niedziela, 14 kwietnia 2013

Rozdział XXIX

Hmmm... No to nowy. Uprzedzam, że początek jest trochę... +18, więc czytacie na własną odpowiedzialność. Nie wiem jak mi to wyszło, ale jest długie dość jak na mnie. A zresztą sami ocenicie. Enjoy!

____________________________________________________________

 Wolną ręką nacisnęłam klamkę i weszłam do pokoju, rozglądając się na wszystkie strony. Wzrok od razu padł na moją gitarę stojącą w kącie, ale w niej nic się nie zmieniło. Szybko obiegłam spojrzeniem całe pomieszczenie, lecz wciąż nie widziałam nic nowego, co mogłoby być tą zapowiedzianą niespodzianką. Podrapałam się po nosie i zmarszczyłam brwi. Tymczasem Mike pociągnął mnie z łobuzerskim uśmiechem w stronę łazienki. 


- Może skoczymy razem pod prysznic? Pewnie chciałabyś się odświeżyć. – spojrzałam na niego i nie umknął mojej uwadze fakt, że wpatruje się w moje oczy z takim zachwytem, jakby widział je pierwszy raz w życiu. Weszliśmy do łazienki.

- Czy to jest ta twoja niespodzianka? – spytałam podejrzliwie, zamykając za nami drzwi.

- Po części. – usłyszałam jego namiętny szept tuż przy swoim uchu i kiedy odwróciłam się do niego przodem, on ujął moją twarz w swoje dłonie i zaczął mnie całować z takim zapałem, że już po chwili straciłam oddech. Byłam trochę zaskoczona i nie wiedziałam o co mu chodzi, ale nie chciałam tego w żadnym wypadku przerywać, więc zaczęłam współpracować. Objęłam jego szyję i z całą mocą oddawałam pocałunki. Czułam jak zwinne palce Mike’a wędrują do mojej talii i dotykają mojej skóry, pozostawiając za sobą przyjemne mrowienie. Po chwili podniosłam ręce do góry, pozwalając, by raper ściągnął ze mnie koszulkę. Przy tej czynności na chwilę oderwaliśmy się od siebie, wciąż jednak wpatrując się w swoje twarze z pożądaniem. W końcu materiał wylądował na płytkach. Powoli spletliśmy w powietrzu swoje dłoni na wysokości głów i na powrót poczułam gorące usta Mike’a na swoich. Napierał tak mocno, że uderzyłam dość gwałtownie plecami o ścianę i jęknęłam lekko z bólu, ale ani na chwilę nie pomyślałam, żeby przerywać. W sumie mało myślałam w tym momencie. Byłam zamroczona, liczyła się tylko ta chwila. Moje nadgarstki były przygwożdżone żelaznym uściskiem do płytek i nie mogłam nimi ruszyć, więc poddałam się jego pieszczotom. A on tymczasem począł całować moją szyję. Miałam kilka sekund, by zaczerpnąć powietrza. Oddychałam ciężko. Wtedy poczułam, że moje ręce zyskały wolność, bo Mike dobierał się do paska w moich spodniach. Uniemożliwiłam mu to jednak, podnosząc jego ramiona do góry i tym razem to ja pozbawiłam go koszulki. Oparłam się o niego całym ciałem i ponownie wpiłam w jego wargi, delikatnie je przygryzając. On chwycił mnie pod uda i posadził na szafce, zrzucając tym samym kilka kosmetyków na ziemię. Znowu zaczął majstrować przy moim pasku i w końcu jakimś sposobem ściągnął ze mnie spodnie. Nie pozostałam mu dłużna i po chwili oboje staliśmy naprzeciw siebie w samej bieliźnie. Mike pochylił się nade mną i pogładził moje nagie ramię. Poczułam gęsią skórkę.

- Kocham cię. – szepnął mi wprost do ucha, owiewając mój obojczyk ciepłym oddechem, po czym rozpiął mój stanik. Już dawno wyzbyłam się swojego wstydu przed pokazywaniem mu się nago, więc teraz po prostu zręcznym ruchem ściągnęłam z nas ostatnie części garderoby i oparłam dłonie na jego klacie.

