Obudziłam się z
ogromnym kacem. Miałam wielkiego guza z tyłu głowy, więc ból był podwójny. Nie
chciałam otwierać oczu, bo bałam się tego co zobaczę. Wspomnienia z wczorajszej
imprezy powoli napływały mi do głowy. Po włączeniu przeze mnie muzyki, zabawa
rozpoczęła się na dobre. Wszyscy tańczyli, lub podjadali przygotowane przez
pana Jurenckiego przekąski. Co dziwne, nasz trener gdzieś się zapodział.
Widziałam go ostatni raz, gdy siedziałam przy mikrofonie. Od tamtego momentu
nie tylko ja, lecz także nikt inny go nie widział. Pamiętam, że ktoś w końcu
podszedł do mnie, usiadł obok, pogadaliśmy, po czym porwał mnie do tańca. Tylko
kto to był? Chyba Robert. Zresztą nieważne. Nie chciałam rozstawać się ze swoją
gitarą, ale nie miałam wyjścia. Po jakimś czasie, ktoś nie wiadomo skąd
wytrzasnął butelkę z procentami. Nawet nie jedną. Na trzeźwo jeszcze, zmęczona
szaleństwem na parkiecie, wróciłam do gitary i od tamtego czasu już jej nie
odłożyłam. Nawet teraz czułam gryf w dłoni. Ahh, dlaczego ta głowa musi tak
boleć? Następne etapy imprezy pamiętałam jak przez mgłę. Wychylałam jeden
kieliszek po drugim. Może i bym przestała, ale Martin wciąż nalewał mi do
pełna. Potem już tylko czarna dziura. Nagle wstrząsnęły mną dreszcze. Zbierało
mi się na wymioty. Z paniką otworzyłam oczy i zorientowałam się w sytuacji. Słońce
mocno raziło. Cholera! Leżałam na podłodze w salonie trenera. A miałam
nadzieję, że dotarłam jakoś do domu. Na szczęście nie byłam sama. Na kanapie
Weronika spała z głową na ramieniu Moniki. Martin natomiast rozpostarł się jak
rozgwiazda na podłodze z nagą stopą przy twarzy, któregoś z kolegów. Na ten
widok przypomniałam sobie po co wstałam. Wciąż z gitarą w ręce, sprintem
pobiegłam do łazienki. Usłyszałam za sobą jęki protestów. Pewnie za głośno
tupałam. Oparłam moje cudo o ścianę i pochyliłam się nad kiblem. Już nie będę
nigdy pić! A przynajmniej nie dobrowolnie. Wróciłam do pokoju. Szumiało mi w
głowie. Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Istne pobojowisko. Prócz paru
niedobitków, śladami zabawy były śmieci w każdym kącie. Znalazłam swoją kartkę
urodzinową i wraz z moją nową towarzyszką
życia, czyli piękną, granatową gitarą wyszłam ostrożnie z domu. Teraz
potrzebowałam tylko własnego łóżka i ciszy.
* * *
Leżałam skulona
pod kołdrą. Udało mi się zdrzemnąć na parę minut, ale ból głowy był straszny i
nie pozwalał na dłuższy sen. To już nawet nie był kac, bo ten powoli mijał, ale
pamiątka po moim upadku. Kiedy dotarłam do domu było po 9:00. Szłam jak w
spowolnionym tempie, ale w końcu osiągnęłam swój cel podróży. Po przekroczeniu
progu natknęłam się na mamę. Spojrzała na mnie z lekkim uśmiechem. Musiałam
wyglądać okropnie, ale nie miała zamiaru robić mi wyrzutów. Chwyciła mnie
delikatnie pod ramię, zaprowadziła do mojego pokoju i bez słowa pomogła mi się
przebrać w pidżamę. Ostrożnie wyjęła mi gitarę z ręki, bo byłam półprzytomna.
Położyła ją na fotelu, a kiedy odwróciła się z powrotem w moją stronę, już
leżałam na łóżku pod kołdrą. Wyszła, cicho zamykając za sobą drzwi. Od tego
momentu minęło parę godzin, a ja wciąż czułam się jakby mi głowa eksplodowała.
- Karolina! –
nagle do mojego umysłu wdarł się krzyk. Z rozpaczą zatkałam uszy rękami i
pozostałam na swoim miejscu. Po chwili trzasnęły drzwi.
- Błagam,
dajcie mi spokój… - jęknęłam.
- Dzwonią w
sprawie twojej nagrody. – momentalnie otworzyłam oczy i zrzuciłam z siebie
kołdrę. Mimo przenikliwego bólu, który przez gwałtowny ruch przeszył moją
głowę, podbiegłam do mamy, która trzymała telefon i wyrwałam go jej z ręki.
- Tak…? –
wydyszałam w słuchawkę i zamilkłam z przymrużonymi oczami, słuchając uważnie. –
Dobrze, stawię się. Dziękuję bardzo. Do widzenia. – wyłączyłam telefon i
spojrzałam na mamę z nadzieją. – Masz jakąś mega mocną tabletkę przeciwbólową?
- Coś się
znajdzie. Co chcieli? – spytała.
- Muszę być o
17:00 w urzędzie. Tam będzie nagroda do odebrania. Muszę zadzwonić do Mar… - w
tym momencie zabuczał telefon w mojej dłoni. Spojrzałam na wyświetlacz. Martin.
– No, ten to ma wyczucie, nie ma co. – powiedziałam do siebie, bo mama już
poszła do kuchni. Odebrałam. – Cześć. Jak tam po imprezie?
- Nie krzycz
tak do tej słuchawki… - powstrzymałam się od śmiechu. – Impreza boska, chyba,
bo całej nie pamiętam.
- A to, że mnie
poiłeś wódką ile wlezie, to pamiętasz?
- O rany,
naprawdę? Przepraszam. – w jego głosie było słychać skruchę, więc uwierzyłam,
że nie zrobił tego specjalnie, tylko był już pod wpływem. Zresztą wina była też
po mojej stronie. – Dobra, ale ja nie o tym. Dzwonili do mnie z urzędu i…
- Do mnie też!
- Miałaś nie
krzyczeć. – przypomniał mi błagalnie.
- Oj, już nie
będę.
- Tak, więc
dzwonili i mam przyjść o 17:00.
- Jak miło, to
pójdziemy razem. W końcu to tak jakby moja nagroda, więc i tak bym z tobą szła.
- Dobra, dobra.
To o 16:30 przed domem. Niestety, autem dziś nie pojedziemy.
- A tam,
marudzisz. Świeże powietrze dobrze nam zrobi. To tylko pół godzinki spaceru. –
zakryłam sobie usta ręką, wyobrażając sobie jego minę. Po drugiej stronie
słuchawki nastała cisza. – Halo? Jesteś jeszcze?
- Yhy… Sorry,
musiałem się nad czymś zastanowić, ale szybko znalazłem odpowiedź na swoje
pytanie.
- A o co
chodzi? – spytałam zdziwiona.
- Nic ważnego,
naprawdę. OK, to widzimy się za 3 godziny. Cześć.
- Pa. –
rozłączyłam się i przez chwilę patrzyłam w milczeniu na telefon.