piątek, 28 września 2012

Rozdział XX

 Wyszliśmy na korytarz i dopiero wtedy miałam okazję mu się przyjrzeć. Był ubrany elegancko, ale bez przesady. Czarne jeansy, biała koszula puszczona luźno i odpięte trzy górne guziki. Włosy postawione na żelu. I nie ściągnął kolczyków, za co w duchu nagrodziłam go aplauzem. Uwielbiałam te kolczyki. Eh, czy jest coś czego ja w nim nie uwielbiam? Wszystko to razem sprawiło, że wyglądał jeszcze przystojniej niż zwykle. Jeśli to w ogóle możliwe. Zauważył, że mu się przyglądam i zatrzymał się. Nie doszliśmy jeszcze do końca korytarza.

- Pozwolisz, że cię poprowadzę? – spytał dostojnie, unosząc brodę i z powagą na twarzy wyciągnął w moją stronę ramię.

- Ależ oczywiście. – odparłam równie teatralnym głosem i uwiesiłam się na nim. Popatrzeliśmy sobie chwilę w oczy, po czym równocześnie parsknęliśmy niepohamowanym śmiechem. Nie wiem od czego to zależało, ale w tym momencie poczułam, że mogę mu całkowicie zaufać. Śmiejąc się z całego serca, wchodziliśmy schodami na górę. Zaraz… Na górę?

- Idziemy po Chestera?

- Nie, Chester już poszedł. – odpowiedział wesoło. Spojrzałam na niego ze zmarszczonym czołem.

- Sam? Dlaczego? – spytałam niepewnie.

- Bo my zostajemy w hotelu. – odparł z uśmiechem. – Postanowiłem trochę chamsko wykorzystać fakt, że byłaś chora. Chciałem żebyśmy byli sami. Tylko we dwoje. – dodał, kiedy zatrzymaliśmy się przed jego pokojem. Zdziwiona spojrzałam na drzwi i wtedy coś przysłoniło mi widok. Mike zawiązał mi wstążkę na oczach.

- Nie podglądaj. – usłyszałam jego podekscytowany głos. Poczułam jak wsuwa dłoń do mojej i spletliśmy razem swoje palce. Na mojej twarzy rozkwitł rozczulony uśmiech.

- Nie będę. Tylko nie wyprowadź mnie gdzieś, gdzie nikt nie będzie słyszał moich krzyków o pomoc. – zażartowałam i wtedy lekko pociągnął mnie za rękę, więc ruszyłam do przodu.

- Oj, przejrzałaś mnie. Teraz będę musiał zmienić plany. – zaśmiał się serdecznie. Zawtórowałam mu. Przeszliśmy niecałe 5 metrów, jeśli dobrze obliczyłam, kiedy usłyszałam skrzypnięcie i poczułam jak lekki wiaterek owiewa mi twarz i nagie ramiona. Głęboko odetchnęłam świeżym powietrzem. Pachniało różami.

- Teraz usiądź. – polecił Mike i puścił moją rękę. Zgięłam ostrożnie kolana i usiadłam w miękkim fotelu. Co on znowu wymyślił? Nie umiałam się doczekać, serce zaczęło mi szybciej bić.

- Długo jeszcze? – zadałam to jakże popularne pytanie, najczęściej stosowane przez dzieci podczas długiej podróży. W odpowiedzi Mike zsunął mi wstążkę z oczu i aż zaparło mi dech. Byliśmy na balkonie. Wokół panowała ciemność, którą rozjaśniały tylko dwie wysokie i chude świeczki. Przede mną stał stół przykryty białym obrusem, na którym pewnie Mike ustawił bukiecik owych róż. Stół był zastawiony do kolacji. Widok na miasto nocą był niesamowity. Niebo nie było całkiem czyste, ale to nie psuło cudownej atmosfery, którą Mike stworzył w tym miejscu. Nadal stał za mną i przyglądał mi się zaniepokojony, jakby się bał, że nie będzie mi się podobało. Odwróciłam się do niego i spojrzałam mu w oczy z podziwem.

- Pięknie tutaj. – westchnęłam z zachwytu. Odetchnął z ulgą, ale starał się zrobić to tak, bym nie widziała, więc rozbawiona przeniosłam wzrok z powrotem na stół.

- Z tobą jest tu jeszcze piękniej. – powiedział i odszedł kawałek, jakby oceniał obiekt do sfotografowania. Rozparłam się wygodniej w fotelu, podparłam brodę ręką i spojrzałam z rozmarzoną miną w niebo, udając, że pozuję. – Tak… W tym miejscu zdecydowanie ty jesteś najpiękniejsza. – spojrzałam na niego. Stał w półmroku, a w jego cudownych oczach odbijał się blask płomieni ze świeczek. Przyglądał mi się z lekkim uśmiechem. Serce podskoczyło mi w piersi. Chyba się zakochałam… „Jak dla mnie to ty tu jesteś najpiękniejszy.” – chciałam to powiedzieć, ale wzruszenie odebrało mi głos. Trwaliśmy tak przez chwilę bez ruchu, patrząc sobie w oczy. Ja siedziałam, on stał. W końcu drgnął.

