poniedziałek, 28 maja 2012

Rozdział IV


 Obudziłam się z ogromnym kacem. Miałam wielkiego guza z tyłu głowy, więc ból był podwójny. Nie chciałam otwierać oczu, bo bałam się tego co zobaczę. Wspomnienia z wczorajszej imprezy powoli napływały mi do głowy. Po włączeniu przeze mnie muzyki, zabawa rozpoczęła się na dobre. Wszyscy tańczyli, lub podjadali przygotowane przez pana Jurenckiego przekąski. Co dziwne, nasz trener gdzieś się zapodział. Widziałam go ostatni raz, gdy siedziałam przy mikrofonie. Od tamtego momentu nie tylko ja, lecz także nikt inny go nie widział. Pamiętam, że ktoś w końcu podszedł do mnie, usiadł obok, pogadaliśmy, po czym porwał mnie do tańca. Tylko kto to był? Chyba Robert. Zresztą nieważne. Nie chciałam rozstawać się ze swoją gitarą, ale nie miałam wyjścia. Po jakimś czasie, ktoś nie wiadomo skąd wytrzasnął butelkę z procentami. Nawet nie jedną. Na trzeźwo jeszcze, zmęczona szaleństwem na parkiecie, wróciłam do gitary i od tamtego czasu już jej nie odłożyłam. Nawet teraz czułam gryf w dłoni. Ahh, dlaczego ta głowa musi tak boleć? Następne etapy imprezy pamiętałam jak przez mgłę. Wychylałam jeden kieliszek po drugim. Może i bym przestała, ale Martin wciąż nalewał mi do pełna. Potem już tylko czarna dziura. Nagle wstrząsnęły mną dreszcze. Zbierało mi się na wymioty. Z paniką otworzyłam oczy i zorientowałam się w sytuacji. Słońce mocno raziło. Cholera! Leżałam na podłodze w salonie trenera. A miałam nadzieję, że dotarłam jakoś do domu. Na szczęście nie byłam sama. Na kanapie Weronika spała z głową na ramieniu Moniki. Martin natomiast rozpostarł się jak rozgwiazda na podłodze z nagą stopą przy twarzy, któregoś z kolegów. Na ten widok przypomniałam sobie po co wstałam. Wciąż z gitarą w ręce, sprintem pobiegłam do łazienki. Usłyszałam za sobą jęki protestów. Pewnie za głośno tupałam. Oparłam moje cudo o ścianę i pochyliłam się nad kiblem. Już nie będę nigdy pić! A przynajmniej nie dobrowolnie. Wróciłam do pokoju. Szumiało mi w głowie. Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Istne pobojowisko. Prócz paru niedobitków, śladami zabawy były śmieci w każdym kącie. Znalazłam swoją kartkę urodzinową i wraz z moją nową towarzyszką życia, czyli piękną, granatową gitarą wyszłam ostrożnie z domu. Teraz potrzebowałam tylko własnego łóżka i ciszy.
                                 * * *
 Leżałam skulona pod kołdrą. Udało mi się zdrzemnąć na parę minut, ale ból głowy był straszny i nie pozwalał na dłuższy sen. To już nawet nie był kac, bo ten powoli mijał, ale pamiątka po moim upadku. Kiedy dotarłam do domu było po 9:00. Szłam jak w spowolnionym tempie, ale w końcu osiągnęłam swój cel podróży. Po przekroczeniu progu natknęłam się na mamę. Spojrzała na mnie z lekkim uśmiechem. Musiałam wyglądać okropnie, ale nie miała zamiaru robić mi wyrzutów. Chwyciła mnie delikatnie pod ramię, zaprowadziła do mojego pokoju i bez słowa pomogła mi się przebrać w pidżamę. Ostrożnie wyjęła mi gitarę z ręki, bo byłam półprzytomna. Położyła ją na fotelu, a kiedy odwróciła się z powrotem w moją stronę, już leżałam na łóżku pod kołdrą. Wyszła, cicho zamykając za sobą drzwi. Od tego momentu minęło parę godzin, a ja wciąż czułam się jakby mi głowa eksplodowała.
- Karolina! – nagle do mojego umysłu wdarł się krzyk. Z rozpaczą zatkałam uszy rękami i pozostałam na swoim miejscu. Po chwili trzasnęły drzwi.
- Błagam, dajcie mi spokój… - jęknęłam.
- Dzwonią w sprawie twojej nagrody. – momentalnie otworzyłam oczy i zrzuciłam z siebie kołdrę. Mimo przenikliwego bólu, który przez gwałtowny ruch przeszył moją głowę, podbiegłam do mamy, która trzymała telefon i wyrwałam go jej z ręki.
- Tak…? – wydyszałam w słuchawkę i zamilkłam z przymrużonymi oczami, słuchając uważnie. – Dobrze, stawię się. Dziękuję bardzo. Do widzenia. – wyłączyłam telefon i spojrzałam na mamę z nadzieją. – Masz jakąś mega mocną tabletkę przeciwbólową?
- Coś się znajdzie. Co chcieli? – spytała.
- Muszę być o 17:00 w urzędzie. Tam będzie nagroda do odebrania. Muszę zadzwonić do Mar… - w tym momencie zabuczał telefon w mojej dłoni. Spojrzałam na wyświetlacz. Martin. – No, ten to ma wyczucie, nie ma co. – powiedziałam do siebie, bo mama już poszła do kuchni. Odebrałam. – Cześć. Jak tam po imprezie?
- Nie krzycz tak do tej słuchawki… - powstrzymałam się od śmiechu. – Impreza boska, chyba, bo całej nie pamiętam.
- A to, że mnie poiłeś wódką ile wlezie, to pamiętasz?
- O rany, naprawdę? Przepraszam. – w jego głosie było słychać skruchę, więc uwierzyłam, że nie zrobił tego specjalnie, tylko był już pod wpływem. Zresztą wina była też po mojej stronie. – Dobra, ale ja nie o tym. Dzwonili do mnie z urzędu i…
- Do mnie też!
- Miałaś nie krzyczeć. – przypomniał mi błagalnie.
- Oj, już nie będę.
- Tak, więc dzwonili i mam przyjść o 17:00.
- Jak miło, to pójdziemy razem. W końcu to tak jakby moja nagroda, więc i tak bym z tobą szła.
- Dobra, dobra. To o 16:30 przed domem. Niestety, autem dziś nie pojedziemy.
- A tam, marudzisz. Świeże powietrze dobrze nam zrobi. To tylko pół godzinki spaceru. – zakryłam sobie usta ręką, wyobrażając sobie jego minę. Po drugiej stronie słuchawki nastała cisza. – Halo? Jesteś jeszcze?
- Yhy… Sorry, musiałem się nad czymś zastanowić, ale szybko znalazłem odpowiedź na swoje pytanie.
- A o co chodzi? – spytałam zdziwiona.
- Nic ważnego, naprawdę. OK, to widzimy się za 3 godziny. Cześć.
- Pa. – rozłączyłam się i przez chwilę patrzyłam w milczeniu na telefon.

