piątek, 14 września 2012

Rozdział XVIII

 Mike uparł się, że zaniesie moje reklamówki pod pokój. Początkowo protestowałam, bo one przecież w ogóle nie były ciężkie. Jednak po krótkiej wymianie zdań zrozumiałam, że nie ma sensu się z nim spierać i pozwoliłam, by wyjął mi torby z dłoni. Dotknął przy tym mojej ręki i poczułam ciepło jego skóry. Zarumieniłam się nieco i serce zaczęło mi szybciej bić. „Opanuj się, kobieto!” – nakazałam sobie. Mike na szczęście nic nie zauważył, bo wchodził już po schodach. Wstałam i podążyłam za nim. Nagle w pełni dotarło do mnie, że wybieram się na kolację z moim idolem. Zatrzymałam się gwałtownie, z szeroko otwartymi oczami. Nieświadomy niczego Mike szedł dalej i nie odwracał się za siebie. Ja tylko stałam i wpatrywałam się w jego plecy, aż zniknął za zakrętem. I wtedy poczułam jak ktoś mnie szarpie za ramię.

- Karolina, nic ci nie jest? – usłyszałam i powróciłam do rzeczywistości. Obok ujrzałam Roba, który patrzył na mnie z troską.

- Nie.. to znaczy… - zająkałam się i spanikowana spojrzałam w górę schodów. Stał tam Mike, który w końcu zdał sobie sprawę, że nie ma mnie przy nim i się wrócił. Popatrzył zdziwiony, po czym szybko zbiegł po schodach i stanął obok nas.

- Co się stało? Dlaczego jesteś taka blada? – spytał, przyglądając mi się uważnie. Byłam blada… Dlaczego byłam blada?! I zaczynała boleć mnie głowa.

- Źle się czuję… - wymamrotałam i spojrzałam na nich przepraszająco. O rany… czyżby złapała mnie jakaś choroba? I to akurat w takim dniu?!

- Chodź, musisz się położyć. – stwierdził Mike i objął mnie jedną ręką. W drugiej wciąż trzymał moje reklamówki. – Dzięki Rob. – kiwnął mu głową, a ja uśmiechnęłam się do niego.

- Nie ma za co. – odwzajemnił uśmiech i pomachał nam na pożegnanie. Po chwili znaleźliśmy się pod drzwiami do mojego pokoju.

- Nie wyglądasz najlepiej. – powiedział Mike i delikatnie przyłożył swoją dłoń do mojego czoła. Wstrzymałam oddech, przyglądając się jego skupionej twarzy. Nikt nie miał takich oczu jak on…

- Może nie powinniśmy dzisiaj wychodzić? – usłyszałam pytanie. Shinoda opuścił rękę i patrzył na mnie zatroskany.

- Co…? Nie! – zaprotestowałam i oparłam się plecami o drzwi. Przestraszyłam się, że przez głupią chorobę mogę nie iść z nim na tą kolację. Tak bardzo tego chciałam. – A co z Chesterem? Poza tym nic mi nie jest, naprawdę. – jednak na przekór tych słów, z moich ust wydobył się kaszel. Cholera… Mike uśmiechnął się współczująco. Na parę sekund zapanowała cisza. Znowu zapatrzyłam się w jego oczy. Nie umiałam się powstrzymać, tak mnie hipnotyzowały. Ale on też nie odwracał wzroku. Nagle uświadomiłam sobie, że powoli pochylał się do przodu. Moje serce zaczęło bić tak szaleńczo, że obawiałam się, czy nie połamie mi żeber. Nie umiałam uwierzyć , że to się dzieje naprawdę. Oparł wolną rękę o drzwi, koło mojej głowy i uśmiechnął się lekko, jakby pytając o pozwolenie. Odpowiedziałam mu szczęśliwym spojrzeniem. Był coraz bliżej. Poczułam jego oddech na swojej twarzy. Przymknęłam oczy i wtedy… ktoś otworzył drzwi. Oboje z Mikiem nie utrzymaliśmy równowagi i wpadliśmy do środka, lądując obok siebie na podłodze. Czar prysnął. Kto śmiał otworzyć te drzwi?! Odwróciłam głowę i ujrzałam Martina trzymającego rękę na klamce. Przez ułamek sekundy mogłam ujrzeć cień złośliwości na jego twarzy. Co się z nim, do cholery, dzieje?!

- Cześć wam. – powiedział beztroskim głosem, jakby nic się nie stało. Mike pozbierał się z ziemi i podał mi rękę.

- Cześć… - mruknął, patrząc na Martina jak na jakąś zjawę. Wstałam z jego pomocą. Postanowiłam nie odzywać się do mojego współlokatora.

- To co robimy z tym wieczorem? – zwróciłam się do Mike’a, traktując tego drugiego jak powietrze. Spojrzał na mnie lekko zdezorientowany.

- Aaa! – wykrzyknął nagle i podrapał się za uchem. - No tak… Wiesz co? Mam pomysł jak z tego wybrnąć. Bądź gotowa na 20, wpadnę po ciebie. – był wyraźnie z siebie zadowolony. Czyli nie wszystko stracone. Podniósł rękę z reklamówkami. – Twoje zakupy. – uśmiechnął się.

