* * *
Czekałam zniecierpliwiona
przed domem. Ze zdenerwowania przebierałam nogami w miejscu. Gdzie ten Martin?
Zaraz nam autobus ucieknie. „Jeszcze minuta i idę bez niego” – pomyślałam. W tym
samym momencie trzasnęły drzwi w domu obok. Biegł do furtki zapinając po drodze
bluzę.
- Sorry, Klaudia dzwoniła
na domowy. – wysapał, przebiegając koło mnie jak burza i gestem ponaglając do
tego samego. Klaudia, jego dziewczyna, miała wielki dar do dzwonienia w najmniej
odpowiednim momencie. Mimo to nie robił jej wyrzutów, byli ze sobą bardzo
szczęśliwi. Spytałam go kiedyś o te telefony. Powiedział, że sam nie wie jak to
się dzieje, ale już się przyzwyczaił. Skoro tak twierdził.
- Znów się spóźnimy. –
jęknęłam z rozpaczą. Mieliśmy kawałek do przystanku, ale pan kierowca był tak
„miły”, że jak już zamknął drzwi, to ich drugi raz nie otworzył. Śpieszyliśmy
się na ostatni trening siatkówki w tym roku szkolnym. Podsumowanie wszystkich
wspólnych spotkań, ćwiczeń i zawodów. Zdobyliśmy parę ważnych trofeów. Byliśmy
jedną z najlepszych drużyn tej szkoły ostatnich lat. Wprawdzie bardziej
interesowała mnie piłka nożna, ale nie było już miejsca w składzie.
Wybiegliśmy zza zakrętu i
niestety ujrzeliśmy autobus ruszający z miejsca. Ze zrezygnowaniem zatrzymałam
się i oparłam ręce na kolanach, żeby uspokoić oddech. Martin biegł dalej.
Chciałam za nim zawołać, że nie ma sensu. Zanim jednak zdążyłam otworzyć usta,
był już przy rozpędzającym się pojeździe i walił opętańczo w drzwi. Bez skutku.
Kierowca odjechał, pozostawiając za sobą przeklinającego Martina. Wrócił do mnie
wkurzony.
- Bez komentarza. Chodź,
podwiozę nas. – mruknął. W milczeniu, zziajani, ruszyliśmy z powrotem. I wtedy
sobie o czymś przypomniałam. Podskoczyłam do przodu i odwróciłam się, idąc
przodem do niego i tyłem do kierunku, w którym zmierzaliśmy. Spojrzał na mnie
zdziwiony. Wyszczerzyłam się w szerokim uśmiechu.
- Dzisiaj nic mi nie
zepsuje humoru. I to po części twoja zasługa. Chciałam ci jeszcze raz mocno
podziękować, bo wczoraj byłam w szoku i nie zrobiłam tego jak należy. – po czym
rzuciłam mu się na szyję i go wyściskałam.
- Spoko, wiesz, że zawsze
możesz na mnie liczyć. Ej, spokojnie, zaraz oboje wyrżniemy. – wykrztusił,
próbując utrzymać równowagę.
- Nieważne. – w końcu go
puściłam i pognałam przed siebie, śmiejąc się na całe gardło. Odwróciłam się
jeszcze przez ramię. – Rusz się, trener nam nie wybaczy jak się spóźnimy. -
Pokręcił tylko głową i pobiegł za mną. W chwilę potem dotarliśmy pod dom. Martin
wyjechał swoim srebrnym oplem astra 2 z garażu, wskoczyłam do środka i po 15
minutach byliśmy pod boiskiem. Dzisiejsze spotkanie odbywało się na świeżym
powietrzu. Wszyscy siedzieli już na trybunach i słuchali trenera, który stał
przed nimi.
- Niech pan poczeka z
przemówieniem, panie trenerze! – wrzasnęłam głośno z daleka, aż paru typa
podskoczyło na siedzeniach. Przecięliśmy na ukos całe boisko i dołączyliśmy do
reszty, która pokładła się na krzesłach ze śmiechu. Spojrzałam na nich wilkiem,
sadowiąc się obok Moniki, która również trzymała się za brzuch, rechocząc.
- Skoro w końcu jesteśmy
w komplecie, chciałbym wszystkim podziękować. – rozpoczął pan Jurencki, patrząc
na nas rozbawiony. – W całej mojej karierze rzadko zdarzało mi się współpracować
z młodzieżą, która z takim zaangażowaniem i sercem walczyła o sportowe
osiągnięcia tej szkoły. Cieszę się bardzo, że ten rok mogłem spędzić z wami i
jestem dumny z postępów jakie uczyniliście. Wielu z was może czeka kariera
siatkarska. – przebiegł wzrokiem po naszych twarzach. Ozdobił usta swoim
uśmiechem numer 4. – Wiem, że przynudzam, dlatego przejdę do sedna sprawy.
Zapraszam was wszystkich na imprezę, którą organizuję dzisiaj w swoim domu. Mam
świadomość, że bardzo ryzykuję i pewnie po tej balandze czeka mnie remont, ale
warto. Dla uczczenia naszej pracy! – zakończył krzykiem, po którym wszyscy
wstali z miejsc i zaczęli głośno wiwatować. Ja przeżywałam to najbardziej,
ponieważ był to dzisiaj drugi powód, z którego się cieszyłam. W ogólnej radości
wszyscy opuszczali obiekt sportowy, obdarowywani przez trenera kartką z adresem
i godziną rozpoczęcia. Przeszukałam tłum, wypatrując Moniki i Weroniki. Musiałam
się z nimi podzielić nowiną. Przy wyjściu dopadłam tę pierwszą. Chwyciłam ją za
rękę i pociągnęłam na bok, bo ta banda świrusów nadal wrzeszczała, chociaż
byliśmy już na ulicy.
- Wygrałam! Drugie
miejsce! I pierwsze! Jadę na koncert! – podniosłam dłoń, by przybiła mi piątkę.
Zrobiła to z szerokim uśmiechem, lecz po sekundzie zastanowiła się nad tym co
powiedziałam.
- Czekaj, chwila, moment…
Bo już nie kapuję. To drugie miejsce czy pierwsze? – spytała z niepewną
miną.
- I drugie i pierwsze. –
ze śmiechem obserwowałam jak próbuje zrozumieć. – Dobra, już tłumaczę. Ja
wygrałam drugie miejsce, a Martin w tajemnicy również wziął udział i wygrał
główną nagrodę!
- To ekstra! Czyli jedzie
z nami. Szykuje się niezła zabawa. I poznasz Linkinów! – wiedziała jak bardzo mi
na tym zależy, więc cieszyła się ze mną.
- Nie widziałaś gdzieś
Werci? – spytałam, rozglądając się ponownie.
- Tak. Przed chwilą ktoś
przyjechał po nią autem. To chyba samochód jej mamy, taka niebieska
skoda?
- Zgadza się. No,
nieważne. Powiem jej na imprezie. O właśnie. – wyciągnęłam z kieszeni kartkę i
przeczytałam na głos. – Ulica Lewandowa 9, godzina 18:00. Super, mieszka
niedaleko nas. Balangę czas zacząć!