wtorek, 22 maja 2012

Rozdział III


 Za kwadrans 18 byłam gotowa do wyjścia. Czerwone trampki, czarne rurki, biały podkoszulek i kolorowa koszula w kratę z podwiniętymi rękawami, czyli imprezowo i wygodnie. Jeszcze tylko pociągnęłam usta błyszczykiem, pożegnałam się z rodzicami i wyszłam przed dom. Tam już czekał na mnie odpicowany Martin. Wieczór był ciepły, więc nie braliśmy kurtek. Z uśmiechem dżentelmena podał mi ramię i ruszyliśmy na poszukiwanie.
- Tyle razy przechodziłam koło jego domu i nie wiedziałam, że on tam mieszka. – rzekłam zdziwiona.
- Ja tak samo.
Doszliśmy do skrzyżowania i skręciliśmy w ulicę Lewandową. Już z daleka było wiadomo, do którego domu zmierzamy, ponieważ z okien błyskały kolorowe smugi światła.
- No, pan trener zaszalał. – zaśmiałam się. Razem z Martinem przyśpieszyliśmy kroku i minutę później pukaliśmy do drzwi. Impreza chyba się jeszcze nie zaczęła, bo nie było słychać muzyki. W ogóle nic nie było słychać. Nikt nie otworzył. Postaliśmy dwie, trzy minuty i zapukaliśmy jeszcze raz, tylko głośniej. Nadal nic. Poczułam się dziwnie zdenerwowana. Spojrzałam niepewnie na swojego towarzysza, który również miał niewesołą minę.
- Co robimy? – z emocji aż ściszyłam głos.
- Może jest otwarte? – zapytał, po czym z wahaniem wyciągnął rękę do klamki. Drzwi ustąpiły. Teraz to zupełnie zgłupieliśmy. Przekroczyliśmy próg i zostaliśmy oślepieni przez kolorowe reflektory, rozmieszczone w różnych kątach pomieszczenia. Lecz wciąż było przeraźliwie cicho.
- Zaraz… słyszysz to? – aż podskoczyłam słysząc swój głos. – To dobiega z tamtego pokoju. – szepnęłam i ruszyłam pierwsza we wskazanym przez siebie kierunku. Weszłam ostrożnie do pomieszczenia i nagle huknęło jak z armaty.
- WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO, KAROLINO!!! – wrzasnęli wszyscy i powyskakiwali z ukryć.
- Ale… Że ja? – zatkało mnie. Po sekundzie walnęłam się z otwartej dłoni w czoło. No przecież, że ja! Taka byłam zaaferowana całym tym konkursem i koncertem, że zupełnie zapomniałam, iż obchodzę dzisiaj swoje 20 urodziny. No pięknie. Cały pokój aż trząsł się ze śmiechu. Podbiegła do mnie Weronika i rzuciła mi się na szyję.
- Naj, naj, naj! – krzyknęła mi do ucha. W końcu dotarło to do mnie i się uśmiechnęłam.
- A więc wszyscy brali w tym udział? Tylko ja nie wiedziałam? – zapytałam przepełniona radością.
- Tak, tylko ty. To znaczy było parę osób, które to zorganizowały, reszta dowiedziała się przed samym przyjściem. – potwierdziła rozpromieniona. – Chodź, mamy dla ciebie prezent. – pociągnęła mnie z tajemniczą miną w stronę takiego jakby podium, na którym stał mikrofon i jakaś paczka poowijana kolorowym papierem i ozdobiona ogromną kokardą. Co też oni znów wymyślili? Po drodze każdy kto się nawinął, klepał mnie po ramieniu i półkrzykiem składał życzenia. Dotarłyśmy na podwyższenie. Weronika pierwsza podeszła do mikrofonu, poprawiła go i sprawdziła czy działa.