- Zaraz wracam. Przygotowałem jeszcze przekąskę. – i szybko czmychnął do środka. Wypuściłam ze świstem powietrze z ust, zdając sobie sprawę, że przez jakiś czas w ogóle nie oddychałam. Odgłosy nocy napłynęły mi do uszu. Utkwiłam wzrok w ogniu, przez co przypomniał mi się sen. Teraz już wiedziałam czyje to były głosy. Ten pierwszy należał do Martina, a ten drugi do Mike’a. Po chwili zastanowienia doszłam do wniosku, że jest to jeden z moich najgorszych, a zarazem najlepszych dni w życiu. Na szczęście Mike uratował mnie od kolejnych, głębszych rozmyślań. Usłyszałam znane mi już skrzypnięcie i oderwałam wzrok od płomieni. Wszedł na balkon niosąc w jednej ręce tacę, w drugiej butelkę wina. Położył to wszystko na stole i uśmiechnął się do mnie.

- Ekhm… Nie jestem mistrzem w gotowaniu, więc nie jest to jakaś super kolacja. Mam jednak cichą nadzieję, że ci zasmakuje. – zamaszystym ruchem ręki odkrył pokrywkę. Omal nie parsknęłam śmiechem, w porę jednak się powstrzymałam.

- Haha, czy ty umiesz czytać w myślach? To moje ulubione danie. – powiedziałam rozbawiona. Bo oto na tacy leżała miska pełna frytek i talerz z parującymi parówkami.

- Widzisz? Mam jeszcze inne zdolności, poza graniem na gitarze. – odparł radośnie i zaczął nakładać mi porcję na talerz. Potem nalał wina do kieliszków i usiadł naprzeciwko.

- Za ten wspaniały wieczór. – wzniósł toast. Znowu zatonęłam w jego oczach…

- Za nas. – dodałam szeptem.

piątek, 21 września 2012

Rozdział XIX

 Biegłam przed siebie najszybciej jak potrafiłam. Już brakowało mi tchu. Wokół mnie nieprzenikniona ciemność. Biegłam. Donikąd. Towarzyszył mi tylko głos. Złowieszczy i straszny, a jednocześnie miły i przyjacielski. Jak echo, w niekończącym się cyklu, powtarzał dwa słowa. „Kocham cię”. Ten głos był mi znajomy, jednak nie potrafiłam go zidentyfikować. Czy ja oszalałam? Doznałam pomieszania zmysłów? Niewykluczone. Nagle głos umilkł, a ja się zatrzymałam. Wtedy huknęło potężnie i zapłonął ogień. Napierał na mnie z każdej strony. Nie miałam drogi ucieczki. Czyli to teraz umrę. Może to i lepiej. Jakoś było mi to obojętne. Nie umiałam już wytrzymać tej męczarni. Usiadłam tam gdzie stałam i z zadziwiającym spokojem czekałam aż pochłoną mnie płomienie. W tym momencie znowu usłyszałam głos. Narastał. Aż w końcu wypełnił całą moją głowę, która strasznie bolała. Właściwie to tylko cienka granica powstrzymywała ją od wybuchu. Lecz ten był zupełnie inny. I zrozpaczony nawoływał moje imię…

                                                                * * *

Obudziłam się zlana potem. Nie otwierając oczu, zaczerpnęłam głęboko powietrza. Miewam czasem bardzo straszne sny. Albo raczej koszmary. Chyba naprawdę mam coś z psychiką. Wnet poczułam wilgotny i zimny materiał na czole. Powoli podniosłam powieki.

- Siema. Nieźle nas wystraszyłaś, wiesz? – powiedziała Weronika i obdarowała mnie współczującym uśmiechem. Rozejrzałam się. Leżałam w łóżku przykryta kołdrą. Wercia siedziała na krześle obok. Byłyśmy w pokoju hotelowym, moim i Martina. O Boże… Martin. Na samą myśl o nim do oczu napłynęły mi łzy. Wtuliłam głową w poduszkę.

- Co się stało? – wymamrotałam.

- Eee… Bo wiesz… Jakiś czas temu wpadł do nas Martin i powiedział, że coś ci się dzieje. Był przerażony. Kiedy przybiegłyśmy z Moniką, zobaczyłyśmy ciebie, jak zaciskasz mocno powieki i się cała trzęsiesz. Przykryłyśmy cię kołdrą i od tamtej pory sobie przy tobie siedzę. – wyjaśniła. Coś mi nie pasowało. Podniosłam głowę i rozejrzałam się jeszcze raz. Nie było w pokoju żadnej rzeczy Martina. Czy on...?

- Gdzie Monika? – spytałam i spojrzałam zaniepokojona na Weronikę.

- Pojechała już do domu. Razem z Martinem… - dodała niepewnie.

- Dlaczego? – głos mi zadrżał. O nie.

