piątek, 28 września 2012

Rozdział XX

 Wyszliśmy na korytarz i dopiero wtedy miałam okazję mu się przyjrzeć. Był ubrany elegancko, ale bez przesady. Czarne jeansy, biała koszula puszczona luźno i odpięte trzy górne guziki. Włosy postawione na żelu. I nie ściągnął kolczyków, za co w duchu nagrodziłam go aplauzem. Uwielbiałam te kolczyki. Eh, czy jest coś czego ja w nim nie uwielbiam? Wszystko to razem sprawiło, że wyglądał jeszcze przystojniej niż zwykle. Jeśli to w ogóle możliwe. Zauważył, że mu się przyglądam i zatrzymał się. Nie doszliśmy jeszcze do końca korytarza.

- Pozwolisz, że cię poprowadzę? – spytał dostojnie, unosząc brodę i z powagą na twarzy wyciągnął w moją stronę ramię.

- Ależ oczywiście. – odparłam równie teatralnym głosem i uwiesiłam się na nim. Popatrzeliśmy sobie chwilę w oczy, po czym równocześnie parsknęliśmy niepohamowanym śmiechem. Nie wiem od czego to zależało, ale w tym momencie poczułam, że mogę mu całkowicie zaufać. Śmiejąc się z całego serca, wchodziliśmy schodami na górę. Zaraz… Na górę?

- Idziemy po Chestera?

- Nie, Chester już poszedł. – odpowiedział wesoło. Spojrzałam na niego ze zmarszczonym czołem.

- Sam? Dlaczego? – spytałam niepewnie.

- Bo my zostajemy w hotelu. – odparł z uśmiechem. – Postanowiłem trochę chamsko wykorzystać fakt, że byłaś chora. Chciałem żebyśmy byli sami. Tylko we dwoje. – dodał, kiedy zatrzymaliśmy się przed jego pokojem. Zdziwiona spojrzałam na drzwi i wtedy coś przysłoniło mi widok. Mike zawiązał mi wstążkę na oczach.

- Nie podglądaj. – usłyszałam jego podekscytowany głos. Poczułam jak wsuwa dłoń do mojej i spletliśmy razem swoje palce. Na mojej twarzy rozkwitł rozczulony uśmiech.

- Nie będę. Tylko nie wyprowadź mnie gdzieś, gdzie nikt nie będzie słyszał moich krzyków o pomoc. – zażartowałam i wtedy lekko pociągnął mnie za rękę, więc ruszyłam do przodu.

- Oj, przejrzałaś mnie. Teraz będę musiał zmienić plany. – zaśmiał się serdecznie. Zawtórowałam mu. Przeszliśmy niecałe 5 metrów, jeśli dobrze obliczyłam, kiedy usłyszałam skrzypnięcie i poczułam jak lekki wiaterek owiewa mi twarz i nagie ramiona. Głęboko odetchnęłam świeżym powietrzem. Pachniało różami.

- Teraz usiądź. – polecił Mike i puścił moją rękę. Zgięłam ostrożnie kolana i usiadłam w miękkim fotelu. Co on znowu wymyślił? Nie umiałam się doczekać, serce zaczęło mi szybciej bić.

- Długo jeszcze? – zadałam to jakże popularne pytanie, najczęściej stosowane przez dzieci podczas długiej podróży. W odpowiedzi Mike zsunął mi wstążkę z oczu i aż zaparło mi dech. Byliśmy na balkonie. Wokół panowała ciemność, którą rozjaśniały tylko dwie wysokie i chude świeczki. Przede mną stał stół przykryty białym obrusem, na którym pewnie Mike ustawił bukiecik owych róż. Stół był zastawiony do kolacji. Widok na miasto nocą był niesamowity. Niebo nie było całkiem czyste, ale to nie psuło cudownej atmosfery, którą Mike stworzył w tym miejscu. Nadal stał za mną i przyglądał mi się zaniepokojony, jakby się bał, że nie będzie mi się podobało. Odwróciłam się do niego i spojrzałam mu w oczy z podziwem.

- Pięknie tutaj. – westchnęłam z zachwytu. Odetchnął z ulgą, ale starał się zrobić to tak, bym nie widziała, więc rozbawiona przeniosłam wzrok z powrotem na stół.

- Z tobą jest tu jeszcze piękniej. – powiedział i odszedł kawałek, jakby oceniał obiekt do sfotografowania. Rozparłam się wygodniej w fotelu, podparłam brodę ręką i spojrzałam z rozmarzoną miną w niebo, udając, że pozuję. – Tak… W tym miejscu zdecydowanie ty jesteś najpiękniejsza. – spojrzałam na niego. Stał w półmroku, a w jego cudownych oczach odbijał się blask płomieni ze świeczek. Przyglądał mi się z lekkim uśmiechem. Serce podskoczyło mi w piersi. Chyba się zakochałam… „Jak dla mnie to ty tu jesteś najpiękniejszy.” – chciałam to powiedzieć, ale wzruszenie odebrało mi głos. Trwaliśmy tak przez chwilę bez ruchu, patrząc sobie w oczy. Ja siedziałam, on stał. W końcu drgnął.

- Zaraz wracam. Przygotowałem jeszcze przekąskę. – i szybko czmychnął do środka. Wypuściłam ze świstem powietrze z ust, zdając sobie sprawę, że przez jakiś czas w ogóle nie oddychałam. Odgłosy nocy napłynęły mi do uszu. Utkwiłam wzrok w ogniu, przez co przypomniał mi się sen. Teraz już wiedziałam czyje to były głosy. Ten pierwszy należał do Martina, a ten drugi do Mike’a. Po chwili zastanowienia doszłam do wniosku, że jest to jeden z moich najgorszych, a zarazem najlepszych dni w życiu. Na szczęście Mike uratował mnie od kolejnych, głębszych rozmyślań. Usłyszałam znane mi już skrzypnięcie i oderwałam wzrok od płomieni. Wszedł na balkon niosąc w jednej ręce tacę, w drugiej butelkę wina. Położył to wszystko na stole i uśmiechnął się do mnie.

- Ekhm… Nie jestem mistrzem w gotowaniu, więc nie jest to jakaś super kolacja. Mam jednak cichą nadzieję, że ci zasmakuje. – zamaszystym ruchem ręki odkrył pokrywkę. Omal nie parsknęłam śmiechem, w porę jednak się powstrzymałam.

- Haha, czy ty umiesz czytać w myślach? To moje ulubione danie. – powiedziałam rozbawiona. Bo oto na tacy leżała miska pełna frytek i talerz z parującymi parówkami.

- Widzisz? Mam jeszcze inne zdolności, poza graniem na gitarze. – odparł radośnie i zaczął nakładać mi porcję na talerz. Potem nalał wina do kieliszków i usiadł naprzeciwko.

- Za ten wspaniały wieczór. – wzniósł toast. Znowu zatonęłam w jego oczach…

- Za nas. – dodałam szeptem.