poniedziałek, 30 lipca 2012

Rozdział X


 Na korytarzu było ciemno. Zbliżała się godzina policyjna, więc wokół panowała niezmącona cisza. W dzieciństwie panicznie bałam się ciemności i coś z tego strachu we mnie pozostało. Gdy jednak zamknęłam drzwi, zupełnie nie zwróciłam na to uwagi, bo moje myśli były mocno skołowane. Nie chciałam się kłócić z Martinem, dlatego wyszłam. Pewnie obstawiałby przy swoim, ale ja wiedziałam jak było naprawdę. Byłam już w połowie drogi do schodów, gdy zorientowałam się w swojej sytuacji. Stary lęk wrócił. Byłam sama i prawie nic nie widziałam. Nie mogłam jednak wrócić do pokoju, nie teraz. Objęłam mocno poduszkę rękami, które zaczęły drżeć. Od strony schodów dostrzegłam blade światło, pewnie z recepcji. Co chwilę odwracałam się nerwowo za siebie, bo miałam wrażenie, że ktoś mnie śledzi. Powoli dotarłam do końca korytarza.
- Karolina? – nagle ciszę przerwał zdziwiony szept. Serce podskoczyło mi do gardła, myślałam, że zejdę na zawał. Szybko podniosłam poduszkę nad głowę w geście obronnym. Parę stopni wyżej ujrzałam ciemną sylwetkę.
- Kim jesteś? – mój głos zachrypł z emocji.
- Spokojnie, to ja, Mike. – poznałam go dopiero, gdy stanął metr ode mnie. Chociaż widziałam tylko zarys jego twarzy, mogłam na niej dostrzec głębokie zaskoczenie. – Co tu robisz? Z poduszką? – dodał, wskazując na moją broń.
- A wiesz, wybrałam się na nocną przechadzkę, zapominając, że boję się ciemności. – całe napięcie mnie opuściło, teraz czułam się bezpieczna. – A ty czemu się włóczysz zamiast spać? – usiadłam na schodach, objęłam nogi ramionami i oparłam brodę na kolanach. Mike przysiadł obok.
- Spać? Z nimi? Zrobili sobie nocny maraton  filmowy w moim pokoju i  za nic nie chcieli się przenieść gdzie indziej. Nie zmrużyłem oka już trzecią noc. Jak ja jutro wystąpię? – z rozpaczą oparł głowę o ścianę.
- Przecież pokoje pozostałych są teraz puste. Dlaczego nie pójdziesz tam pospać? – spytałam zdziwiona, że na to nie wpadł. Spojrzał na mnie z zastanowieniem.
- Masz rację… To dowodzi jaki jestem wykończony. Nie potrafię nawet myśleć. – ziewnął przeciągle i powoli się podniósł. Wyciągnął rękę, by pomóc mi wstać. – Wracasz do siebie czy zostajesz tutaj? – spytał, wciąż trzymając moją dłoń. Poczułam przyjemny dreszczyk. Zerknęłam w głąb korytarza.
- A mogłabym iść z tobą? – popatrzałam na niego z nadzieją, że zrozumie. Chyba wyczuł, że coś jest nie tak, bo uśmiechnął się do mnie pokrzepiająco i nie zadawał pytań.
- Jasne, Chester jest w pokoju z Robem, więc są tam dwa łóżka. – podniósł nogę, by wejść na stopień wyżej i niebezpiecznie się zachwiał. Szybko chwyciłam go pod ramię.
- Kto cię do tego doprowadził? – spytałam, gdy ruszyliśmy dalej.
- Po części ja sam. Jako głowa zespołu muszę pilnować, by wszystko było przygotowane. Oni tylko władują się do autokaru i jazda. To tutaj. – zatrzymaliśmy się przed pokojem numer 28. Nacisnął klamkę i wpuścił mnie pierwszą. Znalazłam kontakt i włączyłam  światło. Widać chłopaki nie potrzebowali dużo czasu, żeby się zadomowić. Pod ścianą stał sprzęt muzyczny, a na podłodze i wszędzie indziej walały się różne części garderoby. Mike zamknął drzwi, podszedł do jednego z łóżek i zrzucił z niego ubrania. – Przepraszam za ten bałagan, ale Chester tak zawsze. Tu możesz spać. Jakby coś się działo to krzycz. – zrobił sobie porządek na drugim posłaniu i z radością położył się na plecach. Zamknął oczy i po chwili jego oddech się wyrównał, a z twarzy odpłynęły wszelkie oznaki trosk. Obserwowałam go przez moment z uśmiechem. Wyglądał tak ujmująco kiedy spał. I ta jego śmieszna bródka… Co się ze mną dzieje? Otrząsnęłam się i szybko zgasiłam światło. Nie potrafiłam jednak od razu zasnąć ze świadomością, że Mike jest tak blisko.
                   * * *
