środa, 11 lipca 2012

Rozdział VII


 - Gdzie jest ten hotel?! – denerwował się Martin. Właśnie wjechaliśmy do miasta, ale było w nim tyle ulic, że nawet mapa nie pomogła.
- Zatrzymaj się przy tym barze. Spytamy kogoś. – zaproponowałam. Wjechał na chodnik i chciałam już wysiąść, kiedy zadzwonił mój telefon. Odebrałam.
- No cześć. Obliczyłam, że powinniście już być i czekam właśnie pod naszym hotelem. – to była Monika.
- Że też ja na to nie wpadłam! – krzyknęłam do słuchawki. – Słuchaj, zgubiliśmy i nie potrafimy dojechać do hotelu. – usłyszałam śmiech po drugiej stronie. – Serio, stoimy właśnie pod jakimś barem i chcieliśmy się pytać o drogę, ale stał się cud i zadzwoniłaś.
- A jak się nazywa ten bar? Bo w jakimś się zatrzymywałam. – spytała. Zerknęłam na szyld.
- „Pod gwiazdami”.
- Super! To właśnie ten. Jesteście już blisko. Macie go po prawej czy po lewej stronie?
- Po lewej.
- To teraz na pierwszym skrzyżowaniu w prawo i kawałek do przodu. Zobaczycie z daleka mój motor.
- Jesteś naszym zbawieniem. Dzięki bardzo. Za chwilę się spotkamy. – wyłączyłam telefon i przekazałam instrukcje Martinowi. Parę minut później zobaczyliśmy Monikę, która stała przy swoim pomarańczowym drag starze i wymachiwała rękami jak wiatrak. Wjechaliśmy na parking obok hotelu i wyszliśmy z auta szczęśliwi, że w końcu dotarliśmy. Monika już biegła w naszą stronę. Spojrzała z przerażeniem na moją obandażowaną, lewą rękę i wielki plaster na czole.
- Co się stało? – spytała, ściskając na powitanie każdego z nas.
- Mały wypadek. Nic poważnego. – odpowiedziałam z uśmiechem. – To ładujemy się do środka. Trzeba odebrać klucze. – dodałam. Każdy wziął swoją walizkę i wyszliśmy do budynku. Jak na tani hotel, było tu bardzo przestronnie i przytulnie. Na wprost od wejścia znajdowała się recepcja, za którą stała wysoka kobieta. Na lewo od niej schody, które prowadziły prawdopodobnie na wyższe piętra. W rogu umieszczono małą kafejkę i parę stolików z krzesłami, żeby było gdzie posiedzieć. Całe pomieszczenie urządzono w kolorach fioletu i bieli. Spodobało mi się to miejsce. Rozglądając się, podeszliśmy do recepcjonistki. Uśmiechnęła się ciepło.
- Witamy w naszym hotelu. Jak mogę pomóc?
- Dzień dobry.  Chcielibyśmy wynająć dwa pokoje do poniedziałku. – odezwałam się pierwsza. – 3-osobowy i pojedynczy. Najlepiej obok siebie.
- Proszę poczekać. Sprawdzę, czy taka opcja jest dostępna. – powiedziała kobieta i zaczęła stukać po klawiaturze, wpatrując się z uwagą w monitor. W tym momencie zadzwonił telefon Martina. Spojrzał na wyświetlacz, przeprosił, położył torby na ziemi i oddalił się.
- Niestety, nie ma już trójek. Są tylko dwie dwójki obok siebie. – rzekła recepcjonistka przepraszającym głosem. Popatrzałam na dziewczyny. Miały niepewne miny, ale nie chcieliśmy już szukać innego hotelu. Zerknęłam na Martina. Mówił coś podniesionym szeptem do słuchawki i miał zmarszczone czoło. Znałam go przecież od małego. Był moim przyjacielem i nie podejrzewałam, żeby mógł mieć w tej sytuacji jakieś niemoralne plany wobec mnie. Poza tym ma dziewczynę.
- Bierzemy. – powiedziałam zdecydowanie.
- Ale… - Weronika chciała protestować.
- Spokojnie. Ja będę z Martinem w pokoju. Przecież mnie nie zje. Ale łóżka są dwa? – zwróciłam się do pani, która cały czas nam się przyglądała.
- W jednym tak.
- Zmieścicie się na jednym, nie? – spytałam je z uśmiechem.
- Jasne. – odparła Monika. Wrócił Martin. Miał jakąś dziwną minę.
- Rozchmurz się, brachu. Jesteśmy razem w pokoju. – zapodałam mu kuksańca w bok i wyszczerzyłam zęby. Spojrzał na mnie zdziwiony. Przynajmniej zniknął ten niepokojący wyraz z jego twarzy. – No, tak wyszło. Inaczej byśmy musieli szukać gdzie indziej.
- Dobra, nie mam nic przeciwko. Chyba, że będziesz za głośno chrapać, to cię wyrzucę na korytarz. – roześmiał się, ale zauważyłam, że śmiały się tylko jego usta. Oczy pozostały poważne, a może nawet smutne. „Jak zostaniemy sami, muszę go spytać kto dzwonił.” – pomyślałam.
- Proszę, oto wasze klucze. Drugie piętro, korytarzem do końca, numery 15 i 16. – przerwała nam recepcjonistka. Wzięłam do ręki to, co podała, pozbieraliśmy toboły i ruszyliśmy schodami na górę.
- O rany… Dużo tych schodów… - wyjęczałam pod drzwiami. Uchyliłam pierwsze z nich. – Martin, ten jest nasz. – Weszłam do środka, a on za mną. Rzuciłam walizkę i torbę pod ścianę, położyłam ostrożnie gitarę na podłodze i wskoczyłam na łóżko pod oknem. Mój współlokator zamknął drzwi.
- Nie wiem jak ty, ale ja się chyba zdrzemnę. – wymamrotałam i zamknęłam oczy.
- A głodna nie jesteś? Akurat taka obiadowa godzina. – usłyszałam.
- Niee.. Jak chcesz, to idź. Możesz nawet zamknąć mnie na klucz… - i zasnęłam.