- Ja.. nie wiem. Mówił coś, że musi być jeszcze dzisiaj w domu. Załatwił nam transport. A Monika stwierdziła, że też już nie ma po co czekać. I tak przeniosłam się do ciebie, a tamten pokój oddałyśmy.

- Jaki transport? – spytałam beznamiętnie. Pojechał do domu. Zostawił mnie po tym wszystkim co mi powiedział. Przecież to nie musiało oznaczać końca naszej przyjaźni. Wszystko zepsułam!

- Ponoć gadał z Chesterem i ten zadeklarował się, że nas odwiozą. – powiedziała wesoło. Chociaż przeżywałam wewnętrzne załamanie, spojrzałam na nią wielkimi oczami. Jechać busem z Linkinami? O rany… Aaa! Linkini, Chester! Mike!!!

- Która godzina?! –wykrzyknęłam, aż Wercia podskoczyła. Pokręciła głową i zerknęła na zegarek.

- 19:35, a co? – spojrzała na mnie z uniesioną brwią.

- Mam randkę z Mikiem o 20:00. – odpowiedziałam spanikowana i szybko wstałam z łóżka. Chwyciłam torbę z moim zakupami i pobiegłam do łazienki.

- Masz randkę? Z Mikiem… W sensie Shinodą?! – załomotała w drzwi.

- Tak, z nim. – odkrzyknęłam, zrzucając z siebie ubrania i wskakując pod prysznic. Odkręcając ciepłą wodę, znowu poczułam ucisk w sercu. Prawdopodobnie właśnie tracę przyjaciela, a ja idę sobie jak gdyby nigdy nic na kolację. Odczuwałam wyrzuty sumienia, ale co miałam mu powiedzieć? Pogadam z nim jak wrócę, w końcu mieszka obok. Jeśli chciałby mnie unikać, musiałby się wyprowadzić. Krople uderzały o moje ciało. Od razu odżyłam. Tego mi było trzeba. Po orzeźwiającym prysznicu owinęłam się ręcznikiem i szybko wysuszyłam włosy. Zrobiłam lekki makijaż, żeby wyglądał naturalnie. Wyciągnęłam sukienkę z torby i włożyłam ją na siebie. Zaczęłam zapinać zamek błyskawiczny na plecach, ale nie umiałam sięgnąć do końca.

- Wercia! Pomożesz mi zapiąć sukienkę?! – krzyknęłam i ubrałam buty, po czym odwróciłam się przodem do lustra. Machnęłam usta błyszczykiem, popsikałam się perfumami. Po chwili otworzyłam szerzej oczy z zaskoczenia, bo w odbiciu zobaczyłam jak drzwi się otwierają i wchodzi przez nie Mike.

- A może ja pomogę? – spytał z nonszalanckim uśmiechem i nie czekając na odpowiedź, stanął za mną. Obserwowałam go w lustrze. Utkwił wzrok w zamku i delikatnie zapiął go do końca. Po plecach przebiegł mi dreszczyk. Czy on już zawsze będzie tak na mnie działał? Jednocześnie z tą myślą zarumieniłam się. Mike podniósł głowę i położył dłonie na moich ramiona.

- Pięknie wyglądasz. – szepnął mi do ucha.

- Dzięki. – uśmiechnęłam się zakłopotana. Odwrócił mnie przodem do siebie.

- A jak się czujesz?

- Lepiej. – odpowiedziałam zgodnie z prawdą. Rzeczywiście czułam się dobrze, nawet kaszel zniknął. Musiało to być lekkie przeziębienie. W końcu podczas koncertu było raczej chłodno, a ja miałam na sobie koszulkę z krótkim rękawkiem. Głupota nie boli. – O wiele lepiej. – powtórzyłam z ulgą.

- To dobrze. – odrzekł radośnie. Oczy mu się zaświeciły. – Chodźmy więc. – wyszliśmy z łazienki i ujrzałam Weronikę rozłożoną wygodnie na łóżku i czytającą książkę. Kiedy nas zobaczyła, uniosła w górę kciuk, tak żeby Mike nie widział i puściła do mnie oko. Uśmiechnęłam się do niej z wdzięcznością. Przeniosła wzrok na Mike’a i kiedy byliśmy już przy drzwiach, zerwała się z łóżka.

- Aaa! Czekajcie! – odwróciliśmy się do niej, a ona w pośpiechu przekopała plecak i wyciągnęła z niego jakiś zeszyt i długopis. – Nie wiem, czy cię jeszcze kiedyś spotkam, a tego… podziwiam was. Mogę autograf? – spojrzała z nadzieją na Mike’a. Ten zaśmiał się serdecznie.