- Jak pewnie zauważyliście, nasza niespodzianka się udała. Chciałam w imieniu organizatorów tego zamieszania podziękować panu Jurenckiemu, że zgodził się na połączenie obu imprez i możemy dzisiaj świętować dwie uroczystości. Teraz najważniejsze. – zwróciła się w moją stronę i zaintonowała. – Sto lat, sto lat… - wszyscy obecni zaczęli śpiewać, a niektórzy nawet darli się za głośno jak na mój gust. I w ten sposób nie wytrzymałam. Tego było za wiele. Na oczach zgromadzonych rozpłakałam się jak mała dziewczynka. Szybko otarłam łzy i rzuciłam się do mikrofonu.
- Nie wiem co powiedzieć… Chciałabym podejść do każdego i mu osobiście podziękować, ale trochę by to trwało…
- Jeszcze prezent! – krzyknął ktoś.
- Właśnie. – powiedziała uśmiechnięta Weronika, która nadal stała obok mnie. – Odpakuj go. Długo nad nim pracowaliśmy, bo niektóre elementy wymagały przesyłki z daleka. – zatkało mnie. Naprawdę nie miałam pojęcia co to może być. Wercia chwyciła paczkę i mi ją wręczyła. Była trochę ciężka. Z mocno bijącym sercem rozrywałam papier. Po chwili trzymałam w rękach nowiutką gitarę elektryczną i dużą kartkę urodzinową. Musiałam przybliżyć twarz do tego cuda, bo przez łzy obraz mi się rozmazał. I co zobaczyłam? Ręczne podpisy wszystkich członków Linkin Park, bez wyjątku! Zaparło mi dech. Zapomniałam gdzie jestem i, że ludzie, którzy to dla mnie załatwili obserwują każdy mój ruch. Nie zdawałam sobie sprawy nawet z tego, że po raz drugi w tym domu nastała przeraźliwa cisza. Myślałam, że już nic mnie dzisiaj nie zaskoczy. Jakże się myliłam. Drżąc z emocji, otworzyłam kartkę. Z uwagą przeczytałam jej zawartość. Podniosłam powoli głowę, spojrzałam na ich wyczekujące twarze i… zemdlałam.
                                      * * *
- Rany, wiedziałam, że ich lubi, ale żeby aż tak? – usłyszałam. Strasznie bolała mnie głowa i chyba leżałam na kanapie, bo było miękko. Co się stało?
- Wiesz, od rana chodziła naładowana. W końcu to musiało się stać. – to był męski głos. Martin? Gdzie ja jestem? Aaa… impreza, urodziny, prezent, kartka…
- Dajcie mi tą kartkę!!! – krzyknęłam i gwałtownie podniosłam się do pionu, aż ci co siedzieli najbliżej podskoczyli.
- I znów jest wśród nas. – zaśmiała się siedząca przy mojej głowie Weronika. Podała mi kartkę, która leżała na stoliku obok. Wzięłam ją do ręki, przeczytałam jeszcze raz. Takich życzeń nigdy nie dostałam.
- Włączcie muzę. Przecież miała być impreza! Bawimy się! – zeskoczyłam z kanapy, znalazłam wzrokiem wieżę, podbiegłam do niej i puściłam muzykę na fulla. Parę osób zaczęło tańczyć, ale większość musiała się zorientować o co chodzi po tak nagłym zwrocie sytuacji.
- Nic ci nie jest? Mocno walnęłaś głową o podłogę. – podbiegła do mnie Monika, żeby wybadać czy wszystko jest w porządku.
- Jasne, wszystko ok. A nawet lepiej. Jestem najszczęśliwszą osobą na świecie! – wciąż z kartką w ręce przebiegłam przez tłum aż pod podium, wzięłam do ręki moją gitarę, która musiała tam leżeć od mojego upadku i usiadłam na podłodze obok mikrofonu, z uśmiechem bezgranicznego szczęścia na twarzy obserwując jak wszyscy się bawią.

