środa, 8 maja 2013

Rozdział XXX

Witam z ostatnim rozdziałem. Nie przedłużając, bo dopisek będzie jeszcze pod koniec, życzę miłego czytania :)
_________________________

 Ciemno, jasno, ciemno, jasno, ciemno, jasno… Jakiś stukot, hałas, rozmowy, krzyki, szum… Co się dzieje? Gdzie ja jestem? Podniosłam powieki akurat, żeby trafić na owe ‘jasno’, czyli lampę na suficie. Światło tak raziło, że szybko zamknęłam z powrotem oczy. Nagle poczułam niesamowicie przeszywający ból gdzieś w okolicach ostatnich żeber po prawej stronie. Był tak mocny, że mimowolnie wydałam z siebie głośny jęk. Oddychałam gwałtownie, a każde zaczerpnięcie powietrza było cierpieniem nie do opisania. Chwyciłam w garść jakiś materiał, na którym leżałam. Mimo to przypomniałam sobie dlaczego jestem w tym, a nie innym miejscu. A byłam w szpitalu. I wieziono mnie gdzieś, choć nie wiedziałam gdzie. 


- Karolina! – ktoś ścisnął moją rękę. Instynktownie wiedziałam, że to Mike. Chciałam mu coś powiedzieć, ale zupełnie nie miałam siły. Z moich ust wydobył się tylko niezrozumiały charkot. Spróbowałam jeszcze podnieść powieki, ale wzrok miałam zamglony. Jednak skupiłam się na tyle mocno, by zobaczyć biegnącego obok muzyka raz po raz zerkającego z przerażoną miną w moją stronę. Wiedząc, że jest przy mnie, uśmiechnęłam się słabo, wypuściłam powietrze, a wraz z nim ponownie opuściła mnie świadomość.

                                                      * * *

- Co z nią?

- Stan nie jest najlepszy, ale stabilny. Będzie musiała tutaj pozostać jeszcze jakiś czas.

- A odzyskała już przytomność?

- Jeszcze nie. Wciąż czekamy.

- Dobrze, dziękuję. – trzasnęły lekko drzwi i po kilku sekundach poczułam, że materac się ugina. Ktoś odgarnął mi włosy z twarzy. To nie był Mike. Po głosie rozpoznałam Davida. Leżałam jakby zamknięta w sobie. Nie miałam na nic siły. Nie umiałam nawet dać mu znać, że już nie śpię. Tylko dlaczego? Może utraciłam zbyt dużo krwi. Na chwilę zapanowała cisza, ale wiedziałam, że wciąż tu jest. Chyba mi się przyglądał. Boże, jakie to dziwne uczucie wszystko słyszeć, ale nie móc drgnąć nawet jednym mięśniem. Wtedy zarejestrowałam poruszenie i piłkarz delikatnie pocałował mnie w czoło.

- Przepraszam… - usłyszałam jego szept tuż przy moim uchu. – Nie mam pojęcia skąd, ale wiem, że mnie słyszysz. Naprawdę przepraszam. To moja wina. Gdybym cię nie wyciągnął na ten spacer… Powinnaś była iść z Mikiem. Nawiasem mówiąc, on też tutaj jest. Śpi. Czuwa przy tobie cały czas. Boże, co ja narobiłem… - chwycił moją bezwładną dłoń w swoje drżące ręce. Nie chciałam, żeby się obwiniał. David, przecież ty mnie uratowałeś! Chciałam mu to wykrzyczeć i przede wszystkim mu za to podziękować. Serce mi się krajało z żalu, kiedy słyszałam jego przyśpieszony i przerywany oddech. Chyba nie płacze… Sama poczułam jak pod powieką zbiera mi się kilka łez i mimowolnie wypływa na policzek. To wywołało szybką reakcję u mojego towarzysza, który podniósł się gwałtownie z łóżka, puszczając moją dłoń, po czym usłyszałam jak woła pielęgniarkę.

- Co się dzieje? – spytał trochę zaspany głos. Mike?