- Jasne, dawaj. – wziął od niej długopis i zaczął bazgrać w zeszycie. Spojrzałam mu nad ramieniem. „Dla niezwykłej Weroniki, z dozgonną wdzięcznością. Mike Shinoda”. Oddał jej zeszyt i wymienili porozumiewawcze uśmiechy. Byłam lekko zdziwiona, ale w końcu to sprawa między nimi.

piątek, 14 września 2012

Rozdział XVIII

 Mike uparł się, że zaniesie moje reklamówki pod pokój. Początkowo protestowałam, bo one przecież w ogóle nie były ciężkie. Jednak po krótkiej wymianie zdań zrozumiałam, że nie ma sensu się z nim spierać i pozwoliłam, by wyjął mi torby z dłoni. Dotknął przy tym mojej ręki i poczułam ciepło jego skóry. Zarumieniłam się nieco i serce zaczęło mi szybciej bić. „Opanuj się, kobieto!” – nakazałam sobie. Mike na szczęście nic nie zauważył, bo wchodził już po schodach. Wstałam i podążyłam za nim. Nagle w pełni dotarło do mnie, że wybieram się na kolację z moim idolem. Zatrzymałam się gwałtownie, z szeroko otwartymi oczami. Nieświadomy niczego Mike szedł dalej i nie odwracał się za siebie. Ja tylko stałam i wpatrywałam się w jego plecy, aż zniknął za zakrętem. I wtedy poczułam jak ktoś mnie szarpie za ramię.

- Karolina, nic ci nie jest? – usłyszałam i powróciłam do rzeczywistości. Obok ujrzałam Roba, który patrzył na mnie z troską.

- Nie.. to znaczy… - zająkałam się i spanikowana spojrzałam w górę schodów. Stał tam Mike, który w końcu zdał sobie sprawę, że nie ma mnie przy nim i się wrócił. Popatrzył zdziwiony, po czym szybko zbiegł po schodach i stanął obok nas.

- Co się stało? Dlaczego jesteś taka blada? – spytał, przyglądając mi się uważnie. Byłam blada… Dlaczego byłam blada?! I zaczynała boleć mnie głowa.

- Źle się czuję… - wymamrotałam i spojrzałam na nich przepraszająco. O rany… czyżby złapała mnie jakaś choroba? I to akurat w takim dniu?!

- Chodź, musisz się położyć. – stwierdził Mike i objął mnie jedną ręką. W drugiej wciąż trzymał moje reklamówki. – Dzięki Rob. – kiwnął mu głową, a ja uśmiechnęłam się do niego.

- Nie ma za co. – odwzajemnił uśmiech i pomachał nam na pożegnanie. Po chwili znaleźliśmy się pod drzwiami do mojego pokoju.

- Nie wyglądasz najlepiej. – powiedział Mike i delikatnie przyłożył swoją dłoń do mojego czoła. Wstrzymałam oddech, przyglądając się jego skupionej twarzy. Nikt nie miał takich oczu jak on…

- Może nie powinniśmy dzisiaj wychodzić? – usłyszałam pytanie. Shinoda opuścił rękę i patrzył na mnie zatroskany.

- Co…? Nie! – zaprotestowałam i oparłam się plecami o drzwi. Przestraszyłam się, że przez głupią chorobę mogę nie iść z nim na tą kolację. Tak bardzo tego chciałam. – A co z Chesterem? Poza tym nic mi nie jest, naprawdę. – jednak na przekór tych słów, z moich ust wydobył się kaszel. Cholera… Mike uśmiechnął się współczująco. Na parę sekund zapanowała cisza. Znowu zapatrzyłam się w jego oczy. Nie umiałam się powstrzymać, tak mnie hipnotyzowały. Ale on też nie odwracał wzroku. Nagle uświadomiłam sobie, że powoli pochylał się do przodu. Moje serce zaczęło bić tak szaleńczo, że obawiałam się, czy nie połamie mi żeber. Nie umiałam uwierzyć , że to się dzieje naprawdę. Oparł wolną rękę o drzwi, koło mojej głowy i uśmiechnął się lekko, jakby pytając o pozwolenie. Odpowiedziałam mu szczęśliwym spojrzeniem. Był coraz bliżej. Poczułam jego oddech na swojej twarzy. Przymknęłam oczy i wtedy… ktoś otworzył drzwi. Oboje z Mikiem nie utrzymaliśmy równowagi i wpadliśmy do środka, lądując obok siebie na podłodze. Czar prysnął. Kto śmiał otworzyć te drzwi?! Odwróciłam głowę i ujrzałam Martina trzymającego rękę na klamce. Przez ułamek sekundy mogłam ujrzeć cień złośliwości na jego twarzy. Co się z nim, do cholery, dzieje?!

- Cześć wam. – powiedział beztroskim głosem, jakby nic się nie stało. Mike pozbierał się z ziemi i podał mi rękę.

- Cześć… - mruknął, patrząc na Martina jak na jakąś zjawę. Wstałam z jego pomocą. Postanowiłam nie odzywać się do mojego współlokatora.

- To co robimy z tym wieczorem? – zwróciłam się do Mike’a, traktując tego drugiego jak powietrze. Spojrzał na mnie lekko zdezorientowany.

- Aaa! – wykrzyknął nagle i podrapał się za uchem. - No tak… Wiesz co? Mam pomysł jak z tego wybrnąć. Bądź gotowa na 20, wpadnę po ciebie. – był wyraźnie z siebie zadowolony. Czyli nie wszystko stracone. Podniósł rękę z reklamówkami. – Twoje zakupy. – uśmiechnął się.