- Też cię kocham. Pamiętaj o tym. – odpowiedziałam lekko zdyszanym głosem, ale z najpiękniejszym uśmiechem na jaki było mnie stać. – Chodź. – podeszłam na palcach do kabiny, bo płytki były zimne i odkręciłam gorącą wodę. Weszłam do środka, poczekałam aż Mike wgramoli się za mną i zasunęłam drzwi. Po chwili cała kabina zaparowała tak mocno, że nie było przez nią nic widać. Zamknęłam oczy, a Mike wplótł swoje dłonie w moje mokre włosy. Trzeba przyznać, że dawno nie mieliśmy takiej akcji. Przylgnęłam do niego całym ciałem, czułam na sobie każdy milimetr jego napiętej z podniecenia skóry. Nasze języki toczyły ze sobą zażartą wojnę. Mike oparł się o ścianę, chwycił mnie mocno za pośladki i przyciągnął do siebie, aż w końcu poczułam, że jest we mnie. Wbiłam mu paznokcie w plecy, odchyliłam się lekko do tyłu i jęknęłam z rozkoszy. Ruchy stawały się coraz szybsze. Gorąca woda spływała po naszych nagich ciałach, dodatkowo podkręcając atmosferę. Spojrzałam mu w oczy lekko zamroczonym wzrokiem. On wciąż trzymał ręce na moich pośladkach, ruszając się jeszcze szybciej i gwałtowniej. Już nie kontrolowałam gardłowych dźwięków wydobywających się z moich ust. Raper zresztą miał tak samo. Drżącymi palcami kurczowo trzymałam się umięśnionych ramion, chowając głowę w zgłębieniu jego szyi. Znowu chwycił mnie pod uda, trzymając moje nogi w rozkroku, po obu swoich bokach i wzniósł trochę w powietrze, odwracając się, bym tym razem to ja miała wylądować plecami do ściany. Nie puścił mnie, więc byłam trochę wyżej, dlatego miał okazję całować jeszcze moje piersi. Oplotłam głowę muzyka swoimi ramionami i przycisnęłam mocno do siebie, zanurzając twarz w jego włosach. Czułam, że jeszcze chwila i nie wytrzymam. Uścisk dłoni Mike’a stał się aż bolesny. Przy każdym ruchu byłam dociskana do płytek. Wody już praktycznie nie czułam, nie miała żadnego znaczenia. Zacisnęłam zęby, oparłam głowę o ścianę, wygięłam się gwałtownie, wbijając mu paznokcie w kark i wtedy wszystko się skończyło. Z głośnym westchnieniem osunęłam się prawie na samą podłogę, ale Mike w porę mnie chwycił. Wtuliłam się w niego, ciężko dysząc, a on gładził mnie powoli po plecach. Staliśmy tak chwilę w bezruchu, próbując uspokoić oddechy. W końcu zakręciłam kurek i wyszliśmy z kabiny.

- To było… To było… Eee… - nie umiałam znaleźć odpowiedniego słowa, więc odwróciłam się tylko do niego przodem z bezradną miną, czując jak policzki mnie palą, mimo że zaczynałam się trząść z zimna.

- Ciii, nic nie mów. – Shinoda chwycił szybko jakiś ręcznik i zaczął mnie wycierać. Kawałek po kawałku, całując przy okazji każde miejsce, na którym przed chwilą był materiał. Odetchnęłam głęboko i spojrzałam w jego skupione oczy, wpatrujące się moje włosy, kiedy zarzucił mi ręcznik na głowę i lekko potrząsnął, sprawiając, że przez kilka sekund nic nie widziałam. Potem znowu ujrzałam świat. Można powiedzieć, że dosłownie zobaczyłam cały mój świat. W końcu przede mną stał Mike Shinoda.

- Jesteś cały mój. – powiedziałam drżącym głosem. On uśmiechnął się słodko i oparł swoje czoło o moje.

- Muszę się z tym pogodzić. – odpowiedział rozbawiony. Przez chwilę patrzeliśmy sobie w oczy, po czym sięgnęłam do jego ust i delikatnie je musnęłam. Jakoś nie miałam jeszcze dość, ale cofnęłam się o krok.

- Dawaj ręcznik. – zaśmiałam się i po minucie on również był suchy. Śmiejąc się jak idioci, pozbieraliśmy części garderoby i wkładaliśmy na siebie.

- Poczekaj. – usłyszałam, kiedy chciałam ubrać koszulkę. Zerknęłam na niego zaskoczona. – Teraz druga części niespodzianki. Odwróć się.