wtorek, 15 maja 2012

Rozdział II

 W nocy nie potrafiłam zasnąć. Założyłam słuchawki na uszy, puściłam cicho muzykę i rozmyślałam. Byłam jednocześnie szczęśliwa i zła. Na Martina oczywiście. No, bo co, by mu się stało, gdyby powiedział, że też się zgłosił? Tłumaczył się mówiąc, że nie byłoby niespodzianki. A tak były podwójne korzyści, bo za drugie miejsce był ogromny plakat z autografami i koszulka. Nie chciał mi wyjawić skąd miał taką pewność, że wygra. Postanowiłam, że nie będę wnikać, może nawet lepiej żebym nie wiedziała. Ale nie potrafiłam długo się na niego boczyć. W sumie to dzięki niemu jadę na koncert. „Rano podziękuję mu jeszcze raz.” – z tą myślą prawie zasnęłam. Prawie, ponieważ ostatkiem świadomości usłyszałam głos Mike’a w słuchawkach. Już niedługo miałam go poznać…
                                                        * * *
 Czekałam zniecierpliwiona przed domem. Ze zdenerwowania przebierałam nogami w miejscu. Gdzie ten Martin? Zaraz nam autobus ucieknie. „Jeszcze minuta i idę bez niego” – pomyślałam. W tym samym momencie trzasnęły drzwi w domu obok. Biegł do furtki zapinając po drodze bluzę.