- Dzięki. – odwzajemniłam uśmiech. Byłam świadoma obecności Martina. A on w milczeniu nam się przyglądał. Nie wiedziałam skąd zebrałam w sobie tyle odwagi, ale nagle stanęłam na palcach i pocałowałam Mike’a w policzek. – To do zobaczenia.

- Pa. – szczęśliwy tym gestem z mojej strony, pomachał mi i zniknął w korytarzu. Przez chwilę patrzyłam z uśmiechem przed siebie, po czym odwróciłam się w końcu do Martina. Uśmiech od razu spełzł z moich ust. Obserwował mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy.

- Zadowolony jesteś? – spytałam z wyrzutem i podeszłam do łóżka. Położyłam reklamówki na podłodze i wskoczyłam na kołdrę. Byłam zła. Tak niewiele brakowało… Zakaszlałam i westchnęłam ze zrezygnowaniem. Martin zamknął drzwi i usiadł przede mną.

- Szczerze? Tak, jestem zadowolony. Wiesz, że go nie lubię. – usłyszałam i pomyślałam, że zaraz trzasnę go w łeb.

- Dlaczego?! Wytłumacz mi proszę, bo ja cię normalnie nie rozumiem! – spojrzałam mu głęboko w oczy, oczekując odpowiedzi. Ale za nic w świecie nie spodziewałam się tego, co się potem stało.

- Nie? Naprawdę tego nie widzisz? – odwzajemnił spojrzenie, ale jego oczy stały się smutne. Zatkało mnie. Pokiwałam przecząco głową i milczałam. – Ohh… no tak. Zaślepiło cię zauroczenie tym… Mikiem. – wymówił jego imię z taką nienawiścią. Czekałam co powie dalej. Jednak z każdym następnym słowem czułam się coraz gorzej. I nie chodziło o to, że bolała mnie głowa. – Ale nie dziwię ci się. Ja sam zrozumiałem to dopiero po tym jak Klaudia ze mną zerwała. Jak długo my się znamy? Praktycznie całe nasze życie. Dorastaliśmy razem, bawiliśmy się. Byliśmy najlepszymi przyjaciółmi. Cieszyłem się z wszystkiego, z czego ty się cieszyłaś. Byłaś dla mnie jak siostra. Ale teraz już wiem. Każdy mój związek się rozpadł, ponieważ wszystkim dziewczynom, z którymi się spotykałem czegoś brakowało. – kontynuował swój monolog, patrząc gdzieś w okno. Czułam się jakby miało mi serce pęknąć. Nie chciałam, by kończył. Już wiedziałam o co mu chodzi. Ale nie potrafiłam wydobyć z siebie głosu. I wtedy spojrzał mi w twarz. – Żadna nie była tobą. Twoja radość, twój uśmiech… usta, oczy… Podświadomie szukałem tego w każdej z nich. Ale nie znajdowałem i tak to się kończyło. Ja… Kocham cię. – skończył. Mimo, iż w połowie wypowiedzi zorientowałam się, że chce to powiedzieć, te dwa słowa wstrząsnęły mną bardzo mocno. Można nawet śmiało stwierdzić, że się przeraziłam. Lecz on na tym nie poprzestał. Z szeroko otwartymi oczami obserwowałam jak się przybliża i po chwili nasze usta się złączyły. W niczym nie przypominało to tego co mi się wtedy śniło. Ale on tylko musnął moje wargi i powoli się odsunął. Był w tym momencie taki szczęśliwy, że nie wytrzymałam. Ukryłam twarz w dłoniach i się rozpłakałam. Zdecydowanie za dużo ostatnio płaczę. Ale nie moja wina, że świat dostarcza mi do tego tyle powodów. Dlaczego…? Co ja takiego zrobiłam?

- Ale ja nic do ciebie nie czuję. – wyszeptałam drżącym głosem i w końcu spojrzałam na niego przez łzy. Moje słowa go zabolały, zobaczyłam to w jego oczach. – Nie chcę kłamać. Jak już mówiłeś, od dzieciństwa przez wszystko przechodzimy razem. Też cię kocham, ale właśnie… jak brata. Zawsze nim dla mnie byłeś… i będziesz. – nigdy nie sądziłam, że odbędę z nim taką rozmowę. Czułam się jakby jakiś mały potwór z kolcami szalał w moim wnętrzu, obijając się o wszystko co napotka. – Nie każ mi wybierać. – zrozpaczona patrzyłam jak chwyta się za głowę.

- Nie ma dla nas żadnych szans? – spytał załamany, powolnymi ruchami targając swoje włosy. Chyba miał wcześniej jakieś nadzieje, ale teraz się ulotniły.