- Co ty znowu… - okręciłam się na pięcie, tak jak mi kazał, akurat by spojrzeć w lustro. Kątem oka obserwowałam go w odbiciu i widziałam, że wyciąga z szafki coś bordowo-granatowego. Wstrzymałam oddech. Czy to jest…

- Podnieś ręce. – powiedział i już po chwili miałam na sobie klubową koszulkę FC Barcelony. Zwiesiłam głowę i wlepiłam wzrok w logo na mojej lewej piersi. Pochwyciłam je w swoje palce i przybliżyłam do ust. Zamknęłam na chwilkę oczy wzruszona tą chwilą. Potem szybko się odwróciłam i patrząc przez ramię, ujrzałam w lustrze żółtą 7 na plecach, a tuż nad nią napis ‘David Villa’.

- Jest cudowna, piękna, wspaniała! Dziękuję! – wykrzyknęłam i gwałtownie się w niego wtuliłam, ukrywając twarz w zgięciach jego koszulki, żeby nie zobaczył moich łez. Łez szczęścia. Po tym wszystkim.

- Idealnie się nada na dzisiejszy mecz. – usłyszałam jego pełen radości głos. Doskonale wiedział, jak bardzo mnie dziś uszczęśliwił. – Nie jesteś głodna? Bo ja bardzo! – zmienił temat i spojrzał na mnie z góry ze zmarszczonym czołem. Po chwili nie wytrzymaliśmy tej powagi i oboje wybuchliśmy głośnym śmiechem. – Chodź, pójdziemy coś zjeść do jakiejś restauracji. – powiedział, chwycił mnie za dłoń i wyprowadził z łazienki. Przelotem zerknęłam na zegarek. Była już 17:35. Za dwie godziny powinniśmy już być na stadionie. Zadrżałam z ekscytacji na samą myśl o tym. – Zmieniasz teraz koszulkę i po nią wrócimy czy…

- Nie. – przerwałam mu. – Idę w niej. – automatycznie złapałam za kołnierzyk i przycisnęłam do siebie, jakby w obawie, że ktoś mi ją weźmie. Już się przywiązałam do tej koszulki.

- Dobrze. Mnie pasuje. – odpowiedział z uśmiechem i podszedł jeszcze do szafki nocnej, żeby zabrać z niej portfel. Kilka sekund potem trzasnęły drzwi i w pokoju zapanowała cisza. Cisza, którą zakłóciło delikatne buczenie komórki, leżącej na szafce po przeciwnej stronie łóżka.

                                                              * * *

- KTÓRA GODZINA?! – wydarłam się Mike’owi do ucha, aż spojrzał na mnie jak na wariatkę. Zrobiłam minę niewiniątka. Siedzieliśmy już na trybunach. Mieliśmy świetne miejsca, wszystko było idealnie widać. Wokół zbierali się inni kibice i każdy krzyczał do swoich towarzyszy, więc ogólnie zrobił się takich hałas, że bez wrzeszczenia właściwie nie można się było porozumieć. Shinoda nie zamierzał się wysilać i tylko pomachał mi przed nosem ręką z zegarkiem. W ten sposób nic nie widziałam, więc musiałam go chwycić za dłoń i ją unieruchomić, żeby odczytać godzinę. 19:53. Jeszcze kilka minut. Siedziałam jak na szpilkach i wyciągałam szyję, żeby widzieć wyjście z tunelu. I w końcu zaczęli wychodzić. Przy akompaniamencie hymnu Barcy ustawili się wraz z przeciwnikami w szereg, by po chwili rozbiec się po całym boisku. Nie wiem jakim cudem, ale David odnalazł mnie wzrokiem na trybunach i mi pomachał. Z szerokim uśmiechem mu odmachałam i uniosłam w górę oba kciuki. W tym momencie spojrzałam na telebim i traf chciał, że kamera pokazała mnie. Speszyłam się i z niemrawym uśmiechem opuściłam ręce. Jednak ułamek sekundy później zorientowałam się co jeszcze zobaczyłam na ekranie. Kilka rzędów za mną, trochę na prawo siedział…

- Martin… - szepnęłam z wielkimi oczami, nie śmiąc się odwrócić. Oczywiście nikt mnie nie usłyszał, bo nie było takich szans. Nawet Mike zdawał się nie wiedzieć co się ze mną dzieje. Kamera na szczęście pokazywała już inny sektor. Wstrzymałam oddech i zacisnęłam pięści. Milion myśli na sekundę. Znowu mi wszystko spieprzył. A miał to być najpiękniejszy dzień w moim życiu. Ale chwila… Przecież jeszcze nic się nie stało. I nie wiadomo czy coś się stanie. Powoli wypuściłam powietrze z płuc i postanowiłam sobie, że tego wieczoru nic mi nie zepsuje. Dopiero później okazało się jak bardzo się myliłam…