- Sorry, Klaudia dzwoniła na domowy. – wysapał, przebiegając koło mnie jak burza i gestem ponaglając do tego samego. Klaudia, jego dziewczyna, miała wielki dar do dzwonienia w najmniej odpowiednim momencie. Mimo to nie robił jej wyrzutów, byli ze sobą bardzo szczęśliwi. Spytałam go kiedyś o te telefony. Powiedział, że sam nie wie jak to się dzieje, ale już się przyzwyczaił. Skoro tak twierdził.

- Znów się spóźnimy. – jęknęłam z rozpaczą. Mieliśmy kawałek do przystanku, ale pan kierowca był tak „miły”, że jak już zamknął drzwi, to ich drugi raz nie otworzył. Śpieszyliśmy się na ostatni trening siatkówki w tym roku szkolnym. Podsumowanie wszystkich wspólnych spotkań, ćwiczeń i zawodów. Zdobyliśmy parę ważnych trofeów. Byliśmy jedną z najlepszych drużyn tej szkoły ostatnich lat. Wprawdzie bardziej interesowała mnie piłka nożna, ale nie było już miejsca w składzie.

Wybiegliśmy zza zakrętu i niestety ujrzeliśmy autobus ruszający z miejsca. Ze zrezygnowaniem zatrzymałam się i oparłam ręce na kolanach, żeby uspokoić oddech. Martin biegł dalej. Chciałam za nim zawołać, że nie ma sensu. Zanim jednak zdążyłam otworzyć usta, był już przy rozpędzającym się pojeździe i walił opętańczo w drzwi. Bez skutku. Kierowca odjechał, pozostawiając za sobą przeklinającego Martina. Wrócił do mnie wkurzony.

- Bez komentarza. Chodź, podwiozę nas. – mruknął. W milczeniu, zziajani, ruszyliśmy z powrotem. I wtedy sobie o czymś przypomniałam. Podskoczyłam do przodu i odwróciłam się, idąc przodem do niego i tyłem do kierunku, w którym zmierzaliśmy. Spojrzał na mnie zdziwiony. Wyszczerzyłam się w szerokim uśmiechu.

- Dzisiaj nic mi nie zepsuje humoru. I to po części twoja zasługa. Chciałam ci jeszcze raz mocno podziękować, bo wczoraj byłam w szoku i nie zrobiłam tego jak należy. – po czym rzuciłam mu się na szyję i go wyściskałam.

- Spoko, wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć. Ej, spokojnie, zaraz oboje wyrżniemy. – wykrztusił, próbując utrzymać równowagę.

- Nieważne. – w końcu go puściłam i pognałam przed siebie, śmiejąc się na całe gardło. Odwróciłam się jeszcze przez ramię. – Rusz się, trener nam nie wybaczy jak się spóźnimy. - Pokręcił tylko głową i pobiegł za mną. W chwilę potem dotarliśmy pod dom. Martin wyjechał swoim srebrnym oplem astra 2 z garażu, wskoczyłam do środka i po 15 minutach byliśmy pod boiskiem. Dzisiejsze spotkanie odbywało się na świeżym powietrzu. Wszyscy siedzieli już na trybunach i słuchali trenera, który stał przed nimi.

- Niech pan poczeka z przemówieniem, panie trenerze! – wrzasnęłam głośno z daleka, aż paru typa podskoczyło na siedzeniach. Przecięliśmy na ukos całe boisko i dołączyliśmy do reszty, która pokładła się na krzesłach ze śmiechu. Spojrzałam na nich wilkiem, sadowiąc się obok Moniki, która również trzymała się za brzuch, rechocząc.