- Karolina się chyba budzi. – odpowiedział mu niespokojnie David. Matko, ja chcę się móc poruszyć! Mike! MIKEY!

- M… Mi… Mike. – spróbowałam i udało się! Ale byłam z siebie dumna.

- Jestem tu, skarbie. – chwycił mnie za rękę i gładził uspokajająco po policzku. W końcu poczułam w sobie tyle siły, by otworzyć oczy. Powoli podniosłam powieki i ujrzałam przed sobą twarz Shinody. Zmęczoną, bladą, ale szczęśliwą. Uśmiechnęłam się.

- Cześć chłopaki. – powiedziałam słabo. Zamrugałam, by pozbyć się ostatnich łez z oczu. Wydrążyły sobie ścieżkę po mojej suchej skórze na twarzy, ale nie spadły, bo Mike złapał je w połowie drogi.

- Ciii, nic nie mów. – odezwał się Villa, który przysiadł po drugiej stronie łóżka. Odwróciłam się w jego stronę i wolną ręką pomachałam w powietrzu, by zaczepić drżącymi palcami o jego rękaw. Spojrzał na mnie pytająco, a ja tylko przyciągnęłam go do siebie, objęłam ramieniem i przytuliłam.

- Dziękuję. – wyszeptałam. – Za ratunek. Gdyby nie ty, prawdopodobnie nie byłoby mnie tutaj. – wypuściłam go z objęć i pozwoliłam, by się odsunął. Jego wzrok był pełen wzruszenia i wdzięczności. Odwróciłam się do Mikiem i ujrzałam, że też ma na twarzy wymalowaną radość i ulgę.

- Proszę się odsunąć od pacjentki. – dobiegł nas głos. Wszyscy spojrzeliśmy w tamtym kierunku. No tak, przecież David zawołał pielęgniarkę. Posłusznie odeszli kilka kroków, by zrobić jej miejsce. Posprawdzała wszystko, zadała mi kilka pytań, na które odpowiedziałam niemrawo i wyszła, ciągnąc za sobą chłopaków. Nie chciałam ich teraz stracić z oczu, ale nie miałam nic do gadania w tej kwestii. Na sali zrobiło się pusto i nieprzyjemnie cicho. Leżałam i wpatrywałam się w sufit. I pomyślałam o Martinie. O człowieku, który był moim przyjacielem. Od zawsze. Przez to jak się zmienił, jakaś część mnie się rozsypała. A teraz nie żyje. Tak, zdążyli mi to jeszcze powiedzieć na odchodnym. Szczerze mówiąc, cholernie mnie to zabolało. Naprawdę tego nie chciałam. Kurczowo zacisnęłam palce na białej pościeli. Do oczu ponownie napłynęły łzy. Z zrozpaczoną miną odwróciłam głowę i spojrzałam w okno. Po błękitnym niebie leniwie posuwały się delikatne chmury. Gdy jedna zniknęła z pola widzenia, pojawiała się następna. Oczywiście. Coś musi się skończyć, by coś innego mogło się zacząć. Tylko dlaczego ten świat jest zbudowany właśnie w taki okrutny sposób?