- Przepraszam… - co ja narobiłam? Jestem okrutna. Ale taka była prawda. Znowu wstrząsnął mną kaszel. Nadal siedząc na łóżku, oparłam się o ścianę. – Nie chciałam by do tego doszło. Ale zawsze będziesz moim przyjacielem… - szepnęłam ostatkiem sił. Byłam wykończona. Za dużo tego wszystkiego. Obraz mi się rozmazał. Widziałam Martina jak przez mgłę. Nim zdążyłam się zorientować, zamknęłam oczy. Usłyszałam jeszcze jak tamten coś mówi, ale nie rozumiałam go. Odpłynęłam w ciemność.

piątek, 7 września 2012

Rozdział XVII

 Zanim doszliśmy do hotelu, odkryłam kolejną cechę Chestera. A mianowicie, był strasznie gadatliwy, kiedy się czymś przejmował. A po rozmowie z Michaliną tak się ożywił, że przez całą drogę tylko on gadał, a ja szłam obok i w milczeniu, z uśmiechem na ustach, przysłuchiwałam się jego wywodom. Uświadomił mi jak dużo dobrego można powiedzieć o osobie, której się praktycznie nie zna. Czasami tak mocno gestykulował, że musiałam go stopować, żeby ktoś go nie rozpoznał, a po chwili zaczynał szeptać jakby do samego siebie, przerażony tym co zrobił. Kiedy znaleźliśmy się już w recepcji, byłam tak rozbawiona, że musiałam się mocno powstrzymywać, żeby nie parsknąć śmiechem. Mieliśmy już wejść na schody, ale Chaz nagle umilkł i odwrócił się do mnie. Zdziwiona popatrzyłam na niego. Przyglądał mi się chwilkę, po czym z szerokim uśmiechem chwycił w ramiona i uścisnął tak gwałtownie, że aż stopy oderwały mi się od podłogi.

- Chester! Aaa! Co robisz?! Postaw mnie! – zaśmiałam się spanikowana, bo w obu rękach trzymałam reklamówki i nie miałam jak go objąć, żeby utrzymać równowagę. Posłuchał mojej prośby i po chwili znów czułam grunt pod nogami. Ale nadal mnie obejmował.

- Dziękuję. Gdyby nie ty, nigdy bym się nie zdobył na odwagę, żeby do niej podejść. Jesteś… super! – nawijał mi w ucho jak najęty. Uśmiechnęłam się.

- Drobiazg. Cieszę się, że mogłam pomóc. Odwdzięczyłam ci się za zakupy, jesteśmy kwita. – odpowiedziałam uradowana.

- Byłabyś dobrą przyjaciółką. Szkoda, że już jutro wyjeżdżasz… - puścił mnie i zamyślił się.

- Spokojnie, będziemy się widywać na waszych koncertach. Oczywiście musicie wrócić do Polski. – sama nie wierzyłam w to co mówię. Być przyjaciółką Benningtona… świat chyba obrócił się do góry nogami.

- Tak! Koncerty… No właśnie, ja mam pomysł! – wykrzyknął i wyszczerzył zęby w tajemniczym uśmiechu.

- Jaki pomysł? Mam się bać? – spytałam, nie wiedząc co znowu mógł wymyślić. A po nim można się spodziewać naprawdę dziwnych rzeczy.

- Nie powiem. Jeszcze nie teraz. – patrzył na mnie, wyraźnie z siebie zadowolony. Nie no… co za typ.

- Ehh… dobra. Nie wnikam. – poddałam się. Jeśli stwierdził, że nie teraz, to znaczy, że kiedyś na pewno mi powie. Poczekam. – Ale przyznam ci, że z tą podwójną randką to nieźle wykombinowałeś. A Mike jeszcze o niczym nie wie. Kiedy mu powiemy?

- O czym mi powiecie? – usłyszeliśmy pytanie i jednocześnie odwróciliśmy się w stronę schodów. Stał na nich Mike we własnej osobie i spoglądał zaciekawiony to na mnie, to na Chestera. Już chciałam otworzyć usta, ale Chaz mnie wyprzedził.

- Idę z wami na randkę. – wypalił radosnym głosem. Mike zrobił taką minę, że w tym momencie nie wytrzymałam. Zaczęłam się tak szaleńczo śmiać, że aż usiadłam na schodach i chwyciłam się za brzuch. Po chwili milczenia Chester zdał sobie sprawę z tego co powiedział i również zaczął rechotać, co mnie jeszcze bardziej rozśmieszyło. Nie umiałam się opanować. Chester mi wtórował, a Mike stał dalej z głupią miną, nie rozumiejąc naszego zachowania.

- Ludzie! Powiecie w końcu o co wam chodzi? – zapytał po paru minutach, bo powoli zaczęliśmy się uspokajać.

- No bo… jemu chodziło, że idzie z nami na randkę, ale też z kimś… - wymamrotałam, ocierając łzy wierzchem dłoni, bo śmiałam się tak mocno, że aż się popłakałam. – To znaczy, że to będzie taka podwójna randka.

- No właśnie. – przytaknął ubawiony Chester. – To ja idę do pokoju. Może wypadałoby się ogolić…? A gdzie my w ogóle idziemy? I o której? Ja muszę jej to napisać. – i zaczął przeszukiwać spodnie. Mike usiadł obok mnie na schodach i przyglądał się z niedowierzaniem jak Chaz coraz bardziej gorączkowo wkłada ręce do kolejnych kieszeni. Miał ich naprawdę dużo. W końcu zanurzył dłoń w ostatniej i odetchnął głęboko. Wyciągnął z niej mały skrawek papieru z numerem Michaliny.