- Iniesta, Xavi, Iniesta, Messi, Villa…. GOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOL! VILLA, VILLA, GOOOOOOOL! VILLA MARAVILLA! – wydarł się komentator po tym jak Guaje wpakował piłkę do siatki, a razem z nim oszalał cały stadion. Wszyscy wstali z miejsc, wrzeszczeli, ściskali się z sąsiadami. Nieważne, że się człowieka pierwszy raz widzi na oczy. My, kibice, jesteśmy jedną wielką rodziną. Skakałam jak szalona i machałam rękami. Dziwne, że nikt nie oberwał. Patrzyłam jak David biegnie do Leo i z wielkim impetem przytula się do niego, dziękując mu za asystę. Nie był to mecz jakiejś wielkiej wagi, ale bramka w ostatnich minutach dająca drużynie prowadzenie, a właściwie już zwycięstwo, cieszyła tak samo mocno jak wszystkie inne. Goście rozpoczęli już grę od środka i wymienili kilka podań, ale rozbrzmiał gwiazdek sędziego zwiastujący zakończenie meczu. Ponownie puścili hymn i gracze powoli schodzili z boiska, wzajemnie sobie gratulując. Spojrzałam na swoje dłonie, które były całe czerwone od oklasków. I zapewne jutro nie będę mogła mówić. Jak to dobrze, że gram tylko na gitarze. Trybuny powoli pustoszały. A moja adrenalina nadal była na wysokim poziomie. Nie chciałam stąd wychodzić. Jednak Mike sprowadził mnie na ziemię. Szturchnął mnie w ramię i pokazał na swoją komórkę. Miał tam wyświetloną wiadomość od Brada, że musi wracać, bo dzwonił organizator koncertu i potrzebują coś obgadać. Nachylił się i powiedział, żebyśmy wyszli na zewnątrz, to swobodnie pogadamy, bo na stadionie wciąż panowała lekka wrzawa. Kiwnęłam głową i zaczęliśmy się przeciskać do wyjść. Po kilku minutach staliśmy już na chodniku i wdychaliśmy chłodne powietrze.

- To co? Wracamy? – spytał raper, ściągając z siebie bluzę i zarzucając mi ją na ramiona.

- No nie wiem, chciałam jeszcze pogadać z Davidem… - zamarudziłam.

- O wilku mowa. – odparł Mike i kiwnął głową, patrząc za moje plecy. Ogólnie było już ciemno, ale wszędzie porozstawiane były latarnie, więc to nie robiło różnicy. Odwróciłam się i zobaczyłam biegnącego w naszą stronę Davida.

- Złapałem was! Szczęściarz ze mnie. – powiedział, gdy pojawił się obok. Wcale nie wyglądał na zmęczonego. – I jak wam się podobało? Świetna koszulka. – mrugnął do mnie.

- Wspaniale było. Piękna bramka, stary. – Shinoda uśmiechnął się z uznaniem.

- Dzięki. – przybili sobie piątkę. – Macie może ochotę na jakiś spacer? Barcelona w nocy to jeszcze piękniejsze miasto niż w dzień.

- Ja niestety muszę lecieć do hotelu, mam sprawę do załatwienia. Ale jak Karolina chce, to możesz ją oprowadzić. Tylko przyprowadź ją do mnie całą i zdrową. – Mike uśmiechnął się półgębkiem, ale wydawało się, że mu ufa.

- Jasne, nikt jej nie tknie. – pożegnaliśmy się i każdy poszedł w swoją stronę. Wędrowaliśmy sobie z Davidem po różnych zakątkach stolicy Katalonii przy blasku księżyca. Rzeczywiście w nocy było tu jeszcze piękniej. Gawędziliśmy o wszystkim i o niczym. Przechodziliśmy właśnie przez jakiś most. Zatrzymałam się i oparłam o barierkę, patrząc z rozmarzeniem przed siebie. David zrobił to samo.

- Chciałabym tu kiedyś zamieszkać. – szepnęłam.

- W pełni cię rozumiem. – usłyszałam jego ciepły głos obok. Oparłam głowę o jego ramię i tak sobie trwaliśmy przed dłuższy czas. Zrobiło się tak miło. W promieniu kilometra nie było żywej duszy. Rzeczka pod nami szumiała cicho. Słowa były zbędne. I wtedy poczułam gęsią skórkę. Drgnęłam, wiedziałam, że za chwilę coś się stanie. I niekoniecznie będzie to dobre.