- Skoro w końcu jesteśmy w komplecie, chciałbym wszystkim podziękować. – rozpoczął pan Jurencki, patrząc na nas rozbawiony. – W całej mojej karierze rzadko zdarzało mi się współpracować z młodzieżą, która z takim zaangażowaniem i sercem walczyła o sportowe osiągnięcia tej szkoły. Cieszę się bardzo, że ten rok mogłem spędzić z wami i jestem dumny z postępów jakie uczyniliście. Wielu z was może czeka kariera siatkarska. – przebiegł wzrokiem po naszych twarzach. Ozdobił usta swoim uśmiechem numer 4. – Wiem, że przynudzam, dlatego przejdę do sedna sprawy. Zapraszam was wszystkich na imprezę, którą organizuję dzisiaj w swoim domu. Mam świadomość, że bardzo ryzykuję i pewnie po tej balandze czeka mnie remont, ale warto. Dla uczczenia naszej pracy! – zakończył krzykiem, po którym wszyscy wstali z miejsc i zaczęli głośno wiwatować. Ja przeżywałam to najbardziej, ponieważ był to dzisiaj drugi powód, z którego się cieszyłam. W ogólnej radości wszyscy opuszczali obiekt sportowy, obdarowywani przez trenera kartką z adresem i godziną rozpoczęcia. Przeszukałam tłum, wypatrując Moniki i Weroniki. Musiałam się z nimi podzielić nowiną. Przy wyjściu dopadłam tę pierwszą. Chwyciłam ją za rękę i pociągnęłam na bok, bo ta banda świrusów nadal wrzeszczała, chociaż byliśmy już na ulicy.

- Wygrałam! Drugie miejsce! I pierwsze! Jadę na koncert! – podniosłam dłoń, by przybiła mi piątkę. Zrobiła to z szerokim uśmiechem, lecz po sekundzie zastanowiła się nad tym co powiedziałam.

- Czekaj, chwila, moment… Bo już nie kapuję. To drugie miejsce czy pierwsze? – spytała z niepewną miną.

- I drugie i pierwsze. – ze śmiechem obserwowałam jak próbuje zrozumieć. – Dobra, już tłumaczę. Ja wygrałam drugie miejsce, a Martin w tajemnicy również wziął udział i wygrał główną nagrodę!

- To ekstra! Czyli jedzie z nami. Szykuje się niezła zabawa. I poznasz Linkinów! – wiedziała jak bardzo mi na tym zależy, więc cieszyła się ze mną.

- Nie widziałaś gdzieś Werci? – spytałam, rozglądając się ponownie.

- Tak. Przed chwilą ktoś przyjechał po nią autem. To chyba samochód jej mamy, taka niebieska skoda?

- Zgadza się. No, nieważne. Powiem jej na imprezie. O właśnie. – wyciągnęłam z kieszeni kartkę i przeczytałam na głos. – Ulica Lewandowa 9, godzina 18:00. Super, mieszka niedaleko nas. Balangę czas zacząć!