Obudziłam się wypoczęta i zerknęłam na zegarek. Była 7:39. Usłyszałam ciche chrapanie. Przekręciłam się na bok, by móc spojrzeć na łóżko Mike’a. Spał tak jak zasnął, na plecach, z lewą ręką pod głową. Jednak im dłużej na niego patrzałam, tym bardziej dochodziłam do przekonania, że to nie on chrapał. Zmarszczyłam czoło. Powoli podniosłam się na łokieć i rozejrzałam się. Odgłos dochodził gdzieś z podłogi. Gdy zwróciłam tam wzrok, zaraz musiałam szybko wtulić twarz w poduszkę, żeby nie parsknąć śmiechem. Chester leżał skulony na płachcie z ubrań i bluzą poskładaną w kostkę pod głową. Okulary na nosie miał śmiesznie przekrzywione i z lekko otwartych ust wydobywało się ciche chrapanie. Nie wiedziałam co mam ze sobą zrobić. Gdybym próbowała wstać, istniała możliwość, że się obudzą, a tego nie chciałam. Należał im się odpoczynek. A już na pewno Mike’owi, bo Chester zarywał noce na własne życzenie. Przekręciłam się z powrotem na plecy i utkwiłam wzrok w suficie.  Byłam ciekawa jak zareaguje Martin, gdy się dziś zobaczymy. Postanowiłam go przeprosić za to, że tak nagle wyszłam. Pomyślałam o dzisiejszym koncercie i zaśmiałam się w duchu. Gdyby ktoś mi wcześniej powiedział, że zaprzyjaźnię się z moimi idolami, kazałabym mu się udać do psychiatry. Tymczasem poznałam ich i świetnie się z nimi dogadywałam. Z nudów zaczęłam nucić w myślach piosenki z Hybrid Theory. Tracklistę znałam na pamięć. Doszłam właśnie do In The End, gdy uświadomiłam sobie, że chrapanie ustało. Zerknęłam na podłogę i znieruchomiałam. Chester leżał tak jak wcześniej, z tą tylko różnicą, że teraz jego oczy były szeroko otwarte. Wpatrywał się we mnie nie mrugnąwszy ani razu. Przestraszyłam się, że coś mu się stało. Spojrzałam na niego pytająco, jednocześnie przykładając palec do ust i wskazując na Mike’a. Na szczęście otrząsnął się z transu i kiwnął głową na znak, że zrozumiał.  Bardzo wolno, najciszej jak potrafił, podniósł się z ziemi i na palcach do mnie podszedł. Nachylił się tak nisko, że usta miał centymetr od mojego ucha i szepnął:
- Przesuń się trochę, wszystko mnie boli od tego spania na podłodze. – i wyprostował się z miną męczennika. Z uśmiechem zrobiłam mu miejsce. Łóżka były na tyle szerokie, że spokojnie zmieściliśmy się oboje. Z ulgą osunął się na poduszki i zanim zdążyłam cokolwiek zrobić, zasnął ponownie. „Co za śpioch.” – pomyślałam z rozbawieniem. Jednak nie potrafiłam dłużej znieść tej ciszy. Wstrzymałam oddech, wstałam i ostrożnie, uważając, by nie szturchnąć Benningtona, wzięłam swoją poduszkę. Bezszelestnie zbliżyłam się do drzwi, błagając je w myślach, żeby nie skrzypiały. Miałam szczęście i kiedy delikatnie puszczałam klamkę, odetchnęłam głęboko. Teraz już się raczej nie obudzą. Odwróciłam się i chciałam iść do swojego pokoju, gdy ujrzałam postać na końcu korytarza. W szybkim tempie zmierzała w moją stronę. Zamarłam. To był Martin.
- Wszędzie cię szukam. Co ty tu robisz? – spytał dość głośno, gdy stanął przede mną. Spanikowana zaczęłam machać rękami.
- Ciszej mów. – szepnęłam. – Spałam tu.                                                                        
- Tu? – spojrzał podejrzliwie na drzwi. – A czyj to pokój?
- Chestera i Roba. Ale ich tam nie było. – dodałam szybko.
- To jak tam weszłaś? – pytał dalej. Już mnie to trochę wkurzało. Co on, moja matka?
- Z Mikiem. I bądź już cicho.
- Czekaj… Byłaś sama z Mikiem w pokoju, w nocy… Spałaś z nim?! – wydarł się. Momentalnie rzuciłam się, by zatkać mu usta dłonią.
- Nie. – syknęłam. – A nawet jeśli to co? – próbował się oswobodzić, żeby mi odpowiedzieć. Jednak w tym momencie uchyliły się drzwi do pokoju numer 28 i wyjrzał z nich zaspany Mike. Zażenowana przewróciłam oczami, tylko jego tu brakowało.
- Co się dzie… - wymamrotał, lecz zaskoczony przerwał w pół słowa. Spojrzał na nas, przetarł oczy i spojrzał jeszcze raz. Wcale mu się nie dziwiłam. Stałam na palcach, zatykając usta Martinowi, z twarzą parę centymetrów od jego twarzy. 