- David… - mój głos był tak słaby, że nie byłam pewna czy w ogóle usłyszał.

- Hm? – czyli usłyszał.

- Ktoś tu jest. – przełknęłam ślinę. Tak naprawdę już wiedziałam kto to. Villa nie wiedział o co mi chodzi. Nagle ktoś szarpnął mnie za ramię i poczułam chłód żelaza na szyi. Ten ktoś unieruchomił mi ręce z tyłu i odciągnął kawałek od zszokowanego piłkarza.

- Witaj, kochanie. – usłyszałam tuż przy prawym uchu. Miałam rację, rozpoznałam ten głos.

- Martin… - jęknęłam.

- Puść ją. – David spróbował interweniować.

- Nie zbliżaj się! – mój dawny przyjaciel pogroził mu nożem, po czym ponownie przyłożył go do mojej skóry. – Naprawdę myślałaś, że mi umkniesz? Że nie będę wiedział gdzie jesteś? Proszę cię! Gazety wszystko mi powiedziały. Twój związek z tą gwiazdeczką jest dość głośny, choć może nie zdajesz sobie z tego sprawy. Naprawdę wolisz tego kąpanego w błocie modnisia niż mnie? Tak? Otóż nie. W tym miejscu zdecyduję za ciebie. Skoro nie możesz być ze mną, to nie będziesz z nikim. Oboje tutaj zginiemy… - tak bardzo się skupił na tym co do mnie mówił, że w ogóle przestał zwracać uwagę na Davida. Ten to wykorzystał i powoli, małymi kroczkami do nas podchodził. Wlepiłam w niego przerażony wzrok, ale on przycisnął swój palec do ust, nakazując mi milczenie. Serce waliło mi jak młotem. Wydawało mi się, że jest tak głośne, iż spłoszy ptaki z pobliskich drzew. – Nie zrozum mnie źle. Robię to dlatego, że cię kocham. I wiem, że w głębi siebie też mnie kochasz. – Villa był już tylko metr od nas. Czy Martin naprawdę był tak opętany szaleństwem, że go nie widział? Wtedy wszystko stało się tak nagle. Nie zdążyłam nawet pomyśleć co się dzieje. David skoczył do przodu, chwycił dłoń Martina z nożem i próbował mu go wyszarpać. Mimo, że ten był ogromnie zaskoczony, to nie wypuścił narzędzia z palców. Uderzył piłkarza w twarz i zamachał się ostrzem. Ja sama nie zdążyłam jeszcze uskoczyć i to mnie się oberwało. Poczułam jak nóż wbija mi się w bok. Rana była dość głęboka i chyba złamał mi żebro. Powoli spojrzałam w dół i ujrzałam rozszarpaną dziurę w mojej kochanej koszulce, z której obficie sączyła się krew. Straciłam czucie w nogach, kolanach się pode mną ugięły. Przycisnęłam ranę drżącymi rękami. Osunęłam się na ziemię. Jak przez mgłę widziałam, że David wciąż szarpie się z Martinem. Chyba mu się udało. Zza półprzymkniętych powiek zarejestrowałam zamaszysty ruch ręki Villi, po czym przeciwnik upadł bezwładnie na chodnik. A może to był David? Nie! Tylko nie David! To na pewno był Martin. Boże, Mike… Czy ja umieram? Tak po prostu sobie umieram i zostawiam Mike’a samego? Jak ja mu to mogę robić? Łza spłynęła po moim policzku. Było mi zimno.

- Karolina! – głośny krzyk wdarł się do mojego oddalającego się umysłu. To był David. Czyli mu się udało. Opadł obok mnie na kolana, podciągnął mnie i oparł moją głowę na swoich udach. Ostatkiem sił spojrzałam do góry i ujrzałam jego przerażone oblicze.

- Powiedz… - szepnęłam i zakrztusiłam się. Ze łzami w oczach pochylił się nade mną. – Powiedz Mike’owi, że go bardzo, bardzo kocham, i że jego prezent był najcudowniejszy na świecie...

- Sama mu to powiesz. Nie pozwolę ci odejść. Obiecałem twojemu kochasiowi, że przyprowadzę cię całą i zdrową. Nie udało mi się. Ale nie pozwolę ci odejść. – powtarzał w kółko drżącym głosem, wyszarpując z kieszeni komórkę. Chyba. Tak mi się wydawało. Uśmiechnęłam się do niego słabo ostatni raz i straciłam przytomność.