czwartek, 10 maja 2012

Rozdział I

 - Rany, to już dzisiaj! Nie wytrzymam, za dwie godziny wyniki! - biegałam podekscytowana po pokoju i wrzeszczałam jak opętana. Rodziców na szczęście nie było w domu, z samego rana gdzieś pojechali. Byłam na nogach od 9:00 i nie potrafiłam usiedzieć na miejscu. Zrobiłam sobie śniadanie, ale nie przełknęłam ani kęsa. Roznosiło mnie już tak od 3 godzin. Puściłam sobie Meteorę na fulla i skakałam do wrzasków Chestera i rapu Mike’a. Dzwoniłam jakąś godzinę wcześniej do Moniki, żeby do mnie wpadła, ale nie mogła.
-Wygram to, wygram to, wygram to! Ja to czuję! I'm breaking the habit! TONIGHT!!! – zakończyłam piosenkę wraz z Chazem. Biegłam właśnie koło drzwi wyjściowych, gdy usłyszałam dzwonek. Spojrzałam przez wizjer i z uśmiechem otworzyłam. Za drzwiami stał mój sąsiad i dobry przyjaciel, Martin. Chodziliśmy razem do klasy: ja, Martin i Monika. Ale było już po maturze, więc mieliśmy wolne. Spojrzał na mnie trochę ironicznie i popukał się w czoło. Z początku nie wiedziałam, o co mu chodzi, ale potem zaczął się następny singiel i bardzo możliwe, że musiałby krzyczeć mi do ucha, żebym usłyszała co mówi. Ze zmieszaną miną wpuściłam go do środka i poleciałam ściszyć muzykę. Kiedy wróciłam, zastałam go w kuchni. Uśmiechnął się.
- Właśnie wyszedłem z domu z zamiarem wyrzucenia odpadów domowych, kiedy usłyszałem dzikie wrzaski dobiegające z domu mojej zacnej sąsiadki. Były tak głośne, że z obawy o jej życie postanowiłem ruszyć z pomocą. Ale widzę, że nie byłem potrzebny. – wygłosił przemowę bardzo teatralnym tonem.
- Tak, tak. Wszyscy wiedzą jaki szlachetny jesteś. – odgryzłam się. – Słuchaj, w sumie dobrze, że jesteś, bo jeszcze chwila, a z tej chaty nie pozostałby nawet pyłek. Masz teraz czas? – szybko spojrzałam na zegarek. Była 12:34. – Jakieś półtorej godzinki? – siadłam naprzeciwko i z nadzieją czekałam na odpowiedź.
- Nospoko, tak na serio przyszedłem, bo mi się nudziło. Ale nieważne, mam czas. A co się stało?
- Ważna sprawa. Mówiłam ci o tym konkursie, co się zgłosiłam, żeby wygrać bilety na koncert?
- Niech policzę… Jeden, dwa, pięć, jedenaście… Chyba z dwadzieścia parę razy albo więcej. A co? – odpowiedział z cwanym uśmieszkiem. Zauważyłam również dziwny błysk w jego oku. Co to mogło znaczyć? No nic, na razie mam pilniejsze rzeczy na głowie, martwić się będę później.
- Bo dzisiaj są wyniki!!! Dokładnie za… - znów szybkie sprawdzenie godziny. – Jedną godzinę i dwadzieścia trzy minuty!! Ja nie wyrobię! Wszystko mi się gotuje w środku! – zerwałam się na równe nogi i kontynuowałam swoje dzikie pląsy na terytorium kuchni. W tym samym momencie Martin aż zgiął się wpół ze śmiechu. Kiedy to zobaczyłam, uświadomiłam sobie, jak to musi wyglądać. Padłam z powrotem na krzesło i śmiałam się razem z nim. Trwało to parę minut, zanim się uspokoiliśmy. Ze łzami w oczach obserwował jak próbuję złapać oddech.
- Wyluzuj trochę. Na pewno wygrasz. I rozumiem, że mam cię czymś zająć przez ten czas, tak?
- Czytasz mi w myślach, dokładnie o to chodzi. – po wyładowaniu nadmiaru energii, mogłam w końcu normalnie myśleć. – Poczekaj chwilę, pójdę się ogarnąć. Przecież ja nadal w pidżamie jestem! – i wybiegłam z kuchni. Wparowałam jak wiatr do pokoju, automatycznie zerkając na zegarek. 12:50! Z radia wciąż płynęła muzyka, więc ją wyłączyłam. Rozejrzałam się w poszukiwaniu czegoś do ubrania. Mój wzrok zatrzymał się na ukochanym keyboardzie. Mimowolnie usiadłam za klawiszami. Zamknęłam oczy i zaczęłam grać moją ulubioną piosenkę „Numb”. Tak się wczułam, że zapomniałam o konkursie, koncercie i Martinie czekającym na mnie w kuchni. Kiedy zabrzmiał ostatni dźwięk, pozostałam na swoim miejscu, rozmyślając ile ta piosenka dla mnie znaczy. Nagle podskoczyłam. Cholera, Martin! Szybko wstałam, odwróciłam się wokół własnej osi i co zobaczyłam? Stał oparty o framugę drzwi i uśmiechał się.
- Tak sobie myślałem, czy aby na pewno mnie potrzebujesz?
- Przepraszam, przez przypadek…
- Nie przepraszaj, zawsze lubiłem słuchać jak grasz. Ale może się w końcu przebierz. Czekam w salonie. – i wyszedł. Złapałam pierwszą lepszą koszulkę (cóż za zbieg okoliczności, Linkin Park ;D), wciągnęłam dżinsy i pobiegłam za nim. Włączył Fifę11 na PS. Złapałam pada i już przenieśliśmy się w świat futbolu. Standardowo Arsenal kontra Barcelona. Zmiażdżył mnie parę razy, ale nie pozostałam mu dłużna i również poprowadziłam Barcę do zwycięstwa.I tak, w piłkarskich emocjach przebiegł mój czas oczekiwania. O godzinie 13:58 siedzieliśmy przed laptopem i wpatrywaliśmy się w stronkę, na której miały się pojawić wyniki. Byłam mega podekscytowana i cały czas obijałam się o siedzącego obok Martina. Jemu zresztą też udzielił się mój nastrój. Z szeroko otwartymi oczyma patrzył w ekran. Trzy… dwa… jeden! 14:00! Kursor zamienił się w kółko ładowania i w końcu pojawił się wpis. 1.Masuhiro, 2.Karish, 3… Myślałam, że się popłaczę. Co ja gadam?! Poryczałam się na maksa. Z rozpaczy walnęłam głową o blat biurka. Będzie guz. Po chwili zorientowałam się, że Martin milczy. Spojrzałam na niego przez łzy. Z ogromnym zdziwieniem stwierdziłam, że on się uśmiecha. No co jest?! Zaraz… Chwila! Masuhiro? Że co proszę?! Przecież… nie może być… Pokazałam na niego palcem i potem na ekran i znów na niego. Byłam zszokowana, nie mogłam wykrztusić słowa. Kiwnął głową na znak, że to prawda. Dlaczego mi nie powiedział?!
- Jadę z tobą. – rzekł spokojnie, rozbrajając mnie do reszty.