niedziela, 22 lipca 2012

Rozdział IX


- I założyliśmy się z Mikiem o to, kto pierwszy wypije 10 szklanek świeżego soku z cytryny. Przegrany miał się zafarbować. – Chester opowiadał mi historię ich czerwonych włosów. Trząsł się przy tym ze śmiechu i nie potrafił się uspokoić. – Wydawałoby się, że to łatwizna, tymczasem żaden z nas nie doszedł nawet do szóstej, więc obaj umoczyliśmy się w farbie. – zakończył ze łzami w oczach. Było po 20:00 i zaczęło się ściemniać. Wracaliśmy do hotelu w doskonałych nastrojach. Chłopaki cały czas przekrzykiwali się nawzajem, chcąc mi wyjawić jakąś śmieszną historyjkę. Nie mogłam uwierzyć jak dobrze czuję się w ich towarzystwie, jakbyśmy się znali dłużej niż te trzy godziny. Trzymając się za brzuchy ze śmiechu, wtoczyliśmy się do recepcji. Chwiejąc się jak pijani, weszliśmy na drugie piętro. Linkini zakwaterowali się wyżej.
- Dzięki za wycieczkę po mieście. Super się z wami bawiłam. Do zobaczenia jutro! – pomachałam im energicznie ręką.
- Na pewno. – odparł Mike i uśmiechnął się do mnie rozbrajająco. Odwzajemniłam uśmiech i pobiegłam korytarzem do pokoju. Otworzyłam z impetem drzwi i zobaczyłam jak dziewczyny podskakują ze strachu na moim łóżku. Martin siedział na podłodze i zajadając ciasteczka, oglądali coś w telewizji.
- No i jak tam imprezka? – zagadałam beztrosko. Rzuciłam torbę w kąt i wskoczyłam na puste łóżko, łapiąc po drodze miskę z chipsami.
- Co ci tak wesoło? – zapytała podejrzliwie Weronika.
- Pewnie nie uwierzycie, ale i tak wam powiem. – i streściłam im wszystko od momentu jak się obudziłam do pożegnania z zespołem. Słuchali mnie z coraz szerzej otwartymi ustami. Kiedy skończyłam, patrzyli na mnie w milczeniu jak na wariatkę.
- Masz rację, nie wierzę ci. – odparła w końcu Monika. – Chyba, że mi ich jutro pokażesz.
- Ba, nawet cię przedstawię. – zapewniłam z uśmiechem. – Co oglądamy? – spytałam, ale ekran miałam pod kątem, więc nic nie widziałam. Usiadłam na podłodze obok Martina i ujrzałam końcowe napisy. – Ha, ja to mam wyczucie.
- Znajdę coś. – powiedziała Monika z pilotem w ręce i zaczęła przeskakiwać po programach. Nagle mignęła zielona murawa.
- Wróć! – krzyknęliśmy jednocześnie z Martinem, popatrzeliśmy po sobie i parsknęliśmy śmiechem. Polska grała towarzyski z Hiszpanią. Była 51 minuta i nasi przegrywali już 0:3. Akurat Lewandowski prowadził indywidualną akcję. Minął sprawnie dwóch obrońców i…
- GOOOOOL!!! – wrzasnęłam podekscytowana. Podniosłam się na klęczki i z nosem metr od telewizora oglądałam powtórkę. Dziewczyny bąknęły coś, że nie chce im się oglądać piłki nożnej i poszły. Po chwili oderwałam wzrok od piłkarzy, rozejrzałam się i zorientowałam, że zostaliśmy sami. Wspięłam się na swoje łóżko, poprawiłam poduszki i z westchnieniem ulgi opadłam na nie, zakładając ręce za głowę. Martin nadal siedział na podłodze, przyglądając się moim poczynaniom.