 Nagle poczułam w sobie jakieś gwałtowne szarpnięcie. Nie wiedziałam co się dzieje. Chciałam kogoś zawołać, ale nie mogłam wydobyć z siebie głosu. Spanikowana zsunęłam nogi z łóżka i trzymając się za brzuch, próbowałam wstać. Jednak moje dolne kończyny odmówiły posłuszeństwa i najzwyczajniej w świecie zwaliłam się jak długa na podłogę. Traciłam oddech. Zamknęłam oczy i dygotałam, leżąc na zimnej posadzce. Po kilku minutach udręki i wewnętrznej walki doświadczyłam uczucia spadania i wszystko ustało. Jednak czułam się inaczej. Wszystko wydawało się inne. Zaczerpnęłam głęboko powietrza i wypuściłam go ze świstem z płuc. Nie otwierałam oczu. A pod powiekami przewijały mi się różne dziwne obrazy. Tak jakby ktoś przekręcał kanały. Klik. Wypisują mnie ze szpitala. Klik. Jestem na pogrzebie Martina. Klik. Biegam radośnie po boisku za Davidem. Klik. Stoję na scenie, a przede mną klęczy Mike z pierścionkiem w dłoni. Klik. Jestem na imprezie urodzinowej Chestera i tańczę z nim jakiś dziki taniec. Klik. Leżymy z Mikiem na kanapie i oglądamy film. Klik. Składam przysięgę małżeńską, a przede mną Mike tryska szczęściem. Klik. Podróż poślubna z Mikiem. Klik. Mike ujmuje moją twarz w dłonie, by złożyć na moich ustach delikatny pocałunek. Klik. Otworzyłam oczy. Dyszałam ciężko. Co to było? Co to wszystko miało znaczyć? Cholera, co z tym sufitem? Przecież był biały, a ten ma drewniane panele. Przerażona zarejestrowałam, że trzymam coś w ręce. Po strukturze poznałam, że jest to gryf gitary. Skąd się tu do cholery wzięła gitara?! Leżałam nieruchomo, cała zesztywniałam. Nic nie rozumiałam. Bałam się odwrócić wzrok, więc bez mrugnięcia wpatrywałam się dalej w sufit i próbowałam się jakoś uspokoić. Nie no, co ja gadam! W żadnym wypadku nie umiałam się uspokoić! I było mi niedobrze. Miałam wrażenie, że lada moment spektakularnie zwrócę wszystko, co miałam w żołądku. Panika, panika, panika. Ogarnął mnie taki niewyobrażalny strach, że gdybym mogła, to wtopiłabym się podłogę. Chciałam zniknąć. Lecz przecież nie mogłam tak leżeć w nieskończoność. Podjęłam decyzję. Zacisnęłam zęby, przymknęłam oczy i powoli się podniosłam. Rozejrzałam się i zaliczyłam taki szok, że gały wyszły mi z orbit i po sekundzie zwymiotowałam na ciemnozielony dywan. CO JA TU KURWA ROBIĘ?! Kanapa. Na kanapie śpi Weronika z głową opartą na ramieniu Moniki. Wszędzie pełno śmieci. A na podłodze z dwa metry dalej leży… Martin. Oddycha. Kątem oka zarejestrowałam jeszcze kilka innych osób. A w garści trzymałam moją gitarę. Gitarę, którą dostałam na urodziny. Urodziny, które odbyły się… DZISIAJ! Uderzyłam się w twarz. Raz. Drugi. Trzeci. No błagam, budź się! Nic jednak nie wskazywało na to, że to sen. Otarłam usta dłonią. Cholera. Usiadłam po turecku i z otwartą buzią wpatrzyłam się w jakiś nieistniejący punkt. Nie wiem jak długo tak trwałam. Czułam totalną pustkę. Nie dopuszczałam do siebie tej myśli, ale... to nie obecna sytuacja była snem. Snem było to wszystko co przeżyłam od tego momentu, kiedy fałszywie obudziłam się w tym samym miejscu, w którym byłam teraz. Mike... David... Te wszystkie uczucia, to wszystko co się zdarzyło... Tak naprawdę nic z tego nie miało miejsca w rzeczywistości. Usłyszałam jakiś szmer. Pozostając wciąż w tej samej pozycji, przeniosłam tylko wzrok na źródło dźwięku. Martin. Trzymając się za głowę, podniósł się na kolana. Chwiał się lekko, kiedy nieobecnym spojrzeniem ogarnął cały pokój. Jednak kiedy to spojrzenie skupiło się na mnie, jego sylwetka momentalnie znieruchomiała. Przez chwilę przyglądał mi się niespokojnie, po czym powoli zaczął się czołgać w moim kierunku. W końcu znalazł się metr ode mnie i szukał ze mną kontaktu wzrokowego, ale ja ponownie wpatrzyłam się w przestrzeń. Nic nie czułam, totalnie nic.

- Co się stało? - spytał mnie ochrypniętym głosem.