niedziela, 6 maja 2012

Prolog

 Była sobota rano. Obudziłam się z błogim uśmiechem na ustach. Znów śnił mi się koncert Linkin Park. Jak zwykle dali z siebie 200% i pokazali co znaczy prawdziwy rock. Chociaż był to tylko sen, miałam wrażenie, że wszystko mnie boli od skakania i wrzeszczenia pod sceną. Leżąc w łóżku, wspominałam dzień, w którym usłyszałam ich po raz pierwszy. Było to 4 lata temu, a oni mieli tyle lat, ile ja mam teraz, czyli 19. Szóstka muzyków szybko zdobyła rzeszę wiernych fanów i od tamtej pory wydali już dwa czadowe albumy. Porywali swoim rockowym brzmieniem oraz życiowymi tekstami. Od początku byłam z nimi i moim marzeniem było poznać ich osobiście. Wiedziałam, że to mało prawdopodobne, ale była nikła szansa, ponieważ za dwa tygodnie grali koncert w Polsce! „Jeszcze tylko jeden dzień i dowiem się czy wygrałam konkurs.” - pomyślałam. Nagrodą były dwa bilety na ich występ we Wrocławiu wraz z możliwością spotkania z nimi. Monika już dawno załatwiła sobie bilet i czekała razem ze mną na wyniki konkursu. Natychmiast cała radość mnie opuściła, gdy pomyślałam, że z nią nie pojadę. Załatwiłam już prawie wszystko. Zgoda rodziców była, wolne w tym dniu także, kasę miałam. Jeszcze się musiałam tylko zastanowić co zrobię z drugim biletem. Najprawdopodobniej wezmę Weronikę, bo ostatnio mi mówiła, że również podoba jej się ich muzyka. Ale nie wyprzedzajmy faktów. Jeszcze tylko jeden dzień...

Parę słów na wstęp


Jeśli jesteś fanem/fanką Linkin Park, to zapewne wiesz, że w czerwcu przyjechali do Polski. Niestety, (i bardzo nad tym ubolewam ;() nie mogłam jechać na ten koncert. Zainspirowało mnie jednak do napisania opowiadania. Wróciłam się trochę do czasów, gdy mieli wydane dwa albumy. Jak bywa w takich historyjkach, nie wszystko będzie zgodne z prawdą. ;D Kolejne rozdziały będę dodawać mniej więcej co tydzień. Nad wyglądem bloga jeszcze pracuję. Za wszelkie błędy interpunkcyjne z góry przepraszam (ortograficznych raczej nie popełniam, a jak już to word czuwa ;P). Jest to mój pierwszy blog i pierwsze takie opowiadanie, więc proszę o wyrozumiałość. xD Hmm... to chyba tyle, jeśli chodzi o wstęp.


Miłego czytania. ;)