- Nie patrz tak na mnie, siadaj. – powiedziałam, przesunęłam się trochę i z uśmiechem poklepałam miejsce koło siebie.
- Wedle życzenia. – nie zastanawiał się dłużej i wskoczył, prawie zrzucając mnie na ziemie.
- Ej, ostrożnie. – chwyciłam jaśka i uderzyłam go mocno w głowę.
- Tak się bawimy? – i zaczął się ze mną szarpać, próbując mi wyrwać poduszkę. Trwało to parę minut, ale w końcu silniejszy wygrał. Z triumfalnym śmiechem wzniósł wysoko swoją zdobycz jak puchar. – I kto jest mistrzem?
- No ty. – odpowiedziałam i niespodziewanie, szybkim ruchem, odzyskałam jaśka i położyłam się na nim. – Albo jednak ja.
- Ty oszust…
- Cicho! David atakuje. – zatkałam mu usta dłonią i wpatrzyłam się w Villę. Dryblingiem ograł Piszczka, podał do czekającego już w polu karnym Xaviego, który chciał odegrać mu piętką, ale skończyło się na słupku. – No i taką piękną akcję zmarnować… - mruknęłam i poczułam pukanie w ramię. Odwróciłam się i spojrzałam na Martina, który miał śmieszną minę, bo nadal trzymałam rękę na jego ustach. – Oj, przepraszam. – opuściłam dłoń. – Ciekawe gdzie oni grają.
- Słyszałem, że tutaj, we Wrocławiu. – rzekł i po chwili musiał walić mnie pięścią w plecy, bo zakrztusiłam się ciasteczkiem.
- Żartujesz?! – wychrypiałam, gdy tylko odzyskałam oddech. – I ja się dowiaduję dopiero teraz? Przecież ja przechodziłam dzisiaj obok stadionu! – nie mogłam uwierzyć. – Jaka ja jestem głupia, mam dużo kasy zaoszczędzone, mogłam iść na ten mecz. – zdezorientowana oparłam się o ścianę i beznamiętnie utkwiłam wzrok w ekranie. Czas dobiegał końca, więc Hiszpanie grali na przetrzymanie, wymieniając między sobą setki podań. Martin milczał, również oglądając mecz. Spojrzałam na jego profil, był jakiś taki smutny.
- Kto dzwonił? Wtedy w recepcji? – spytałam cicho. Odwrócił twarz w moją stronę i zobaczyłam ból w jego oczach. Westchnął ciężko.
- Klaudia. Wygarnęła mi, że więcej czasu spędzam z tobą, niż z nią, dlatego znalazła sobie innego faceta. Krótko mówiąc, zdradza mnie, albo raczej zdradza od dawna, bo trwa to już jakiś miesiąc i dopiero teraz postanowiła mnie uświadomić. I zerwała ze mną. – zakończył, przeczesując włosy palcami.
- Przykro mi, to moja wina. – ukryłam twarz w dłoniach. Jak mogłam do tego dopuścić? Przeze mnie rozleciał się kolejny związek mojego przyjaciela.
- Jasne, że nie twoja. Nawet tak nie myśl. To ja jestem idiotą, że nie potrafię utrzymać przy sobie dziewczyny. Jednak nie żałuję. – delikatnie chwycił mnie za nadgarstki i odsłonił twarz, spoglądając głęboko w moje zagubione oczy. – Prawdopodobnie nie trafiłem jeszcze na tę właściwą.
- Ale ona ma rację. Naprawdę tego nie widzisz? – wstałam, chwyciłam jakąś małą poduszkę i podążyłam w kierunku drzwi.
- Gdzie idziesz? – spytał przestraszony, nie wiedząc czy mnie zatrzymywać.
- Nie wiem, zobaczymy się rano. - zanim wyszłam, uśmiechnęłam się do niego uspokajająco, żeby nie brał tego za bardzo do siebie.