- To gdzie idziemy? – ponowił pytanie, patrząc na nas z niewinnym wyczekiwaniem. Wyglądał tak komicznie, że znowu parsknęłam śmiechem.

- To ma być niespodzianka. – odpowiedział tymczasem Mike. Uśmiechnęłam się. Wszystko zaplanował. – Spytaj się ją tylko gdzie mieszka, i że o 20:00 po nią podejdziemy.

- Dobra, to cześć. – machnął do nas ręką i wyciągając komórkę, począł wspinać się po schodach. Po chwili usłyszeliśmy głośny stukot i krzyk Chestera. – Nic mi nie jest! - Kiedy zniknął nam z oczu, Mike spojrzał na mnie pytająco.

- Co mu się stało? 


- Chyba się zakochał. – odpowiedziałam z szerokim uśmiechem i popatrzyłam w jego brązowe oczy. Odwzajemnij spojrzenie i również się uśmiechnął.

poniedziałek, 3 września 2012

Rozdział XVI

- Chester!!! Musisz mi pomóc! – krzyknęłam godzinę później, z trzaskiem otwierając drzwi do jego pokoju. Był najlepszym przyjacielem Mike’a i chyba jako jedyny w całym Linkin Park lubił bawić się modą. Właśnie dlatego przybiegłam do niego ze swoim problemem. Po prostu nie miałam ze sobą żadnego ubrania, które pasowałoby na randkę. Jakież typowe myślenie dziewczyny…
- Kobieto… życie ci niemiłe..? – wymamrotał Chester spod kołdry. Zapomniałam, że był wczoraj najaktywniejszym uczestnikiem imprezy. Musiał go nękać straszny kac. Uderzyłam się w czoło za swoją głupotę i zamknęłam drzwi najciszej jak potrafiłam. Podeszłam do jego łóżka i powoli usiadłam na skraju.
- Przepraszam, nie chciałam krzyczeć. – szepnęłam.
- A właśnie, że chciałaś. – jęknął i wynurzył się z pościeli, patrząc na mnie morderczym wzrokiem.
- No dobra, chciałam. Ale przeprosiłam. – wyszczerzyłam się w uśmiechu, żeby go udobruchać.
- Niech ci będzie… - mruknął i wstał z łóżka.
- Chester… - szybko zasłoniłam oczy rękami, powstrzymując się od śmiechu.
- Hmm?
- Jesteś nagi.. Ale tak całkowicie. – uświadomiłam mu rozbawiona.
- Oj.. Ja nie zabroniłem ci patrzeć. Żartuję! Nie patrz przez chwilę. – zaśmiał się i usłyszałam, jak krząta się po pokoju, prawdopodobnie wciągając na siebie kolejne części garderoby. Co chwilę jęczał coś w stylu „moja głowa, o matko, jak boli”. Czekałam cierpliwie aż skończy.
- Ok, już możesz patrzeć. – powiedział i zmarnowany usiadł obok. – To o co chodzi?
- Mam sprawę i prawdopodobnie jesteś jedyną osobą w tym hotelu, która może mi pomóc. – spojrzałam na niego z uśmiechem.
- Kontynuuj… - przyjrzał mi się zaciekawiony.
- Tak… no… - nie wiedziałam jak to powiedzieć. – Mike zaprosił mnie na randkę i nie mam w co się ubrać. – wypaliłam.
- Aaa! Muszę iść do Brada po swoją kasę. – klasnął ochoczo w dłonie. Musiałam mieć w tym momencie bardzo dziwną minę, bo ze śmiechu aż chwycił się za brzuch. – Aua, moja głowa… Założyłem się z Bradem czy ty i Mike zaczniecie ze sobą kręcić. Wygrałem.
- Jesteście okropni. – uderzyłam go zażenowana w ramię. – Ale wracając do sedna sprawy. Pójdziesz ze mną do sklepu? Znasz dobrze Mike’a, wiesz co mu się spodoba.
- Sprytnie. Tylko łyknę jakąś tabletkę, bo mi łeb zaraz pęknie i możemy iść.
* * *
Przypatrzyłam się swojemu odbiciu w lustrze. Byłam w przymierzalni i zakładałam już 5 sukienkę. Chester stwierdził, że na randkę z Mikiem koniecznie muszę ubrać kieckę. Teraz siedział na kanapie w sklepie i krytykował każdą kolejną kreację. Albo była za mało seksowna, albo nie ten kolor, albo jeszcze coś innego mu nie pasowało. Co za facet… Ale ta mi się podobała. Błękitna, nad kolana, na ramiączkach. Dekolt nie za głęboki, ale według mnie wystarczający. Uśmiechnęłam się i wyszłam z przymierzalni.
- Idealna! Bierz ją! – Chester podskoczył do mnie jak oparzony i obejrzał z każdej strony. – Jakbyś nie była z Mikiem to sam bym się z tobą umówił… Żartuję! – podniósł ręce w obronnym geście, widząc mój wzrok.
