poniedziałek, 28 maja 2012

Rozdział IV


 Obudziłam się z ogromnym kacem. Miałam wielkiego guza z tyłu głowy, więc ból był podwójny. Nie chciałam otwierać oczu, bo bałam się tego co zobaczę. Wspomnienia z wczorajszej imprezy powoli napływały mi do głowy. Po włączeniu przeze mnie muzyki, zabawa rozpoczęła się na dobre. Wszyscy tańczyli, lub podjadali przygotowane przez pana Jurenckiego przekąski. Co dziwne, nasz trener gdzieś się zapodział. Widziałam go ostatni raz, gdy siedziałam przy mikrofonie. Od tamtego momentu nie tylko ja, lecz także nikt inny go nie widział. Pamiętam, że ktoś w końcu podszedł do mnie, usiadł obok, pogadaliśmy, po czym porwał mnie do tańca. Tylko kto to był? Chyba Robert. Zresztą nieważne. Nie chciałam rozstawać się ze swoją gitarą, ale nie miałam wyjścia. Po jakimś czasie, ktoś nie wiadomo skąd wytrzasnął butelkę z procentami. Nawet nie jedną. Na trzeźwo jeszcze, zmęczona szaleństwem na parkiecie, wróciłam do gitary i od tamtego czasu już jej nie odłożyłam. Nawet teraz czułam gryf w dłoni. Ahh, dlaczego ta głowa musi tak boleć? Następne etapy imprezy pamiętałam jak przez mgłę. Wychylałam jeden kieliszek po drugim. Może i bym przestała, ale Martin wciąż nalewał mi do pełna. Potem już tylko czarna dziura. Nagle wstrząsnęły mną dreszcze. Zbierało mi się na wymioty. Z paniką otworzyłam oczy i zorientowałam się w sytuacji. Słońce mocno raziło. Cholera! Leżałam na podłodze w salonie trenera. A miałam nadzieję, że dotarłam jakoś do domu. Na szczęście nie byłam sama. Na kanapie Weronika spała z głową na ramieniu Moniki. Martin natomiast rozpostarł się jak rozgwiazda na podłodze z nagą stopą przy twarzy, któregoś z kolegów. Na ten widok przypomniałam sobie po co wstałam. Wciąż z gitarą w ręce, sprintem pobiegłam do łazienki. Usłyszałam za sobą jęki protestów. Pewnie za głośno tupałam. Oparłam moje cudo o ścianę i pochyliłam się nad kiblem. Już nie będę nigdy pić! A przynajmniej nie dobrowolnie. Wróciłam do pokoju. Szumiało mi w głowie. Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Istne pobojowisko. Prócz paru niedobitków, śladami zabawy były śmieci w każdym kącie. Znalazłam swoją kartkę urodzinową i wraz z moją nową towarzyszką życia, czyli piękną, granatową gitarą wyszłam ostrożnie z domu. Teraz potrzebowałam tylko własnego łóżka i ciszy.
                                 * * *
 Leżałam skulona pod kołdrą. Udało mi się zdrzemnąć na parę minut, ale ból głowy był straszny i nie pozwalał na dłuższy sen. To już nawet nie był kac, bo ten powoli mijał, ale pamiątka po moim upadku. Kiedy dotarłam do domu było po 9:00. Szłam jak w spowolnionym tempie, ale w końcu osiągnęłam swój cel podróży. Po przekroczeniu progu natknęłam się na mamę. Spojrzała na mnie z lekkim uśmiechem. Musiałam wyglądać okropnie, ale nie miała zamiaru robić mi wyrzutów. Chwyciła mnie delikatnie pod ramię, zaprowadziła do mojego pokoju i bez słowa pomogła mi się przebrać w pidżamę. Ostrożnie wyjęła mi gitarę z ręki, bo byłam półprzytomna. Położyła ją na fotelu, a kiedy odwróciła się z powrotem w moją stronę, już leżałam na łóżku pod kołdrą. Wyszła, cicho zamykając za sobą drzwi. Od tego momentu minęło parę godzin, a ja wciąż czułam się jakby mi głowa eksplodowała.
- Karolina! – nagle do mojego umysłu wdarł się krzyk. Z rozpaczą zatkałam uszy rękami i pozostałam na swoim miejscu. Po chwili trzasnęły drzwi.
- Błagam, dajcie mi spokój… - jęknęłam.
- Dzwonią w sprawie twojej nagrody. – momentalnie otworzyłam oczy i zrzuciłam z siebie kołdrę. Mimo przenikliwego bólu, który przez gwałtowny ruch przeszył moją głowę, podbiegłam do mamy, która trzymała telefon i wyrwałam go jej z ręki.
- Tak…? – wydyszałam w słuchawkę i zamilkłam z przymrużonymi oczami, słuchając uważnie. – Dobrze, stawię się. Dziękuję bardzo. Do widzenia. – wyłączyłam telefon i spojrzałam na mamę z nadzieją. – Masz jakąś mega mocną tabletkę przeciwbólową?
- Coś się znajdzie. Co chcieli? – spytała.
- Muszę być o 17:00 w urzędzie. Tam będzie nagroda do odebrania. Muszę zadzwonić do Mar… - w tym momencie zabuczał telefon w mojej dłoni. Spojrzałam na wyświetlacz. Martin. – No, ten to ma wyczucie, nie ma co. – powiedziałam do siebie, bo mama już poszła do kuchni. Odebrałam. – Cześć. Jak tam po imprezie?
- Nie krzycz tak do tej słuchawki… - powstrzymałam się od śmiechu. – Impreza boska, chyba, bo całej nie pamiętam.
- A to, że mnie poiłeś wódką ile wlezie, to pamiętasz?
- O rany, naprawdę? Przepraszam. – w jego głosie było słychać skruchę, więc uwierzyłam, że nie zrobił tego specjalnie, tylko był już pod wpływem. Zresztą wina była też po mojej stronie. – Dobra, ale ja nie o tym. Dzwonili do mnie z urzędu i…
- Do mnie też!
- Miałaś nie krzyczeć. – przypomniał mi błagalnie.
- Oj, już nie będę.
- Tak, więc dzwonili i mam przyjść o 17:00.
- Jak miło, to pójdziemy razem. W końcu to tak jakby moja nagroda, więc i tak bym z tobą szła.
- Dobra, dobra. To o 16:30 przed domem. Niestety, autem dziś nie pojedziemy.
- A tam, marudzisz. Świeże powietrze dobrze nam zrobi. To tylko pół godzinki spaceru. – zakryłam sobie usta ręką, wyobrażając sobie jego minę. Po drugiej stronie słuchawki nastała cisza. – Halo? Jesteś jeszcze?
- Yhy… Sorry, musiałem się nad czymś zastanowić, ale szybko znalazłem odpowiedź na swoje pytanie.
- A o co chodzi? – spytałam zdziwiona.
- Nic ważnego, naprawdę. OK, to widzimy się za 3 godziny. Cześć.
- Pa. – rozłączyłam się i przez chwilę patrzyłam w milczeniu na telefon.