______________________________________________________________________




Nie wie ktoś kiedy w końcu jest ta premiera singla? Bo gdzieś czytałam, że dzisiaj, a znowu gdzie indziej pisze co innego...







środa, 18 lipca 2012

Rozdział VIII


Obudziłam się przykryta kocem. Byłam sama w pokoju. Spojrzałam zaspana na zegarek, 17:00. Wstałam i podeszłam do drzwi, były zamknięte. No tak, to byłam uwięziona i musiałam czekać aż wróci Martin. Może dziewczyny są u siebie. Załomotałam głośno w ścianę. Poczekałam chwilę, ale nic się nie działo. Zniechęcona, bezsensownie zapukałam jeszcze raz.
- Halo? – podskoczyłam przerażona. Głos dobiegał zza drzwi. – Jest tam ktoś? – z bijącym sercem podeszłam i zawahałam się.
- Tak? – odpowiedziałam w końcu.
- Coś się stało? Co to za hałas? – klamka się poruszyła, jakby ten ktoś po drugiej stronie próbował otworzyć.
- Drzwi są zamknięte, nie wejdziesz. Tak samo jak ja nie wyjdę. – westchnęłam. Wydawało mi się, że gadam do siebie, ale stojąc przy drzwiach, czułam czyjąś obecność.
- Coś o tym wiem. Nie tak dawno kumple wycięli mi podobny numer. Czekałem do późna w nocy, kiedy łaskawie sobie o mnie przypomnieli. Jak chcesz, mogę ci potowarzyszyć. I tak akurat nie mam nic do roboty.
- Masz dziwny akcent. – zauważyłam. Mimo tego, głos miał taki miękki i ciepły, że od razu go polubiłam.
- Pochodzę z Ameryki. Jestem tutaj przejazdem, ale polski umiem w miarę dobrze. – coś lekko uderzyło w drzwi. Pewnie usiadł i oparł się o nie plecami. Podążyłam w jego ślady.
- Według mnie posługujesz się polskim bardzo dobrze. – uśmiechnęłam się do siebie. – Tak w ogóle to nazywam się Karolina.
- Miło mi. Jestem Mike. – Mike… Nie, to pewnie przypadek. Ale ten głos… - Co cię tu sprowadza?
- Przyjechałam na koncert. Odbędzie się jutro. Może też się wybierasz? – jeśli to był TEN Mike, to byłam ciekawa, jak zareaguje.
- Słyszałem coś o jakiejś muzycznej imprezie. Ale ja w interesach. – usłyszałam odpowiedź. A czego ja się spodziewałam? Jeśli to naprawdę on, to przecież się nie ujawni. Po czym zdrętwiałam wpatrzona w okno. Co ja robię?! Prawdopodobnie 10 cm ode mnie siedzi facet, którego pragnęłam poznać od 4 lat, a ja najnormalniej w świecie sobie z nim rozmawiam. Szybko zamrugałam. Już chciałam zadać pytanie, żeby się upewnić, kiedy się odezwał.
- Ktoś chyba do ciebie idzie. To ja się zbieram. Cześć. – spanikowałam. Nie może odejść. Nie teraz.
- Czekaj! – wstałam i krzyknęłam w stronę drzwi. Po paru sekundach szczęknął klucz w zamku. Wszedł Martin.
- Czołem. Tęskniłaś? – rzucił żartem, ale ja go minęłam i wybiegłam na korytarz. Rozejrzałam się, na całej długości nikogo nie było. Sprintem dopadłam schodów. Tam też nikogo. Niepocieszona wróciłam do pokoju. Zamyślona usiadłam na łóżku i oparłszy brodę na rękach, zapatrzyłam się w drzwi. Był tak blisko…
- Co jest? – spytał Martin i przysiadł obok. Spojrzałam na niego.
- Nie widziałeś może kogoś jak tu wchodziłeś?
- Nie spotkałem nikogo od kiedy minąłem recepcjonistkę.
- Dziwne. – szepnęłam. – Gdzie dziewczyny? – spytałam nagle.
- W sklepie, poszły po prowiant. Robimy wieczorem mini imprezę.
- To mam jeszcze czas. - powiedziałam do siebie. – Idę się przejść. – oznajmiłam Martinowi. Wstałam, wzięłam torbę i wyszłam. Pukałam po drodze do wszystkich pokoi, ale chyba byliśmy sami na tym piętrze, bo nikt nie otwierał. Przeskakiwałam po dwa, trzy schody, gdy wnet wleciałam na kogoś z impetem i wpadliśmy na ścianę.
- Spokojnie, mała. Z tego co wiem, budynek się nie pali. – usłyszałam męski głos. Nie spojrzałam jednak kto to. Z grymasem bólu przycisnęłam lewą rękę do brzucha. Przy zderzeniu wylądowała boleśnie na ścianie. Ofiara mojej bezmyślności nadal jednak stała przy mnie. Podniosłam powoli głowę i zerknęłam na niego. No nie! Czy ci ludzie powariowali?! Sam Chester Bennington przyglądał mi się z troską w oczach. Jak zwykle krótkie, blond włosy miał postawione na jeża i okulary na nosie. Nie zastanawiałam się już nawet nad tym, że też potrafi polski.
