- Gdzie jest
ten hotel?! – denerwował się Martin. Właśnie wjechaliśmy do miasta, ale było w
nim tyle ulic, że nawet mapa nie pomogła.
- Zatrzymaj się
przy tym barze. Spytamy kogoś. – zaproponowałam. Wjechał na chodnik i chciałam
już wysiąść, kiedy zadzwonił mój telefon. Odebrałam.
- No cześć.
Obliczyłam, że powinniście już być i czekam właśnie pod naszym hotelem. – to
była Monika.
- Że też ja na
to nie wpadłam! – krzyknęłam do słuchawki. – Słuchaj, zgubiliśmy i nie
potrafimy dojechać do hotelu. – usłyszałam śmiech po drugiej stronie. – Serio,
stoimy właśnie pod jakimś barem i chcieliśmy się pytać o drogę, ale stał się
cud i zadzwoniłaś.
- A jak się
nazywa ten bar? Bo w jakimś się zatrzymywałam. – spytała. Zerknęłam na szyld.
- „Pod gwiazdami”.
- Super! To
właśnie ten. Jesteście już blisko. Macie go po prawej czy po lewej stronie?
- Po lewej.
- To teraz na
pierwszym skrzyżowaniu w prawo i kawałek do przodu. Zobaczycie z daleka mój
motor.
- Jesteś naszym
zbawieniem. Dzięki bardzo. Za chwilę się spotkamy. – wyłączyłam telefon i
przekazałam instrukcje Martinowi. Parę minut później zobaczyliśmy Monikę, która
stała przy swoim pomarańczowym drag starze i wymachiwała rękami jak wiatrak.
Wjechaliśmy na parking obok hotelu i wyszliśmy z auta szczęśliwi, że w końcu
dotarliśmy. Monika już biegła w naszą stronę. Spojrzała z przerażeniem na moją
obandażowaną, lewą rękę i wielki plaster na czole.
- Co się stało?
– spytała, ściskając na powitanie każdego z nas.
- Mały
wypadek. Nic poważnego. – odpowiedziałam z uśmiechem. – To ładujemy się do
środka. Trzeba odebrać klucze. – dodałam. Każdy wziął swoją walizkę i wyszliśmy
do budynku. Jak na tani hotel, było tu bardzo przestronnie i przytulnie. Na
wprost od wejścia znajdowała się recepcja, za którą stała wysoka kobieta. Na
lewo od niej schody, które prowadziły prawdopodobnie na wyższe piętra. W rogu
umieszczono małą kafejkę i parę stolików z krzesłami, żeby było gdzie
posiedzieć. Całe pomieszczenie urządzono w kolorach fioletu i bieli. Spodobało
mi się to miejsce. Rozglądając się, podeszliśmy do recepcjonistki. Uśmiechnęła
się ciepło.
- Witamy w
naszym hotelu. Jak mogę pomóc?
- Dzień
dobry. Chcielibyśmy wynająć dwa pokoje
do poniedziałku. – odezwałam się pierwsza. – 3-osobowy i pojedynczy. Najlepiej
obok siebie.
- Proszę
poczekać. Sprawdzę, czy taka opcja jest dostępna. – powiedziała kobieta i
zaczęła stukać po klawiaturze, wpatrując się z uwagą w monitor. W tym momencie
zadzwonił telefon Martina. Spojrzał na wyświetlacz, przeprosił, położył torby
na ziemi i oddalił się.
-
Niestety, nie ma już trójek. Są tylko dwie dwójki obok siebie. – rzekła
recepcjonistka przepraszającym głosem. Popatrzałam na dziewczyny. Miały
niepewne miny, ale nie chcieliśmy już szukać innego hotelu. Zerknęłam na
Martina. Mówił coś podniesionym szeptem do słuchawki i miał zmarszczone czoło.
Znałam go przecież od małego. Był moim przyjacielem i nie podejrzewałam, żeby
mógł mieć w tej sytuacji jakieś niemoralne plany wobec mnie. Poza tym ma
dziewczynę.
-
Bierzemy. – powiedziałam zdecydowanie.
- Ale… -
Weronika chciała protestować.
-
Spokojnie. Ja będę z Martinem w pokoju. Przecież mnie nie zje. Ale łóżka są
dwa? – zwróciłam się do pani, która cały czas nam się przyglądała.
- W jednym
tak.
-
Zmieścicie się na jednym, nie? – spytałam je z uśmiechem.
- Jasne. –
odparła Monika. Wrócił Martin. Miał jakąś dziwną minę.
-
Rozchmurz się, brachu. Jesteśmy razem w pokoju. – zapodałam mu kuksańca w bok i
wyszczerzyłam zęby. Spojrzał na mnie zdziwiony. Przynajmniej zniknął ten
niepokojący wyraz z jego twarzy. – No, tak wyszło. Inaczej byśmy musieli szukać
gdzie indziej.
- Dobra,
nie mam nic przeciwko. Chyba, że będziesz za głośno chrapać, to cię wyrzucę na
korytarz. – roześmiał się, ale zauważyłam, że śmiały się tylko jego usta. Oczy
pozostały poważne, a może nawet smutne. „Jak zostaniemy sami, muszę go spytać
kto dzwonił.” – pomyślałam.
- Proszę,
oto wasze klucze. Drugie piętro, korytarzem do końca, numery 15 i 16. –
przerwała nam recepcjonistka. Wzięłam do ręki to, co podała, pozbieraliśmy
toboły i ruszyliśmy schodami na górę.
- O rany…
Dużo tych schodów… - wyjęczałam pod drzwiami. Uchyliłam pierwsze z nich. –
Martin, ten jest nasz. – Weszłam do środka, a on za mną. Rzuciłam walizkę i
torbę pod ścianę, położyłam ostrożnie gitarę na podłodze i wskoczyłam na łóżko
pod oknem. Mój współlokator zamknął drzwi.
- Nie wiem
jak ty, ale ja się chyba zdrzemnę. – wymamrotałam i zamknęłam oczy.
- A głodna
nie jesteś? Akurat taka obiadowa godzina. – usłyszałam.
- Niee..
Jak chcesz, to idź. Możesz nawet zamknąć mnie na klucz… - i zasnęłam.