- Żartujesz? A czego mi brakuje? – spytałam podchwytliwie.
- Niczego. To znaczy… dobra. Poddaję się. – zrezygnował i pokręcił głową, podczas gdy ja poszłam się przebrać. Po chwili płaciłam już za sukienkę i buty, które dostrzegłam przy okazji. Wyszliśmy ze sklepu i rozmawiając, zmierzaliśmy w stronę hotelu. Nagle Chester zatrzymał się gwałtownie i szybko pociągnął mnie w stronę jakiegoś zaułka.
- Co jest? – zapytałam zaskoczona. On tylko wychylił się ostrożnie zza rogu i machnął ręką bym zrobiła to samo.
- Widzisz ją? – wskazał mi palcem jakąś szczupłą dziewczynę, o ciemnych blond włosach do ramion. Na oko była w moim wieku. Siedziała na ławce przed pizzerią i czytała gazetę.
- No tak, i co dalej? – popatrzałam na niego z zainteresowaniem. Jak zahipnotyzowany się w nią wpatrywał.
- Odkąd tu przyjechaliśmy widziałem ją już dużo razy na mieście, jeden raz nawet z bliska. – opowiadał przejęty. – Ona ma boskie oczy! Ni to szare, ni zielone, ni niebieskie… Po prostu wszystko naraz! Chyba się zakochałem… - oparł się plecami o ścianę i popatrzał na mnie bezradnie. Tego się nie spodziewałam. Zerknęłam jeszcze raz na dziewczynę i znowu na Chestera. Po jego minie poznałam, że naprawdę go wzięło.
- No to podejdź do niej i zagadaj. – wydawało mi się to raczej proste. To znaczy dla niego. Jakże się myliłam.
- Ale ja nie umiem. Po prostu za każdym razem tchórzyłem, teraz też nie wiem co mam zrobić. – wytrzeszczyłam na niego oczy. On, słynna gwiazda rocka i nie potrafi pogadać z dziewczyną. A na koncercie, przed setkami, może nawet tysiącami ludzi, to nie ma tremy.
- Człowieku, daj spokój. Jak się nazywasz? – postanowiłam zastosować pewną metodę.
- Eee… Chester? – spojrzał na mnie jak na wariatkę.
- Jak?! Głośniej!
- Chester!! – załapał o co mi chodzi i krzyknął tak głośno, że kilku przechodniów się obejrzało. Na szczęście w porę nasunął daszek czapki na twarz i nikt go nie rozpoznał.
- Tak, a teraz idź do tej dziewczyny i powiedz jej jak bardzo ci się podoba. – powiedziałam stanowczo i wypchnęłam go z zaułka. – Będę w pobliżu, idź. – jeszcze raz spojrzał na mnie przerażony, ale posłusznie odwrócił się i ruszył w stronę ławki. Zobaczyłam jak podchodzi i nieśmiało siada obok. Pokręciłam głową z rozbawieniem. Po paru minutach również tam podeszłam i jak gdyby nigdy nic, oparłam się o ścianę pizzerii. Oni mnie nie widzieli, a ja słyszałam dokładnie wszystko co mówili…
- … kiedy to prawda. Wiem, że to brzmi jak jakiś głupi podryw, ale ja tak myślę. – Chester próbował chyba powiedzieć dziewczynie, że ma piękne oczy.
- No i co chcesz zrobić z tym fantem? – odpowiedziała. Twarda sztuka, nie będzie miał łatwo. Ciekawe czy wie kim on jest. – Chester…mogę się tak do ciebie zwracać? – szybko przytaknął. Czyli wiedziała. – Doceniam twoje próby i dziękuję za komplement, ale nie umawiam się z każdym, który mi powie, że mam ładne oczy.
- Ale nie tylko twoje oczy są ładne. Cała jesteś… ładna. – to mu chyba nie wyszło. Zażenowana przewróciłam oczami. Ale o dziwo dziewczyna się zaśmiała. Dobry znak. Postanowił to wykorzystać. – To dasz się wyciągnąć na kolację? Mój kumpel z kapeli też dziś wychodzi ze swoją dziewczyną, możemy zrobić podwójną randkę. – tym to mnie powalił… „ze swoją dziewczyną”? Szybko zamrugałam. To tylko kolacja. A poza tym na następny dzień miałam wracać do domu…
- Chyba się od ciebie nie opędzę… Dobra, dam ci szansę. Tu masz mój numer. Napisz mi o której i gdzie. A teraz przepraszam, muszę iść. – wstała, uśmiechnęła się do niego i poszła. Szybko usiadłam obok. Wyglądał jakby kopnął go prąd.
- Przyznam, nie poszło ci najlepiej, ale najważniejsze, że się zgodziła. – powiedziałam i się zaśmiałam.
- Ma na imię Michalina i jest niesamowita… - odparł rozmarzonym głosem, patrząc w przestrzeń przed sobą.