- Dzięki. – odwzajemniłam uśmiech. Byłam świadoma obecności Martina. A on w milczeniu nam się przyglądał. Nie wiedziałam skąd zebrałam w sobie tyle odwagi, ale nagle stanęłam na palcach i pocałowałam Mike’a w policzek. – To do zobaczenia.

- Pa. – szczęśliwy tym gestem z mojej strony, pomachał mi i zniknął w korytarzu. Przez chwilę patrzyłam z uśmiechem przed siebie, po czym odwróciłam się w końcu do Martina. Uśmiech od razu spełzł z moich ust. Obserwował mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy.

- Zadowolony jesteś? – spytałam z wyrzutem i podeszłam do łóżka. Położyłam reklamówki na podłodze i wskoczyłam na kołdrę. Byłam zła. Tak niewiele brakowało… Zakaszlałam i westchnęłam ze zrezygnowaniem. Martin zamknął drzwi i usiadł przede mną.

- Szczerze? Tak, jestem zadowolony. Wiesz, że go nie lubię. – usłyszałam i pomyślałam, że zaraz trzasnę go w łeb.

- Dlaczego?! Wytłumacz mi proszę, bo ja cię normalnie nie rozumiem! – spojrzałam mu głęboko w oczy, oczekując odpowiedzi. Ale za nic w świecie nie spodziewałam się tego, co się potem stało.

- Nie? Naprawdę tego nie widzisz? – odwzajemnił spojrzenie, ale jego oczy stały się smutne. Zatkało mnie. Pokiwałam przecząco głową i milczałam. – Ohh… no tak. Zaślepiło cię zauroczenie tym… Mikiem. – wymówił jego imię z taką nienawiścią. Czekałam co powie dalej. Jednak z każdym następnym słowem czułam się coraz gorzej. I nie chodziło o to, że bolała mnie głowa. – Ale nie dziwię ci się. Ja sam zrozumiałem to dopiero po tym jak Klaudia ze mną zerwała. Jak długo my się znamy? Praktycznie całe nasze życie. Dorastaliśmy razem, bawiliśmy się. Byliśmy najlepszymi przyjaciółmi. Cieszyłem się z wszystkiego, z czego ty się cieszyłaś. Byłaś dla mnie jak siostra. Ale teraz już wiem. Każdy mój związek się rozpadł, ponieważ wszystkim dziewczynom, z którymi się spotykałem czegoś brakowało. – kontynuował swój monolog, patrząc gdzieś w okno. Czułam się jakby miało mi serce pęknąć. Nie chciałam, by kończył. Już wiedziałam o co mu chodzi. Ale nie potrafiłam wydobyć z siebie głosu. I wtedy spojrzał mi w twarz. – Żadna nie była tobą. Twoja radość, twój uśmiech… usta, oczy… Podświadomie szukałem tego w każdej z nich. Ale nie znajdowałem i tak to się kończyło. Ja… Kocham cię. – skończył. Mimo, iż w połowie wypowiedzi zorientowałam się, że chce to powiedzieć, te dwa słowa wstrząsnęły mną bardzo mocno. Można nawet śmiało stwierdzić, że się przeraziłam. Lecz on na tym nie poprzestał. Z szeroko otwartymi oczami obserwowałam jak się przybliża i po chwili nasze usta się złączyły. W niczym nie przypominało to tego co mi się wtedy śniło. Ale on tylko musnął moje wargi i powoli się odsunął. Był w tym momencie taki szczęśliwy, że nie wytrzymałam. Ukryłam twarz w dłoniach i się rozpłakałam. Zdecydowanie za dużo ostatnio płaczę. Ale nie moja wina, że świat dostarcza mi do tego tyle powodów. Dlaczego…? Co ja takiego zrobiłam?

- Ale ja nic do ciebie nie czuję. – wyszeptałam drżącym głosem i w końcu spojrzałam na niego przez łzy. Moje słowa go zabolały, zobaczyłam to w jego oczach. – Nie chcę kłamać. Jak już mówiłeś, od dzieciństwa przez wszystko przechodzimy razem. Też cię kocham, ale właśnie… jak brata. Zawsze nim dla mnie byłeś… i będziesz. – nigdy nie sądziłam, że odbędę z nim taką rozmowę. Czułam się jakby jakiś mały potwór z kolcami szalał w moim wnętrzu, obijając się o wszystko co napotka. – Nie każ mi wybierać. – zrozpaczona patrzyłam jak chwyta się za głowę.

- Nie ma dla nas żadnych szans? – spytał załamany, powolnymi ruchami targając swoje włosy. Chyba miał wcześniej jakieś nadzieje, ale teraz się ulotniły.

- Przepraszam… - co ja narobiłam? Jestem okrutna. Ale taka była prawda. Znowu wstrząsnął mną kaszel. Nadal siedząc na łóżku, oparłam się o ścianę. – Nie chciałam by do tego doszło. Ale zawsze będziesz moim przyjacielem… - szepnęłam ostatkiem sił. Byłam wykończona. Za dużo tego wszystkiego. Obraz mi się rozmazał. Widziałam Martina jak przez mgłę. Nim zdążyłam się zorientować, zamknęłam oczy. Usłyszałam jeszcze jak tamten coś mówi, ale nie rozumiałam go. Odpłynęłam w ciemność.