- Widzę, że jesteś specjalistką od wypadków. – wskazał na moje czoło i zabandażowaną rękę, którą mimo wszystko wciąż kuliłam do siebie, bo strasznie bolała.
- Walnij mi w twarz. – poprosiłam i nadstawiłam policzek.
- No co ty… Pogięło cię? Po pierwsze dziewczyn nie biję, a po drugie i tak jesteś już poturbowana. – wyszczerzył zęby w uśmiechu, który dobrze znałam, ale na żywo wyglądał jeszcze lepiej. Nie mogłam wytrzymać i również się uśmiechnęłam.
- Nazywam się Karolina. A ty Chester, prawda? – spytałam z nadzieją, że to nie sen.
- No tak. Widzę, że spotkałem swoją fankę. – raczej stwierdził, niż spytał. Cóż za pewność siebie. Nie wyglądał jednak na zniechęconego. Wręcz przeciwnie, nadal suszył zęby.
- Możesz być spokojny. Ja nie z tych co ukradkiem robią zdjęcia, żeby zarobić. Ale owszem, jestem waszą wielką fanką. I dziękuję za prezent. – obserwowałam jak marszczy czoło, usilnie nad czymś myśląc. Moment później jego oblicze się rozjaśniło.
- To ty jesteś tą Karoliną, dla której podpisywaliśmy gitarę?
- Tak. – ucieszyłam się, że pamiętał. – Mam ją ze sobą.
- Może nam coś zagrasz. Słyszałem od twoich przyjaciół, że jesteś niezła. – teraz to byłam wniebowzięta. Taki doświadczony muzyk chciał, żebym mu zagrała. To musiał być sen. Ale nie chciałam się budzić.
- Chętnie. – nagle przypomniałam sobie, po co biegłam. – Jesteście tu całym zespołem?
- Tak, całym. Mamy tu kwaterę na czas koncertu. Mało osób się tutaj melduje. Idziesz nas jutro posłuchać?
- No ba. Po to tu przyjechałam. Mam nawet wejście za kulisy, więc się spotkamy. – mrugnęłam do niego radośnie. Czyli wtedy za drzwiami to musiał być Mike Shinoda. Nie było innej opcji. – Mogłabym poznać wszystkich? Proszę, spełnisz moje marzenie. – spojrzałam mu w twarz z błagalną miną. Roześmiał się.
- Nie ma sprawy. Siedzą na dole. – odparł rozbawiony. – Tylko musisz na mnie poczekać, bo szedłem do pokoju po okulary przeciwsłoneczne. Wybieramy się na przechadzkę po mieście, a nie chcemy by ktoś nas rozpoznał, bo znów będzie zadyma. – skrzywił się na wspomnienie jakiegoś przykrego zdarzenia.
- Jasne, poczekam. – powiedziałam i patrzałam jak biegnie po schodach na górę.  Oparłam się o ścianę i rozmyślałam nad tym, że fajnie się z nim gada. „ Niby taki sławny, a zachowuje się jak normalny chłopak.” – pomyślałam. Nagle z pełną mocą uświadomiłam sobie, że spełnia się to, na co tak długo czekałam. Z radością wyrzuciłam ramiona w górę.
- Też się cieszę, że cię widzę. – usłyszałam żartobliwy komentarz. Wrócił Chester z wielkimi, ciemnymi okularami na nosie. – To idziemy. – machnął zamaszyście ręką i przepuścił mnie przodem. Kiedy znaleźliśmy się na dole, od razu zobaczyłam cały zespół przy kafejce.
- Jesteśmy tu dopiero 2 dni, a ty już przyprowadzasz dziewczynę. – zaśmiał się Joe, gdy się zbliżyliśmy.
- To nie jest moja dziewczyna, kretynie. – odpowiedział mu Chester, przytrzymał mi krzesło i usiadł obok. – Jest naszą fanką i chciała was poznać. To dla niej wymyślałeś życzenia, Mike. – zwrócił się do kolegi. Spojrzałam na niego. Przyglądał mi się z ciekawością. Czułam jak palą mi się policzki.
- Urocza. – rzekł i puścił do mnie oko. – Chyba się już dziś spotkaliśmy. Albo raczej usłyszeliśmy. Przez drzwi. – poprawił szybko.
- Czyli to byłeś ty. Wiedziałam! – rzekłam triumfalnie, czym doprowadziłam ich do głupawki. Mike jednak nadal mi się przyglądał. O co mu chodzi?
- Jako nasza fanka, pewnie wiesz jak kto się nazywa, więc to sobie  darujemy. – odezwał się w końcu Chester, po opanowaniu wesołości. – To my już się zbieramy. Może chcesz iść z nami?
- Tak! Oczywiście, jeśli pozostali nie mają nic przeciwko. – popatrzałam na nich niepewnie.
- Jasne, że nie. – powiedzieli równocześnie Rob i Brad. Uśmiechnęłam się promiennie. Podnieśliśmy się i po kolei wychodziliśmy z hotelu. Ja trochę zwolniłam, wyciągnęłam komórkę i napisałam wiadomość do Martina, że idę na spacer i nie wiem, o której wrócę, niech więc zaczną beze mnie. Kiedy tylko wysłałam SMSa, spojrzałam przed siebie i ujrzałam Mike’a, który czekał na mnie, przytrzymując drzwi. To będzie ciekawa przechadzka.