- Cicho bądź. - syknął ktoś z podłogi.

- Zamknij się. - odwarknął Martin i ponownie skupił na mnie swoją uwagę. - Hej, słyszysz? - szepnął. Bałam się. Bałam się mu odpowiedzieć. Nic nie było dla mnie jasne. Wszystko było jednym wielkim kłamstwem mojego umysłu.

- Czy byliśmy już na koncercie? - drgnęłam, słysząc własny głos.

- Co ty gadasz? Były twoje urodziny i...

- Byliśmy? - ponowiłam pytanie. Musiałam się upewnić.

- Nie, ale...

- Czy poznaliśmy osobiście Linkin Park?

- Nie. - odpowiadał, patrząc na mnie coraz bardziej przerażony. A ja wciąż nie odwracałam wzroku od mojego wyimaginowanego obiektu.

- Czy Mike Shinoda zaprosił mnie na randkę?

- Nie.

- Czy grałam z nim koncert?

- Nie. O co ci chodzi?

- Czy byłam na Camp Nou? Czy poznałam Davida Villę? - do moich oczy napłynęły łzy.

- Wiem, że to jedno z twoich marzeń, ale nie.

- Czy ty mnie kochasz? Czy kiedykolwiek byś mnie skrzywdził? - w końcu spojrzałam mu w oczu. Po moich policzkach popłynęły krople łez.

- Oczywiście, że cię kocham. Jesteś moją przyjaciółką. I nigdy nie pozwolę cię skrzywdzić. - powiedział pewnym głosem, choć po jego twarzy wciąż błądziło niezrozumienie. Podniosłam się na kolana i przytuliłam się do niego. Tak po prostu. Wiedziałam, że jestem w odpowiednim miejscu i w odpowiednim czasie. Tak powinno być. Są znikome szanse, że mój sen się ziści. Mike nigdy się nie dowie jak bardzo go pokochałam. David nigdy się nie dowie, że w dość krótkim czasie stał się moją bratnią duszą. Zdziwiło mnie jak szybko się z tym pogodziłam. Może ja tak naprawdę przez cały czas wiedziałam, że to sen? Że to wszystko nie może dziać się naprawdę? Objęłam mocniej Martina i ukryłam twarz w jego ramieniu, obficie mocząc mu koszulkę. A on gładził mnie uspokajająco po plecach i kołysał się lekko ze mną w objęciach.

 Zakończenia są najtrudniejsze. Dlaczego? Bo nie wszystkie wątki zostały doprowadzone do końca. Bo nie każda obietnica została spełniona. Bo to wszystko tak naprawdę się nie skończyło. To się dopiero zaczyna. I jeszcze wiele może się zdarzyć.
 

                                                 THE END
____________________________

A więc to koniec... Tak, koniec. Szczerze mówiąc, dziwnie się czuję kończąc to. W jakimś stopniu zżyłam się z tymi postaciami. Może nie pisałam tego regularnie, dzień w dzień, ale jednak rok czasu minął, od kiedy to zaczęłam. Chciałabym podziękować WSZYSTKIM czytelnikom, bez wyjątku. I tym, którzy to komentowali, i tym, którzy wchodzili i czytali, nawet bez słowa. Taka ilość wyświetleń w końcu sama się nie nabiła. Będzie mi Was brakować. Może w wakacje zacznę pisać coś jeszcze, ale będzie to trochę inna tematyka, więc nie wszyscy się znowu spotkamy. Tak naprawdę to ja nadal nie rozumiem, dlaczego to czytaliście. To przecież takie flaki z olejem xd W każdym razie jestem Wam wdzięczna za wszystko. Kocham Was i cieszę się, że mogłam poznać dzięki temu blogowi tyle świetnych osób. Te, które najbardziej się przyczyniły do tego, że to pisałam i doprowadziłam do końca, wiedzą o tym. :) Dobra, już Was nie nudzę, pewnie macie inne fajniejsze zajęcia. Tak, więc... Żegnajcie, pa, do następnego, lub do nigdy <333