorajszej bójce? – zawstydzona spuściłam wzrok.
- Jakiej bójce? O czym ty mówisz? – jego głos był tak zaskoczony, że musiałam na niego spojrzeć. Przyglądał mi się szeroko otwartymi oczami i chyba nieświadomie opuścił rękę z ręcznikiem. Krew pociekła mu po ustach i brodzie. Szybko się rzuciłam, chwyciłam jego dłoń i z powrotem przyłożyłam do jego twarzy. Był naprawdę zdziwiony moimi słowami. Wydało mi się to podejrzane.
- A co się wczoraj stało? Jak tutaj trafiłam? – spytałam, wciąż trzymając swoją rękę na jego.
- Eee… - zmarszczył czoło. – Pamiętam, że kiedy wyszedłem z łazienki, po tym jak Chester wymiotował, to zobaczyłem cię na łóżku obok Roba. – mówił strasznie niewyraźnie przez ten ręcznik, ale dałam radę go zrozumieć. – Chyba spałaś, ale miałaś straszne dreszcze, więc przyniosłem cię tutaj, bo tam było gorąco i głośno…
- Czekaj, moment.. Przyniosłeś mnie? Że tak na rękach? – przerwałam mu, żeby zadać to głupie pytanie, ale tak naprawdę zastanawiałam się nad czymś innym. Spałam w moim pokoju, potem Mike mnie przytargał do siebie i nie wiedział o żadnej bójce. To by znaczyło, że Martin… że to się nigdy nie wydarzyło?! To mi się tylko śniło! Zaniemówiłam. Szczęka mi opadła i ze szczęścia uroniłam jedną łzę.
- Ale to nic takiego, naprawdę… Wbrew pozorom nie jestem wcale taki słaby. – nieświadomy niczego Mike, widząc moją reakcję zaczął się plątać, nie wiedząc kompletnie o co chodzi. W końcu podniósł wolną rękę i delikatnie wytarł samotną łzę spływającą po moim policzku. Popatrzyłam na niego z taką radością, że zmieszał się jeszcze bardziej, ale z drugiej strony też wyglądał na uradowanego.
- Nie, ty nic nie rozumiesz. – rzekłam rozbawiona. – Jak usiądziemy to wszystko ci opowiem. Pokaż nos. – z lekkim żalem puściłam jego dłoń i pozwoliłam, by ponownie opuścił ręcznik, który był cały zakrwawiony. Ale na szczęście nic już nie ciekło z jego nosa, więc mogliśmy spokojnie wyjść z łazienki. Usiadłam po turecku na łóżku i poczekałam, aż Mike usadowi się obok. Zamiast tego położył się naprzeciwko mnie na boku, i podparł głowę ręką. Wytrąciło mnie to trochę z równowagi, bo przy okazji uśmiechnął się rozbrajająco. Przez chwilę patrzeliśmy sobie w milczeniu głęboko w oczy, ale udało mi się otrząsnąć i zaczęłam mu opowiadać mój dziwny sen. Pominęłam tylko ten fragment, w którym się z nim całowałam, chociaż trwało to ułamek sekundy. Kiedy skończyłam, poczułam, że ponownie do moim oczu napływają łzy, ale nie chciałam się przed nim rozklejać. Spuściłam głowę i zaczęłam bawić się bransoletką, byle tylko się czymś zająć. Po minucie kłopotliwej ciszy, podczas której myślałam, że już dłużej nie wytrzymam, Mike się poruszył. Podniósł się z pozycji leżącej, usiadł obok i mnie objął. Serce zaczęło mi walić jak szalone. Mimo tego wtuliłam się w jego tors i poczułam się o wiele lepiej.
- Spokojnie, to był tylko sen. – szepnął, a jego ramiona wzmocniły uścisk, jakby chciał mnie uchronić przed wszystkimi troskami świata. Pragnęłam, by ta chwila trwała jak najdłużej. Mike zaczął nucił pod nosem jakieś łagodne melodie, a ja przysłuchiwałam się biciu jego serca. Siedzieliśmy tak bardzo długo, kiedy nagle ktoś otworzył drzwi. Zastygliśmy w bezruchu, a do pokoju zajrzał Rob. Spojrzał na nas i uśmiechnął się wesoło.
- Ja tylko sprawdzam czy po wczorajszym nikt się nie zgubił. Odznaczę was na liście. – puścił do nas oko i wyszedł. To wytrąciło nas z transu. Szybko zeskoczyłam z łóżka i zerknęłam na zegarek.
- O rany… już 8. – wymamrotałam.
- To wcale nie tak późno. – Mike stanął przede mną i uśmiechnął się. Poczułam jak palą mi się policzki. – Słuchaj, kiedy wyjeżdżacie? – spytał.
- Jutro. – odparłam z żalem.
- Czyli dasz się wyciągnął dzisiaj na kolację? Znalazłem niedaleko bardzo fajną knajpę. – nie mogłam w to wszystko uwierzyć. Najpierw mnie przytulał, teraz zaprasza na kolację…
- Czy to aby na pewno nie jest kolejny sen? Mike Shinoda zaprasza mnie na kolację? – mruknęłam, po czym przerażona zatkałam sobie usta dłonią. Dlaczego wypowiedziałam swoje myśli na głos?!
- Nie, to nie jest kolejny sen. – zaśmiał się Mike. – Naprawdę zapraszam cię na randkę.
- Na randkę?! – krzyknęłam jak głupia, bo nie zdążyłam się w porę powstrzymać.