środa, 11 lipca 2012

Rozdział VII


 - Gdzie jest ten hotel?! – denerwował się Martin. Właśnie wjechaliśmy do miasta, ale było w nim tyle ulic, że nawet mapa nie pomogła.
- Zatrzymaj się przy tym barze. Spytamy kogoś. – zaproponowałam. Wjechał na chodnik i chciałam już wysiąść, kiedy zadzwonił mój telefon. Odebrałam.
- No cześć. Obliczyłam, że powinniście już być i czekam właśnie pod naszym hotelem. – to była Monika.
- Że też ja na to nie wpadłam! – krzyknęłam do słuchawki. – Słuchaj, zgubiliśmy i nie potrafimy dojechać do hotelu. – usłyszałam śmiech po drugiej stronie. – Serio, stoimy właśnie pod jakimś barem i chcieliśmy się pytać o drogę, ale stał się cud i zadzwoniłaś.
- A jak się nazywa ten bar? Bo w jakimś się zatrzymywałam. – spytała. Zerknęłam na szyld.
- „Pod gwiazdami”.
- Super! To właśnie ten. Jesteście już blisko. Macie go po prawej czy po lewej stronie?
- Po lewej.
- To teraz na pierwszym skrzyżowaniu w prawo i kawałek do przodu. Zobaczycie z daleka mój motor.
- Jesteś naszym zbawieniem. Dzięki bardzo. Za chwilę się spotkamy. – wyłączyłam telefon i przekazałam instrukcje Martinowi. Parę minut później zobaczyliśmy Monikę, która stała przy swoim pomarańczowym drag starze i wymachiwała rękami jak wiatrak. Wjechaliśmy na parking obok hotelu i wyszliśmy z auta szczęśliwi, że w końcu dotarliśmy. Monika już biegła w naszą stronę. Spojrzała z przerażeniem na moją obandażowaną, lewą rękę i wielki plaster na czole.
- Co się stało? – spytała, ściskając na powitanie każdego z nas.
- Mały wypadek. Nic poważnego. – odpowiedziałam z uśmiechem. – To ładujemy się do środka. Trzeba odebrać klucze. – dodałam. Każdy wziął swoją walizkę i wyszliśmy do budynku. Jak na tani hotel, było tu bardzo przestronnie i przytulnie. Na wprost od wejścia znajdowała się recepcja, za którą stała wysoka kobieta. Na lewo od niej schody, które prowadziły prawdopodobnie na wyższe piętra. W rogu umieszczono małą kafejkę i parę stolików z krzesłami, żeby było gdzie posiedzieć. Całe pomieszczenie urządzono w kolorach fioletu i bieli. Spodobało mi się to miejsce. Rozglądając się, podeszliśmy do recepcjonistki. Uśmiechnęła się ciepło.
- Witamy w naszym hotelu. Jak mogę pomóc?
- Dzień dobry.  Chcielibyśmy wynająć dwa pokoje do poniedziałku. – odezwałam się pierwsza. – 3-osobowy i pojedynczy. Najlepiej obok siebie.
- Proszę poczekać. Sprawdzę, czy taka opcja jest dostępna. – powiedziała kobieta i zaczęła stukać po klawiaturze, wpatrując się z uwagą w monitor. W tym momencie zadzwonił telefon Martina. Spojrzał na wyświetlacz, przeprosił, położył torby na ziemi i oddalił się.
- Niestety, nie ma już trójek. Są tylko dwie dwójki obok siebie. – rzekła recepcjonistka przepraszającym głosem. Popatrzałam na dziewczyny. Miały niepewne miny, ale nie chcieliśmy już szukać innego hotelu. Zerknęłam na Martina. Mówił coś podniesionym szeptem do słuchawki i miał zmarszczone czoło. Znałam go przecież od małego. Był moim przyjacielem i nie podejrzewałam, żeby mógł mieć w tej sytuacji jakieś niemoralne plany wobec mnie. Poza tym ma dziewczynę.
- Bierzemy. – powiedziałam zdecydowanie.
- Ale… - Weronika chciała protestować.
- Spokojnie. Ja będę z Martinem w pokoju. Przecież mnie nie zje. Ale łóżka są dwa? – zwróciłam się do pani, która cały czas nam się przyglądała.
- W jednym tak.
- Zmieścicie się na jednym, nie? – spytałam je z uśmiechem.
- Jasne. – odparła Monika. Wrócił Martin. Miał jakąś dziwną minę.
- Rozchmurz się, brachu. Jesteśmy razem w pokoju. – zapodałam mu kuksańca w bok i wyszczerzyłam zęby. Spojrzał na mnie zdziwiony. Przynajmniej zniknął ten niepokojący wyraz z jego twarzy. – No, tak wyszło. Inaczej byśmy musieli szukać gdzie indziej.
- Dobra, nie mam nic przeciwko. Chyba, że będziesz za głośno chrapać, to cię wyrzucę na korytarz. – roześmiał się, ale zauważyłam, że śmiały się tylko jego usta. Oczy pozostały poważne, a może nawet smutne. „Jak zostaniemy sami, muszę go spytać kto dzwonił.” – pomyślałam.
- Proszę, oto wasze klucze. Drugie piętro, korytarzem do końca, numery 15 i 16. – przerwała nam recepcjonistka. Wzięłam do ręki to, co podała, pozbieraliśmy toboły i ruszyliśmy schodami na górę.
- O rany… Dużo tych schodów… - wyjęczałam pod drzwiami. Uchyliłam pierwsze z nich. – Martin, ten jest nasz. – Weszłam do środka, a on za mną. Rzuciłam walizkę i torbę pod ścianę, położyłam ostrożnie gitarę na podłodze i wskoczyłam na łóżko pod oknem. Mój współlokator zamknął drzwi.
- Nie wiem jak ty, ale ja się chyba zdrzemnę. – wymamrotałam i zamknęłam oczy.
- A głodna nie jesteś? Akurat taka obiadowa godzina. – usłyszałam.
- Niee.. Jak chcesz, to idź. Możesz nawet zamknąć mnie na klucz… - i zasnęłam. 

środa, 4 lipca 2012

Przerwa

Jeśli ktoś to w ogóle czyta, to przepraszam za przerwę. Było EURO, koniec roku szkolnego, no i jakoś nie miałam czasu. Postaram się teraz nie zaniedbywać tego opowiadania. Pozdrawiam ;)